Выбрать главу

Najpierw ujrzała własne łóżko, stojące tuż przy ścianie. Prawdę mówiąc, z tej odległości rozpoznała narzutę, którą otrzymała od rodziców, gdy przeprowadziła się do Londynu. Przyspieszyła kroku, niemal biegiem pokonując ostatnie trzydzieści metrów dzielące ją od jej mebli. Usiadła na skraju łóżka i kilka razy lekko sprawdziła, jak sprężynuje, a potem popatrzyła na resztę sprzętów. Po prawej stronie łóżka stała komoda, a po lewej ozdobna szafa. Oba meble miały naklejone w dwóch miejscach etykietki z tym samym numerem identyfikacyjnym, jakim oznaczono jej łóżko.

Kiedy wstała i otworzyła drzwi szafy, poczuła, że jej myśli wypełniły się tysiącami wspomnień. Na wieszakach wciąż wisiały jej sukienki. Na każdej znajdował się ten sam numer. Wyglądały, jakby dopiero przed chwilą przywieziono je z pralni. Kiedy Vivien każdej dotykała, przypominała sobie, kiedy ją nosiła i w jakim sklepie kupowała. Odszukała czerwoną, w której, zdaniem jej przyjaciółki, Olivii, wyglądała „seksowniej niż Kleopatra”. Wyjęła ją z szafy i przyłożyła do siebie, przejrzała się w niewielkim lustrze. Kontrast między połyskującą, głęboko wyciętą sukienką a niebieskim habitem, jaki miała na sobie, był tak wielki, że wybuchnęła śmiechem. Rozmyślała przez chwilę, czy nie włożyć jej na siebie, ale doszła do wniosku, że to by nie był najlepszy pomysł.

Przeszła kilka kroków i usiadła na jednym z biało-czarnych krzeseł, jakie kiedyś kupiła do salonu. Powiodła spojrzeniem po wszystkich sprzętach zdobiących kiedyś jej mieszkanie. Poczuła, jak zaczyna ogarniać ją dziwny smutek. Uczucie to przybrało jeszcze na sile, kiedy wstała i powoli zaczęła obchodzić meble, dotykając każdego czubkami palców albo dłonią.

W końcu znów zatrzymała się przy szafie i wyciągnęła szufladę. W leżących tam plastikowych torebkach znajdowała się jej biżuteria, po dwa albo trzy przedmioty w każdej. Wszystkie torebki były oznaczone tym samym numerem identyfikacyjnym. Z jednej z nich wyjęła lazurowy brazylijski naszyjnik i stanowiące z nim komplet kolczyki, które podarował jej kiedyś przyjaciel, Ernest, jako prezent na dwudzieste piąte urodziny. Ponownie przejrzała się w lustrze, tym razem trzymając przy uszach kołyszące się małe wisiorki.

W innej torebce znalazła złotą zapalniczkę z wygrawerowaną na odwrocie fantazyjną literą „V”. Jakże uwielbiała kiedyś ten drobiazg! Pstryknęła nią kilka razy, trochę z przyzwyczajenia, a trochę z chęci przekonania się, czy jeszcze działa. Bardzo dobrze pamiętała amerykańskiego przedsiębiorcę, od którego ją dostała. Wtedy dopiero dwa miesiące pracowała jako dziewczyna do towarzystwa i spędziła z nim długi weekend w Brighton. Cliff powiedział wówczas, że z jej klasą nie powinna posługiwać się jednorazówkami. Vivien była zdumiona i uszczęśliwiona, kiedy dał jej napiwek w wysokości trzystu funtów.

Poczuła, że nie potrafi znieść tych wszystkich wspomnień, tych żywych obrazów wypełniających kolejno jej umysł. Miała uczucie, jakby pływała samotnie w małej łódce po bezkresnym morzu. Odwróciła się tyłem do swoich mebli i przeszła przez magazyn, wróciła do wejścia. Nie domykając drzwi, zatrzymała się tuż za nimi i głęboko odetchnąwszy świeżym, chłodnym wieczornym powietrzem, przypaliła papierosa swoją ulubioną zapalniczką.

Wspomnienia jednak jej nie opuściły. Nie potrafiła przed nimi uciec. Zapytała samą siebie, jakim cudem mogłaby zamienić całe dotychczasowe życie na niepewny żywot zakonnicy michalitów. Nie ubierze się w szykowną suknię, nie spędzi wakacji na plażach Brighton, nie założy kosztownej biżuterii ani jutro, ani pojutrze, ani w przyszłym tygodniu. Nigdy. A jednak, a jednak…

Zaciągnąwszy się głęboko, wypuściła powietrze i patrzyła, jak kilka kółek dymu unosi się wolno, mieszając się z wilgotnym powietrzem. Widziała, jak docierają w pobliże dużej elektrycznej lampy palącej się pod dachem w pobliżu rogu magazynu. Kiedy zaczęły się rozpraszać, Vivien spostrzegła niezwykłą chmurę wiszącą nieruchomo w pobliżu lampy. Zaciekawiona, udała się na róg magazynu i uniosła głowę, chcąc jej się lepiej przyjrzeć.

