Выбрать главу

— Nie wiem, czy będę mógł, mamo… W sobotę Eva ma uroczyste otwarcie swojej wystawy, w związku z czym czeka nas kilka przyjęć i przemówień… — Johann urwał i głęboko westchnął, kiedy ujrzał na twarzy matki pełną bólu reakcję na te słowa. — Posłuchaj, mamo, zrobię, co będzie w mojej mocy. Nie mogę ci teraz obiecać, że przyjadę, ale zadzwonię do ciebie później z pracy… Do widzenia, mamo.

— Do widzenia, synku — odparła Frau Eberhardt. — Twój tata z pewnością bardzo się ucieszy. Wyłączył urządzenie.

— Cholera — mruknął, idąc do łazienki.

Śniadanie upłynęło w napiętej atmosferze. Eva nie okazywała najmniejszego zainteresowania tym, co mogło lub nie mogło się stać z małymi kulkami, mimo iż Johann przysięgał, że zamknął je w kieszeni torby. Bardzo jednak interesował ją, a przy tym złościł fakt, że Johann rozważał wyjazd do rodziców do Poczdamu przynajmniej na część weekendu.

— Masz już prawie trzydzieści lat — mówiła, nie starając się nawet ukrywać swoich uczuć. — Kiedy wreszcie powiesz matce, że masz prawo do własnego życia?

Johann popatrzył na Evę ponad stołem. Nie chciał się z nią kłócić, a przynajmniej nie tego ranka, kiedy wiedział, że się spóźni do pracy. Był tak wzburzony po tym wszystkim, co zdarzyło się w Tiergarten. Ugryzł następny kęs rogalika i starał się pohamować narastający gniew.

— Czy nawet nie zaszczycisz mnie odpowiedzią? — zapytała gderliwie Eva. Kiedy się nie odezwał, w jej oczach pojawiły się złowieszcze błyski.

— A więc jednak zamierzasz tam pojechać… — zaczęła. — Przypuszczam, że nie dbasz o to, iż to najważniejsza wystawa w karierze twojej narzeczonej… Ani o to, że od polowy grudnia zeszłego roku planujemy, że spędzimy ten weekend we dwoje… Ani o to, że w otwarciu wystawy wezmą udział wszyscy ludzie liczący się w Berlinie?

Eva odepchnęła krzesło i wstała. Pochyliła się nad stołem ku Johannowi.

— Nie, oczywiście, że nie — ciągnęła, nie kryjąc goryczy w głosie. — Ja przestaję się liczyć, kiedy zadzwoni twoja matka. „Och, Johannie, proszę, przyjedź do nas, bo twój tata i ja nie możemy żyć bez ciebie”.

Johann uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.

— Jesteś niesprawiedliwa — powiedział. — Moi rodzice przeżywają teraz trudne chwile, a ja jestem ich jedynym dzieckiem. Potrzebują mojego wsparcia.

— Guzik prawda — burknęła Eva. — Jedynym wsparciem, jakiego potrzebuje twoja matka, jest twoje przybieganie na jej rozkaz za każdym razem, gdy pociągnie za łańcuch. Wie, że ten sposób nigdy nie zawiedzie. Za każdym razem, kiedy planujemy coś ważnego, twoi rodzice przeżywają kolejny kryzys. Czy tego nie rozumiesz? Pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu chcieliśmy się wybrać na narty do Mittenwaldu? W czwartek wieczorem twoja matka zadzwoniła z wiadomością, że upadla i stłukła sobie biodro. Czy sądzisz, że zdarzyło się to przez przypadek? Czy nie dziwi cię fakt, jak szybko wróciła do zdrowia? Przecież już w sobotnie popołudnie mogła…

— Przestań, Evo. Przestań! — krzyknął Johann. Przez kilka następnych chwil milczał, a potem ciągnął spokojniejszym tonem: — Nie chcę się teraz z tobą kłócić. Zbyt wiele przeżyłem dzisiaj rano… A poza tym wiesz dobrze, jak bardzo denerwuje mnie krytykowanie mojej matki.

Kiedy Eva sprzątała ze stołu, zapadła niezręczna cisza. Johann starał się w tym czasie skończyć jeść rogalik i dopić kawę.

— Może będziesz tak miły i zechcesz mi powiedzieć, jakie prawa mam jako twoja narzeczona — odezwała się Eva po minucie, jaka upłynęła im we względnej ciszy. — Rozumiem, że nie powinnam krytykować twojej matki — powiedziała nieco głośniej — ale czy chociaż mogę żądać od ciebie, żebyś dotrzymywał tego, co wspólnie ustalimy? I czy mam prawo zapytać czasem, kiedy się wreszcie pobierzemy? O ile mi wiadomo, mam jedynie prawo do zaspokajania twoich cielesnych żądz, kiedy jesteś w nastroju i nie przeszkadza ci to w żadnej pracy.

