Выбрать главу

Zakres obowiązków i wpływów Służby Bezpieczeństwa Kraju uległ wówczas znacznemu rozszerzeniu. W miarę jak towarzyszący Wielkiemu Chaosowi kryzys gospodarczy zataczał coraz szersze kręgi, niemieckie władze uznały za konieczne uchwalenie wielu nowych ustaw, których celem było ograniczenie praw ludzi nie będących Niemcami. Stało się więc niemal oczywiste, że nowa służba bezpieczeństwa pomoże lokalnym siłom policji uporać się z problemem wciąż rosnącej liczby osób pochodzenia tureckiego i egipskiego. Prawdę mówiąc, w miarę upływu czasu lokalne samorządy coraz częściej zaczęły przerzucać odpowiedzialność za wprowadzanie w życie ustaw dotyczących cudzoziemców na gorliwych i nacjonalistycznie nastawionych policjantów z SBK.

W tym samym czasie inne, mniejsze państwa, a wśród nich Austria, Węgry i Słowacja, postanowiły zorganizować i u siebie takie same służby ochrony granic. Państwa te zawarły z Niemcami umowę nie tylko w tym celu, by wprowadzić w życie podobny system, lecz i po to, by zapewnić sobie pomoc i ciągły nadzór Niemców w początkowym etapie jego organizacji. W wyniku tego SBK i jej stalowoszare mundury stały się symbolami zmian zachodzących w tych niespokojnych czasach niemal w całej Europie.

Wielu Europejczykom, którzy nie pogodzili się z ponurymi realiami najgorszego znanego im kryzysu, było niezmiernie łatwo zrzucić winę za utratę dorobku całego życia i panoszący się chaos na wciąż zwiększającą się liczbę zatrudnionych w ich krajach nielegalnych imigrantów. Ci głęboko rozczarowani ludzie uważali Herr Freisingera i SBK za bohaterów dążących do przywrócenia w Europie dobrobytu, którym cieszyła się tak niedawno. Dla innych ludzi jednak, zatrwożonych odradzającym się, uosabianym przez politykę władz Niemiec rasizmem i nacjonalizmem, graniczące z bezprawiem postępowanie SBK boleśnie przypominało wcześniejszy okres w historii kontynentu, kiedy prawa mniejszości etnicznych były bezwzględnie naruszane.

Spotkanie z funkcjonariuszem SBK zaniepokoiło Johanna. Świadom teraz bardziej niż kiedykolwiek możliwych konsekwencji udzielenia pomocy swojemu przyjacielowi, Bakirowi, przez chwilę się zastanawiał, czy w ogóle powinien stawić się na umówione spotkanie. Po krótkiej wewnętrznej walce doszedł jednak do wniosku, że poczucie przyzwoitości nakazuje mu zjawić się o siódmej przy pomniku Goethego.

Bakir i jego żona z córką wyłonili się zza ośnieżonych krzaków minutę po siódmej. Sylvie miała głowę owiniętą szalem. Na jednej ręce niosła trzyletnie dziecko, a w drugiej trzymała niewielką walizkę. Kiedy się przywitali, turecki przyjaciel Johanna zaczął mu wylewnie dziękować za to, że zgodził się mu pomóc.

Johann przerwał potok jego mowy.

— Przykro mi, Bakir — powiedział niepewnie — ale prawdę mówiąc, nie mogę się na to zgodzić… Przemyślałem to wszystko jeszcze raz w ciągu tej godziny i po prostu nie sądzę, by było to możliwe. Weźmy chociaż pod uwagę fakt, że mój dom jest wyposażony w wiele urządzeń mających zapewnić nam bezpieczeństwo. Drzwi wejściowe i drzwi w korytarzach reagują tylko na kody mojej karty identyfikacyjnej i Evy. Uzyskanie zezwolenia, żeby otwierały się także na kod karty Syhie, wymagałoby wystąpienia o zgodę do właściciela domu.

— Sylvie i Anna nie będą wychodziły z twojego mieszkania do czasu, aż znajdę nową pracę — przekonywał Bakir. — Jeżeli chcesz, mogą nawet nie ruszać się z pokoju. W żaden sposób nie będą przeszkadzały ani tobie, ani Evie. Proszę cię, Johann, jesteś moją jedyną nadzieją.

— A co z całą twoją rodziną i przyjaciółmi w Kreuzburgu? — zapytał Johann, trochę zdziwiony tonem własnego głosu. — Z pewnością byłoby lepiej, gdyby twoi bliscy przebywali ^pośród ludzi, których znają.