W obłoku mgły ujrzała zbiorowisko jasno świecących kulek podobnych do drobnych kropli wody, ale o wiele wyraźniejszych i jaśniejszych. Wydawało jej się, że każda kulka lekko obraca się w nieruchomej chmurze, odbijając światło żarówki. Co więcej, mimo że smugi dymu z papierosa Vivien już dawno rozproszyły się i zniknęły, uniesione lekkim wiatrem, dziwaczna świecąca chmura tkwiła w tym samym miejscu, jakby w pewien sposób przytwierdzona do krawędzi dachu.

Nie spuszczając spojrzenia z chmury, Vivien przeszła w takie miejsce, w którym zapalona lampa znalazła się bezpośrednio za kulkami. Dopiero teraz mogła się zorientować, że dziwne zjawisko nie miało nieokreślonego kształtu. Vivien przez krótką chwilę była zafascynowana sposobem, w jaki każda kulka poruszała się wewnątrz obłoku, nie zmieniając ani jego wyglądu, ani kształtu.

Kiedy w końcu rozpoznała ten kształt, poczuła, jak po plecach przechodzą ją zimne dreszcze. Chociaż kłąb świecących kulek nie miał granic tak wyraźnych jak każdy lity przedmiot, bez wątpienia przypominała Vivien fajansowego aniołka, którego jej rodzice umieszczali niezmiennie na samym czubku bożonarodzeniowego drzewka.

Z pomocą przyszedł jej wrodzony cynizm.

— No dobrze — odezwała się głośno, zaskoczona niepewnością, jaką usłyszała we własnym głosie. — Co to wszystko ma oznaczać?

Chmura nieznacznie podpłynęła w jej stronę, nie zmieniając jednak ogólnego kształtu. Impuls strachu kazał Vivien szybko się cofnąć. W chwilę potem zobaczyła błysk oślepiającego jasnego światła, który zmusił ją do zamknięcia oczu. Kiedy je otworzyła, świecących kulek już nie było.

Stała bez ruchu jak sparaliżowana, czując, że jej serce wali młotem. Przez kilka sekund tylko wpatrywała się w puste miejsce, w którym jeszcze przed chwilą wisiał obłok. Co właściwie zobaczyłam? — zadała sobie pytanie, z trudem starając się zachować jasność myśli.

Wróciła powoli do drzwi magazynu. Mimo faktu, że nie wierzyła ani w cuda, ani w nadprzyrodzone zjawiska, ani nawet w samego Boga, który troszczy się o życie wszystkich ludzi, była przeświadczona, że to, co zobaczyła, miało bezpośredni związek z decyzją, którą starała się z takim trudem podjąć.

Kiedy przystanęła przy wejściu i zamknęła oczy, kształt obłoku wyryty w jej pamięci wyglądał identycznie jak tamten fajansowy aniołek z czasów jej dzieciństwa.

Po raz drugi weszła do magazynu. Gdy dotarła do miejsca, w którym znajdowały się jej meble, uklękła na oba kolana i przycisnęła czoło do narzuty na łóżku.

— Dobry, drogi Boże — powiedziała. — Dziękuję za zesłanie mi tego znaku. Bez względu na to, co to było… Teraz nie wątpię, że poproszę o przyjęcie do zakonu. Tylko że nadal nie wiem, dobry Boże, czy będę potrafiła przejść całą resztę życia, nie pożądając różnych rzeczy.

Na chwilę przerwała.

— Czy możesz mi w tym pomóc, Boże? — zapytała. — Czy możesz mnie jakoś nauczyć, że służenie bliźnim i kochanie ich, dzień po dniu, powinno mi wystarczyć? Że nie muszę pragnąć niczego więcej, żebym czuła się szczęśliwa? Mam nadzieję, że tak, gdyż sądzę, że nie poradzę sobie bez pomocy z Twojej strony.

7

Vivien wyglądała przez okno wagonu i zastanawiała się, co właściwie powiedzieć Beatrice. Teraz była już absolutnie pewna, że chce przyjąć święcenia i to jak najszybciej. Postanowiła też, że nie powie Beatrice, a przynajmniej nie w tej chwili, o dziwnej chmurze mającej kształt aniołka. Nie chciała, by jej koleżanka i opiekunka sądziła, że podjęła decyzję tak ważną jak przyjęcie święceń pod wpływem nie wyjaśnionego zjawiska.