Выбрать главу

— Czy znacie się od dawna? — odezwała się do Vivien siwowłosa kobieta stojąca u jej boku.

— Jestem jej asystentką od prawie pięciu miesięcy — odrzekła Vivien, kiedy skończyła jeść kawałek ciasta. Było wyśmienite.

— Wydaje się taka młoda — stwierdziła kobieta stojąca z przeciwnej strony. — Idę o zakład, że nie ma nawet trzydziestki.

Vivien napiła się łyk herbaty i nie zareagowała na tę uwagę.

— Co sprawiło, że zdecydowałaś się zostać zakonnicą? — zapytała ją pierwsza kobieta. — A może powinnam nazywać cię kapłanką?

— Jesteśmy kapłankami — przyznała Vivien. — Prawdę mówiąc, jestem wciąż nowicjuszką. Nie złożyłam jeszcze zakonnych ślubów. A zostałam zakonnicą, gdyż chciałam zrobić coś dla innych ludzi.

— Twój akcent zdradza, że nie jesteś Amerykanką — stwierdziła druga kobieta. — Skąd pochodzisz?

— Z Essex — odpowiedziała z uśmiechem Vivien. — Mój ojciec jest angielskim ziemianinem. Moja matka urodziła się na Jamajce.

— Hmm — chrząknęła kobieta. — To ciekawa kombinacja.

W przeciwległym kącie pokoju stała Beatrice, otoczona wianuszkiem kobiet bombardujących ją różnymi pytaniami. Vivien postanowiła przyjść jej na ratunek. Zatrzymała się przy stole, nalała herbaty do filiżanki i na mały talerzyk nałożyła kilka pszennych ciasteczek.

— Przepraszam panie — powiedziała, przeciskając się przez tłum kobiet do koleżanki. — Siostra Beatrice też musi coś zjeść.

— Dziękuję — odezwała się wdzięczna za pamięć Beatrice, natychmiast upijając duży łyk herbaty.

— Och, przepraszam, siostro Beatrice — powiedziała stojąca u jej boku pani Washburn.

— Nic nie szkodzi, pani Washburn — uspokoiła ją Beatrice.

— Ale nasze problemy są krańcowo różne od tych, z jakimi borykają się w Ameryce — ciągnęła surowo wyglądająca kobieta, której pojawienie się Vivien przerwało potok mowy. — Każdy jest tam albo biedny, albo bogaty. Ponieważ ich klasa średnia jest tak mała, a ich rząd niemal się nią nie opiekuje, różnice są wyraźniejsze niż u nas. W dodatku, nawet mimo tych nowych ustaw, byle idiota może bez trudu zaopatrzyć się w broń palną.

— Czy widziałaś w telewizji Reginalda Townsenda wczoraj wieczorem? — zapytała z podnieceniem w głosie pani Blake. — Przeprowadzał wywiad z tym Murzynem, przywódcą gangu z Ohio, który sam siebie każe nazywać Szóstka-Szóstka-Szóstka. Ten człowiek podczas wywiadu bez przerwy wymachiwał pistoletem maszynowym. To było coś okropnego.

— A co powiesz o tym domu, w którym mieszka ze swoją przyjaciółką? — zapytała ją jeszcze inna kobieta. — Jest większy od mojego.

— Reginald zapytał go o to — odrzekła pani Blake. — Tamten człowiek odpowiedział, że on i jego gang wprowadzili się do okolicznych domów po tym, jak poprzedni ich mieszkańcy „wynieśli się gdzie pieprz rośnie”. Pan Szóstka-Szóstka-Szóstka rozzłościł się bardzo, gdy Reginald pokazał mu nagrania wideo, dokonane, kiedy gang napadł na Shaker Heights przed miesiącem.

— Najbardziej przeraziło mnie to, że wcale nie obchodził go los tych wszystkich ludzi, którzy przecież zostali wyrzuceni silą ze swoich domów — oburzyła się kobieta.

— A dlaczego ja miałabym się o nich troszczyć? — W głosie pani Blake zabrzmiała nagana. — Są białymi, bogatymi ludźmi. Zamieszkają z pewnością gdzieś u innych bogatych ludzi.

Powiodła spojrzeniem po twarzach innych kobiet.