Bakir położył dłoń na ramieniu Johanna.

— Nie mogę wyjaśnić ci teraz wszystkiego — odparł. — Po prostu nie ma na to czasu… Mam jednak powody, by sądzić, lżę zostałem uznany przez SBK za osobę niepożądaną przez pomyłkę. Jeżeli uda mi się uniknąć aresztowania przez najbliższe kilka dni albo tydzień, znajdę sobie inną pracę. Mój pracodawca będzie wówczas chronił mnie przed deportacją, ja ja będę miał czas, by wyjaśnić to nieporozumienie. Gdyby szare koszule ujęły w ciągu tych kilku dni Sylvie i Annę, zmuszony byłbym oddać się w ich ręce… Wiem, że to wszystko wygląda bardzo dziwnie. Proszę cię jednak, żebyś mi zaufał. Zawsze byłem wobec ciebie szczery.

Johann słuchał próśb przyjaciela z mieszanymi uczuciami. Chciał mu pomóc, ale nie mógł przestać myśleć o Evie i o tym, że może w ten sposób popełnić wykroczenie. Kątem oka zobaczył, że ktoś nadchodzi. Przez chwilę miał wrażenie, że to funkcjonariusz służby bezpieczeństwa, i serce zadarło mu ze strachu.

— Przykro mi, Bakir, nie mogę tego zrobić — powiedział szybko, kiedy alejką za jego plecami przechodził jakiś mężczyzna prowadzący psa na smyczy — Mógłbym dać ci trochę pieniędzy, jeżeli ci to pomoże.

Zobaczył, jak w oczach Bakira pojawia się niedowierzanie. Turek cofnął się o krok i objął ramieniem swoją żonę.

— Nie prosiłem cię o pieniądze — odparł porywczo. — Wszystko, czego mi trzeba, to trochę czasu. — Westchnął ciężko. — No dobrze — powiedział w końcu. — Rozumiem. Myślałem tylko, że mógłbyś…

Nie kończąc zdania, odwrócił się i zaczął pocieszać żonę, w której oczach pojawiły się łzy.

— Co teraz poczniemy? — zaczęła lamentować. — Co teraz się z nami stanie?

Johann poczuł się przygnębiony. Niezręcznie pożegnał się i odwrócił plecami do Bakira i jego rodziny. Pierwsze pięćdziesiąt metrów pokonał ze spuszczoną głową, wpatrując się we własne buty i czując, jak z każdą chwilą narasta w nim poczucie winy. Kiedy w końcu przystanął obok jednej z tablic z napisem: YERBOTEN, odwrócił się na pięcie i skierował spojrzenie na pomnik Goethego. Bakira jednak już tam nie było.

Johann potrząsnął głową i zaczai czynić sobie wymówki. Gdy rozmyślał o tym, jak łatwo mógłby pomóc Bakirowi, zauważył nagle, że na ziemię o jakiś metr na prawo od niego nie spadają w ogóle żadne płatki śniegu. Zaintrygowany tym, uniósł głowę i popatrzył na latarnię umieszczoną na słupie nad tablicą. Po prawej stronie zapalonej latarni ujrzał wiszącą w powietrzu podwójną spiralę wypełnioną tysiącami niewielkich, świecących białych kulek. Z góry spadały na nią płatki śniegu, ale przy zetknięciu z nią znikały, jakby w tej samej chwili zamienione w parę.

Mogła mieć trzydzieści centymetrów średnicy i metr wysokości, obracała się powoli wokół pionowej niewidocznej osi. Wszystkie kulki znajdujące się w jej obu ramionach odbijały jasne światło latarni nad tablicą. Chociaż przemieszczały się swobodnie w górę, w dół i na boki, kształt podwójnej spirali pozostawał nie zmieniony.

Johann nie mógł uwierzyć w to, co widział. Zamknął oczy, przez chwilę je tarł kciukami, a potem znów otworzył. Dziwne świecące kulki nie zniknęły. Jedyną zmianą, jaką dostrzegł, było usytuowanie względem osi; cała spirala bowiem nie przestawała się obracać. Po raz drugi popatrzył na przestrzeń ponad dziwnym tworem. Śledził spojrzeniem kilka płatków, które opadały do chwili, gdy stykały się z górną powierzchnią skomplikowanego zawijasa, a potem w niewytłumaczalny sposób znikały.