Выбрать главу

— Dziękuję ci, bracie Terry — zaczęła — i to zarówno za zaproszenie mnie tutaj, żebym spędziła te kilka minut ze wszystkimi twoimi nowicjuszami, jak i za powiadomienie mnie o sukcesie naszych starań. Modlę się, żeby w tym nowym przedsięwzięciu Bóg zechciał być razem z nami i żebyśmy mogli w znacznym stopniu złagodzić ból i cierpienia, jakich w tej chwili doświadcza dwa tysiące kolejnych ludzi, którzy już niedługo zamieszkają na terenie nowego miasteczka.

Dziś wieczorem chcę powiedzieć wam parę słów o tym, co już wkrótce będzie najważniejszą decyzją w waszym życiu — ciągnęła po krótkiej chwili ciszy. — Decyzją, która po wygłoszeniu przez was oświadczenia i przyjęciu kapłańskich święceń, w sposób nieodwołalny zmieni wasze spojrzenie na samych siebie, na siedzących teraz obok was kolegów i koleżanki, a nawet na planetę, na której żyjecie… Wyruszycie w bardzo długą podróż, w której sam Bóg będzie waszym przewodnikiem. W tej podróży pasażerami będzie cała ludzkość, a nie tylko osoby noszące niebieskie habity. Jeżeli odpowiecie na Jego wezwanie, waszym zadaniem będzie poświęcenie życia służbie innym pasażerom, obdarzenie ich dobrami i miłością, której potrzebują, żeby ich umysły i serca mogły dostrzec plan Stwórcy uwzględniający całą ludzkość.

Kiedy w ciągu sześciu długich tygodni, jakie spędzicie w tej uczelni, zajmiecie się codziennymi sprawami, te wszystkie wzniosłe cele nie zawsze mogą być zrozumiałe. Możliwe, że czasem będziecie rozmyślać, w jaki sposób studiowanie Biblii i praktykowanie medytacji, lekcje historii religii, kultury i języka obcego, dyskusje w grupach, zajęcia fizyczne i wszystkie terapeutyczne sesje pozwolą wam się przygotować do wykonywania przyszłych zadań. Wierzcie mi, że w programie studiów nie umieszczono niczego bez wyraźnego celu. To, czego będziecie się uczyć zarówno tu, jak i we wszystkich ośrodkach kształcących nowicjuszy, jest programem przygotowującym was do święceń, zaproponowanym przez samego świętego Michała na kilka zaledwie miesięcy przed śmiercią.

Ci z was, którzy pomyślnie przebrną przez program zajęć tej uczelni, zostaną uznani w zakonie za tymczasowych nowicjuszy. Na pozostały okres waszych studiów otrzymacie indywidualne zadania do wykonania i osobistych opiekunów. W ciągu szesnastu, najwyżej dwudziestu tygodni od chwili opuszczenia murów uczelni musicie podjąć decyzję dotyczącą waszych dalszych losów. Jeżeli postanowicie, że nie chcecie przyjąć święceń, odwieziemy was do Wimbledonu, skąd zabierzecie swoje rzeczy i z naszym błogosławieństwem powrócicie do tego, co nazywamy tu „światem zewnętrznym”. Jeżeli zdecydujecie się na przyjęcie święceń, a potem spełnicie wymagania wstępne oraz uzyskacie pozytywną opinię opiekunów, zostaniecie przyjęci do zakonu świętego Michała i staniecie się pełnoprawnymi zakonnikami i zakonnicami.

Ślubowanie, jakie składacie podczas świeceń, jest bardzo proste. Przysięgacie Bogu, że poświęcicie życie służbie ludzkości. Obiecujecie Mu także, że będziecie żyć w ubóstwie i celibacie. Święty Michał zdecydował, że te dwie przysięgi będą kamieniami węgielnymi naszego zakonu. Kiedy jeden z pierwszych wyznawców zapytał go, dlaczego tak upiera się przy tych obietnicach, Michał odpowiedział: „Niemal każdy człowiek, którego poznałem, darzy niepohamowaną miłością albo seks, albo pieniądze, albo jedno i drugie. Wyrzeczenie się tych dwóch rzeczy na resztę życia jest dla niego bardzo bolesnym doświadczeniem. Niemożliwe jest zwycięstwo w walce z własnym egoizmem, a zatem i rzetelne dotrzymanie przysięgi złożonej podczas świeceń, bez ogromnej wewnętrznej dyscypliny. Dobrowolnie złożona obietnica spędzenia życia w ubóstwie i czystości dowodzi, że przyszły zakonnik czy zakonnica są świadomi wymogów życia, które wybrali”.