— Może jednak pomysł Niemców nie jest najgorszy — dodała. — Ich władze nawet nie usiłują troszczyć się o imigrantów, którzy nie chcą lub nie mogą znaleźć sobie pracy. Wsadzają ich do pociągów i wywożą do rodzinnych krajów, do Egiptu, do Turcji czy dokądkolwiek… My byśmy tego nigdy nie zrobili. My, Anglicy, jesteśmy na to zbyt cywilizowani.

— Drogie panie — odezwała się Beatrice, korzystając z chwilowej przerwy w rozmowie. — Jak powiedziałyśmy sobie wcześniej, istoty ludzkie są najbardziej skomplikowane ze wszystkich stworzeń, zdobię do nieprzewidywalnych czynów. Agresja i wrogość pojawiają się zawsze tam, gdzie żyją osobnicy, którym ciągle odmawiano podstawowych środków egzystencji. W swoim

Wielkanocnym kazaniu nad brzegiem jeziora Bolsena święty Michał powiedział, że ostateczna ewolucja nie zacznie się, dopóki każdemu człowiekowi nie zapewni się żywności i miłości, dachu nad głową i odzienia, opieki lekarskiej i odpowiedniego wykształcenia. My staramy się to wszystko zapewnić.

— Siostro — wtrąciła się pani Blake. — Podziwiam to wszystko, czemu poświęciłaś życie. Muszę jednak oświadczyć, że czasem ty i twoje towarzyszki jesteście beznadziejnie naiwne. Złoczyńcy tacy jak Szóstka-Szóstka-Szóstka nie będą słuchali twojego nabożnego szwargotu nawet przez chwilę… Mój mąż i ja wspieramy finansowo waszą pracę nie dlatego, że wierzymy, iż jesteśmy częścią boskiego planu ani ostatecznej ewolucji czy czymkolwiek jest to, co tak nazywasz, ale tylko dlatego, iż nie chcemy, żeby nasze okolice nawiedziły armie głodnych, zrozpaczonych ludzi pod przywództwem uzbrojonych po zęby zbirów.

Oczy wszystkich skierowały się na Beatrice, by przekonać się, jak zareaguje na wybuch pani Blake. Nawet pani Washburn przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zakonnica zbliżyła się do pani Blake.

— Dziękuję ci, że zechciałaś podzielić się ze mną swoimi uczuciami — powiedziała, bez mrugnięcia powieką wpatrując się w twarz starszej od niej kobiety. — Dobrze wiem, jak łatwo, zwłaszcza w tych ciężkich, bolesnych czasach, na chwilę stracić wiarę w Boga i w innych ludzi.

Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła dłonią ramienia pani Blake.

— Moja głęboka wiara nie pomoże przywrócić ci twojej — oznajmiła. — Jedynie ty jesteś tą osobą, która może to zrobić. Chciałabym więc zaprosić ciebie i twojego męża do spędzenia ze mną chociaż kilku godzin na terenie naszego miasteczka w Hyde Parku. Mogłabyś przekonać się naocznie nie tylko o tym, co robimy, ale również w jaki sposób… Spodziewam się, że to doświadczenie pozwoliłoby ci zmienić zdanie na temat naszej naiwności. Ufam także, że zostałaby przywrócona chociaż część twojej wiary w Boga i w ludzkość.

— Jestem pewna, że społeczność Esher zbierze w końcu te pieniądze — oświadczyła Vivien swojej towarzyszce, kiedy obie jechały pociągiem do Wimbledonu. — A chcesz wiedzieć dlaczego? Nie z powodu twojej sprytnej mowy czy modlitwy, choć dokładnie przemyślałaś sobie i jedno, i drugie, żeby skłonić te kobiety do szybszego otwarcia portmonetek…

— W przemówieniu wyrażałam to, co naprawdę czuję — przerwała jej Beatrice, stawiając na stoliku przed sobą otwartą puszkę z coca-colą. — Chyba nie sugerujesz, iż mogłabym celowo…

— Oczywiście, że nie, B — zapewniła ją Vivien. — Dobrze wiem, może lepiej niż ktokolwiek inny, że to, co słyszały i widziały kobiety z Esher, stanowiło szczere wyznanie twojej wiary… I to właśnie zdumiewa mnie najbardziej. Jakoś nie widzę siebie na twoim miejscu. Wybuchnęłabym gromkim śmiechem ubawiona własną hipokryzją. Ty jednak naprawdę wierzysz w te wszystkie bzdury.