Выбрать главу

Beatrice włączyła wyświetlacz na tarczy zegarka. Wiadomość, której nadano priorytet B, była bardzo zwięzła: „Fizyczne starcie między dwoma młodymi mężczyznami: Pakistańczykiem i Irlandczykiem. Sektor Dell, dwudziesta druga dwadzieścia pięć poprzedniego wieczoru. Obaj ranni, w tym jeden dosyć ciężko. Termin rozprawy wyznaczono na godzinę jedenastą. Przewodniczy siostra Beatrice”.

Mam nadzieję, że to nie był jeszcze jeden incydent o podłożu rasowym — westchnąwszy, pomyślała Beatrice. Przeszła przez most pontonowy, jaki łączył Serpentine z resztą parku. Zastanawiała się, dlaczego cierpienie nie powiększało granic ludzkiej tolerancji w taki sposób, w jaki jej zdaniem powinno. Przypomniała sobie jedno z kazań świętego Michała; to o strachu i tolerancji. „Strach wyzwala najgorsze instynkty ludzi — mówił święty. — Nie powinniśmy zatem zapominać, że jesteśmy tylko niewiele lepsi od małp, a nie trochę gorsi od aniołów”.

Każdego poranka, po skończonych medytacjach, siostra Beatrice miała zwyczaj okrążać szybkim krokiem otoczoną płotem część Hyde Parku, w której obrębie mieszkało w tej chwili siedem tysięcy bezdomnych ludzi. Miasteczko namiotów powstało w centrum Londynu przed niespełna dwoma laty i początkowo zajmowało tylko niewielki fragment parku. Wyrażenie zgody, by tą społecznością opiekował się zakon, było ze strony władz miasta wyrazem najwyższej desperacji. Późną zimą 2139 roku Londyn, podobnie jak wiele innych wielkich miast całego świata, został niemal całkowicie sparaliżowany przez konsekwencje ogólnoświatowej recesji gospodarczej powszechnie zwanej Wielkim Chaosem. Tysiące bezdomnych i bezrobotnych ludzi włóczyły się po ulicach, stwarzając zagrożenie dla porządku w mieście, szerząc choroby zakaźne i niwecząc to

W oryginale gra słów: George Birthington's Washday zamiast George Washington's wszystko, co jeszcze pozostało z gospodarczego lądu. Koszty zaopatrzenia tych wszystkich ludzi w żywność, odzież i dach nad głową przekraczały możliwości finansowe władz miasta, którego wpływy z tytułu podatków zostały poważnie zmniejszone przez kryzys gospodarczy.

W tym czasie zakon świętego Michała z Sieny, luźno związana z Kościołem w Rzymie samodzielna sekta katolików, której wyznawcy głosili doktryny młodego proroka zmarłego męczeńską śmiercią w końcu marca 2138 roku, zwrócił się do władz Londynu z propozycją zajęcia się społecznością bezdomnych. Zamierzano to zrobić tak, aby władzom miejskim nie przysporzyć żadnych kosztów. Zakonnicy prosili tylko o zapewnienie właściwego miejsca i ochrony przed biurokratyczną inercją lokalnego rządu. Przedstawiciele władz miejskich w pierwszej chwili roześmiali się, usłyszawszy o tym planie. Później jednak, pod naciskiem ze strony wybitnych ekonomistów, władze miasta, chociaż z oporami, zezwoliły michalitom na utworzenie niewielkiego miasteczka namiotów w samym środku Hyde Parku. W ten sposób zmalała liczba włóczęgów.

To, co początkowo władze postrzegały jako niebezpieczny, choć odważny eksperyment, okazało się sukcesem przekraczającym najśmielsze oczekiwania. Członkowie sekty składając śluby zakonne, przysięgali poświecić życie służbie bliźnim. Gdy nadszedł właściwy moment, wykazali się zarówno niespożytą energią, jak i niepospolitym, nadludzkim wręcz poświęceniem. Po początkowych trudnościach społeczność nieszczęśników została zorganizowana w sposób, który zadowolił wszystkich. Wielu bezdomnych otrzymało dach nad głową, odzienie i żywność. Co więcej, michalici, którzy nie pobierali wynagrodzenia za pracę, swą postawą obudzili nadzieję w dotkniętych przez los podopiecznych, co z kolei pomogło rozproszyć szerzącą się desperację.