W dniu, w którym zostaniecie wyświeceni — ciągnęła Beatrice — przekażecie zakonowi to wszystko, co macie, żeby mógł wykorzystać te dobra w taki sposób, jaki uzna za najwłaściwszy do osiągnięcia naszych celów…

Vivien przestała słuchać mowy Beatrice. Pół godziny wcześniej, kiedy zaproponowała, że wygłosi swoje osobiste oświadczenie tu, w Wimbledonie, wydawało się jej to bardzo proste. Teraz jednak, kiedy chwila zabrania przez nią głosu przybliżała się, z wielkim trudem panowała nad nerwami. Co miała im powiedzieć? Czy powinna oświadczyć zebranym młodym ludziom, że pomimo tak drugiego czasu wciąż wątpiła, czy będzie potrafiła dotrzymać przysięgi?

— …Ludzie często pytają mnie — mówiła tymczasem Beatrice — czemu członkowie zakonu muszą przybierać imiona różne od tych, których używali przez całe dotychczasowe życie. Ten zwyczaj wprowadził także święty Michał. Głęboko wierzył, że dokonanie tego wszystkiego, czemu chce się poświęcić życie, wymaga od zakonnika całkowitego odrodzenia. Czyż jest lepszy sposób uzewnętrznienia tego osobistego odrodzenia niż przybranie nowego imienia…?

Vivien często słyszała, jak Beatrice wygłasza tę mowę, i wiedziała, że przemówienie niedługo dobiegnie końca. Wpadła w panikę. Wciąż nie mogła się skupić nad tym, co powinna powiedzieć.

Nagle Beatrice popatrzyła na nią. Vivien nawet nie usłyszała, w której chwili opiekunka wypowiedziała jej imię. Niepewna, powoli przeszła parę kroków i zatrzymała się w kręgu światła na środku kortu.

Myślała trochę wcześniej o kilku mądrych zdaniach, od których mogłaby zacząć swoją wypowiedź, ale kiedy jej palce sięgały po mikrofon, nie mogła sobie tych zdań przypomnieć. Szukając wsparcia, spojrzała w prawo i w lewo. Beatrice uśmiechnęła się do niej i chcąc ją zachęcić, kilka razy kiwnęła lekko głową.

— Cześć — odezwała się w końcu Vivien, ale dobiegające z głośników echo tego słowa sprawiło, że zdenerwowała się jeszcze bardziej. — Jestem siostra Vivien… Chciałabym złożyć osobiste oświadczenie.

Zamarła. Nie wiedziała, co ma więcej powiedzieć. Obawiała się, że za chwilę może zemdleć. Rozpaczliwie sięgnęła znów po mikrofon i ścisnęła go z całej siły.

— Czuję się naprawdę przerażona — wyznała. — Zanim dojdę do siebie, może minąć całkiem dużo czasu… Cofnęła się o krok i głęboko odetchnęła.

— Mam dwadzieścia dziewięć lat — usłyszała, jak zaczyna w kilka chwil później. — Dopóki nie ukończyłam siedmiu, mieszkałam z rodzicami i młodszym bratem w hrabstwie Essex. Później przeprowadziliśmy się do Londynu. — Znów przerwała na krótką chwilę. — Mój ojciec był bankierem, a poza tym zarządzał naszą rodzinną posiadłością. Był zaprzysiężonym kawalerem, dopóki podczas jakiegoś niedzielnego wypadu do Londynu nie spotkał mojej przyszłej matki. Liczył sobie wówczas prawie czterdzieści lat.

Poczuła, że zaczyna jej iść trochę łatwiej. Popatrzyła na Beatrice i wyobraziła sobie, że prowadzi prywatną rozmowę ze swoją opiekunką.

— Moja matka była piosenkarką w kabarecie. Miała prawie dwadzieścia lat mniej od ojca. Urodziła się na Jamajce. Poza tym była Murzynką, jak zapewne zorientowaliście się, widząc kolor mojej skóry.

Miałam fantastyczne, szczęśliwe dzieciństwo, choć przyznaję, że w tamtych czasach niezupełnie zdawałam sobie z tego sprawę. Rodzice kochali mojego brata i mnie, a siebie nawzajem wręcz ubóstwiali. Rozpieszczali i brata, i mnie, ale mnie chyba bardziej. Nie przypominam sobie, żeby nie kupili mi czegoś, o co poprosiłam.

Kiedy sięgam pamięcią do tych lat, widzę teraz, że byłam bardzo samolubną młodą kobietą, którą obchodziło wyłącznie własne życie. Zostałam przyjęta na uniwersytet w Essex, ale w czasie studiów nie bardzo przykładałam się do nauki. Mniej więcej w tym czasie zaczęłam dostrzegać mężczyzn, ale co bardziej istotne, mężczyźni zaczęli zauważać mnie. Jak możecie sobie wyobrazić, byłam w Essex kimś w rodzaju egzotycznego zwierzęcia.