Johann zerwał się od stołu i schwycił Evę za rękę. Stał tak przez dłuższą chwilę, trzymając ją i trzęsąc się z wściekłości. Nie mógł się opanować. Eva nie powiedziała ani słowa, dopóki się nie uspokoił.

— No cóż — stwierdziła w końcu, uśmiechając się z przymusem i uwalniając rękę z jego uścisku. — Przynajmniej wreszcie udowodniłeś, że obchodzi cię coś więcej oprócz tych idiotycznych kulek. Miło wiedzieć, że mieszkam pod jednym dachem z istotą z krwi i kości, a nie bezdusznym robotem.

Nie odzywając się ani słowem, Johann zostawił Evę w kuchni i pospieszył do sypialni. Czuł, że jest bardzo zdenerwowany. Nie cierpiał scen ani kłótni, a szczególnie nienawidził sprzeczek z Evą. Wiedział też, że dzisiejszego popołudnia, po pracy, pojedzie do Poczdamu zobaczyć się z rodzicami. Wiedział też, że w tej chwili nie chce powiedzieć o tym Evie. Zadzwoni do niej i powie później, kiedy będzie w pracy. Tak, to chyba będzie najlepsze rozwiązanie.

Przeszedł do łazienki i przyjrzał się w lustrze odbiciu swojej twarzy. Co za poranek — pomyślał, ciężko wzdychając. Spryskując twarz zimną wodą z kranu, przez sekundę się zastanawiał, co może robić teraz Bakir i jego rodzina. Co mogło się stać z tymi przeklętymi kulkami? — myślał.

Kiedy pociąg przejeżdżał obok Grunewaldu, Johann wyglądał przez okno. Śnieg przestał padać już w poradnie, ale do tego czasu Berlin i jego okolice pokryła dziesięciocentymetrowa warstwa puchu. W świetle zapadającego zmierzchu Griinewald wydawał się zimową krainą z baśni. Wielu ludzi spacerowało i biegało na nartach, a dzieci lepiły bałwanki i zjeżdżały z niewielkich pagórków na sankach albo toboganach.

Johann miał otwarte oczy, ale nie widział żadnej z tych zimowych scen za oknem. Jego umysł zajmowały tysiące innych myśli. Sięgnął pamięcią do czasów, które wydawały mu się w tej chwili innym życiem. Jak to się mogło stać — zapytał siebie z wielkimi oporami — że moje stosunki z rodzicami uległy tak radykalnemu odwróceniu? W której chwili stałem się ich opiekunem, a oni przemienili się w małe dzieci?

Przypomniał sobie moment, kiedy przeniósł wszystkie swoje rzeczy do urządzonego po spartańsku pokoju w berlińskim akademiku. Mieszkał w nim przez cały rok z tym niesamowitym grubasem z Kilonii. Rodzice Johanna przyjechali wówczas i uważnie obejrzeli pokój. Jego matka miała w oczach łzy, gdy obejmowała go na pożegnanie. Ojciec przed odjazdem wręczył mu gruby plik marek „na drobne wydatki”.

To były całkiem inne czasy — pomyślał Johann. — Czasy, na które bezsprzecznie zasługiwali. I o których sądzili, że nigdy nie przeminą.

Pamiętał, jak kilka lat później w wynajętym niedaleko uczelni mieszkaniu obudził go pewnego poranka dźwięk wideotelefonu. Kiedy włączył urządzenie, zobaczył na ekranie zmartwioną twarz swojej matki.

— Czy oglądałeś poranne wiadomości? — zapytała.

— Nie — odpowiedział Johann. — Późno wstałem, bo przez większą część nocy przygotowywałem się do egzaminu. A co się stało?

— Krach na giełdzie — odrzekła wówczas matka. — Twój ojciec wpadł w panikę. Od pierwszej w nocy siedzi przed terminalem, ale nie udało mu się sprzedać ani jednej akcji.

Krach na ogólnoświatowej giełdzie papierów wartościowych w 2134 roku był tylko początkiem światowego kryzysu gospodarczego, który osiągnął później niespotykane rozmiary. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy akcje leciały na łeb na szyję i połowa majątku rodziny Eberhardtów wyparowała jak kropla wody. To, co jeszcze pozostało, przepadło prawie całkowicie na skutek bankructwa poczdamskich banków w latach 2135 i 2136. Nikt nie mógł przewidzieć, że recesja, którą później ochrzczono mianem Wielkiego Chaosu, będzie tak długotrwała i głęboka.