W ciągu paru miesięcy michalici stworzyli na terenie parku agencję zajmującą się wyszukiwaniem pracy dla mieszkańców miasteczka. Mimo że większość oferowanych z początku zajęć miała charakter manualny i dorywczy, wielu ludziom żyjącym w Hyde Parku przywróciło to wiarę we własne siły. W krótkim czasie agencja zdwoiła wysiłki, chcąc zachęcić pobliskich przedsiębiorców do składania propozycji stałego zatrudnienia tym mieszkańcom, którzy w dotychczasowej, dorywczej pracy wykazali się najlepszymi wynikami.

Siostra Beatrice była właśnie jedną z kilku gotowych do poświęceń michalitek, które dwa lata wcześniej odważyły się złożyć władzom Londynu tę niezwykłą propozycję. Kiedy w końcu uzyskała zgodę, poświęciła się bez reszty organizacji i zarządzaniu. To właśnie Beatrice zaproponowała utworzenie Sektora Dziecięcego i wielu innych nowości, które walnie przyczyniły się do sukcesu całego przedsięwzięcia. Kiedy potrzebowała pieniędzy na rozwój czy utrzymanie birthday@rocznica urodzin George'a Washingtone'a (przyp. tłum.). miasteczka, nie szczędziła starań, by je zebrać. Jej akcję popierało wiele kobiet mieszkających w Londynie.

Teraz zaś, w chłodnym półmroku lutowego poranka, kiedy jak co dzień przemierzała trasę wokół miasteczka namiotów, dwudziestoczteroletnia, błękitnooka Beatrice dobrze znała niebezpieczeństwa wciąż grożące jej przedsięwzięciu. Zatrzymała się na pagórku na Buck Hill Walk, rozdzielającym Sektor Dziecięcy na dwie części, i spojrzała na dziesiątki dużych namiotów, ustawionych na rozległej trawiastej przestrzeni graniczącej z wodą. Na liście oczekujących dzieci mamy ponad tysiąc nazwisk — przypomniała sobie — a brakuje już miejsca. Większość z nich tuła się po ulicach, śpi w zaułkach na kartonach i drży z zimna. Popatrzyła na Kensington Gardens. Bez trudności wyobraziła sobie zmiany, jakich trzeba byłoby dokonać, żeby zmienić tę część miasta w nową Wioskę Dzieci. Potrzeba nam tylko więcej miejsca — pomyślała.

Gdy w pobliżu Marble Arch dotarła do północno-wschodniej części Hyde Parku, zeszła drugimi schodami i znalazła się w oświetlonych podziemiach. Zanim przekazano tę część parku michalitom, znajdował się tu parking. Teraz miejsce to zamieniono w szpital.

— Dzień dobry, siostro Beatrice — odezwał się jeden z lekarzy, kiedy weszła do izby przyjęć. Popatrzył na zegarek. — Jak zawsze punktualnie — dodał, lekko się uśmiechając.

— Co słychać, bracie Bryanie? — zapytała Beatrice.

— Nie najgorzej. Po tamtej awanturze noc upłynęła nam spokojnie. Wręczył jej dwa arkusze wydruków komputerowych.

— Stan tego chłopaka z Pakistanu nie uległ żadnym zmianom — powiedział. — Ostrze noża dotarło dość głęboko i rozcięło mu jelita. Przetransportowaliśmy go do szpitala miejskiego zaraz po tym, jak udało się nam zatrzymać krwotok.

— A ten drugi? — zapytała Beatrice.

— Nic poważnego — odparł brat Bryan. — Zwykłe w takich wypadkach otarcia naskórka i kontuzje. — Roześmiał się słysząc swój medyczny żargon. — Skaleczenia i siniaki. Zatrzymaliśmy go na noc na obserwację.

Siostra Beatrice przeczytała szybko oba wydruki, a potem znów spojrzała na lekarza.

— Żadnych nowych przypadków gruźlicy? — zainteresowała się.

— Nie — odrzekł brat Bryan. — To już dziewiąty dzień z rzędu… Cały czas trzymamy kciuki. Wygląda na to, że w końcu akcja prześwietleń, które zarządziłaś, zaczyna przynosić oczekiwane rezultaty.

Za cenę usunięcia z miasteczka ponad stu pięćdziesięciu mieszkańców — pomyślała ponuro Beatrice. — Większość z nich nawet nie miała wyraźnych objawów.

— Epidemia w samym mieście nie ustępuje — powiedziała. — Przed dwoma dniami odbyliśmy kolejną rozmowę z radą lekarzy Londynu. Normalne leki nie zwalczą tej odmiany wirusa. Sytuację pogarszają jeszcze wilgoć i zimno. Trzeba będzie w dalszym ciągu poddawać kwarantannie wszystkich nowych mieszkańców, do czasu aż potwierdzą się wyniki ich dokładnych badań.