Выбрать главу

Siegfrieda od jego narodzin, mozolił się, wykuwając nowy miecz dla podopiecznego. Później akcja potoczyła się wartko. Przez cztery godziny nieustraszony Siegfried, wcielenie wszystkich cnót każdego Niemca, walczył ze zdradą, potworami i nawet bogami, żeby w końcu wkroczyć na przeznaczoną mu od dawna drogę chwały. Ostateczną nagrodą czekającą na. niego u kresu wędrówki był pełen namiętności związek z pół-boginką Brunhildą, najpiękniejszą kobietą na ziemi i w niebie.

Od samego początku przedstawienia Johann częściej przyglądał się ojcu, niż patrzył na ekran. Dobrze znał akcję. Oglądał Siegfrieda trzy razy, z czego dwa podczas corocznych wakacyjnych pielgrzymek całej rodziny do Bayreuth. Oprócz tego dyskutował z ojcem na temat tej opery przynajmniej kilkanaście razy; bez trudu mógł więc śledzić tok akcji, po prostu wsłuchując się w motywy przewodnie niezapomnianej muzyki.

Z fascynacją przyglądał się ojcu, który siedział całkowicie pochłonięty oglądaniem przedstawienia. On, Johann, nie potrafił chociażby na minutę zapomnieć o nurtujących go problemach. A jednak siedzący w sąsiednim fotelu ojciec, człowiek pozbawiony środków do życia i właściciel domu, który miał być wkrótce sprzedany na licytacji, potrafił w pełni poświęcić się oglądaniu baśniowej akcji. Jak można tak się oderwać od rzeczywistości? — pomyślał Johann, trochę mu zazdroszcząc. Kiedy jednak zastanowił się nad tym dłużej, doszedł do wniosku, że potrafi odpowiedzieć sobie na to pytanie. — Bo inaczej w ogóle nie mógłby żyć.

Kiedy zaczął się drugi akt, Frau Eberhardt przyniosła im dwa duże kufle piwa. Została przez chwilę z nimi, by obejrzeć ulubioną scenę, w której Siegfried czarodziejskim mieczem uśmierca giganta Fafnera, kiedy ten walczy z nim, przebrany za smoka. Wkrótce potem Johann, zmęczony długim i obfitującym w emocje dniem, zasnął w fotelu, a obudził się, dopiero gdy Siegfried przeżywał z Brunhildą chwile pełne triumfu. Zorientował się natychmiast, że Max Eberhardt przez cały ten czas nie oderwał spojrzenia od ekranu. Kiedy Johann patrzył na niego, ojciec wydał mu się osobą nie żyjącą w Poczdamie ani nawet w Niemczech. Wyglądał na wojownika Siegfrieda stojącego na wierzchołku wysokiej góry, skąd mógł widzieć całą ziemię, i doświadczającego uczucia niewymownej radości z powodu miłości do jednej z najbardziej godnych pożądania kobiet. Johann pomyślał, że tylko w takich chwilach na twarzy ojca malują się prawdziwe emocje.

Johann spędził tę noc w bardzo długim łóżku, które jego rodzice kupili specjalnie dla niego, kiedy ukończył czternaście lat. Miał wówczas dokładnie dwa metry wzrostu. Nie spał jednak dobrze w łóżku, w którym sypiał, kiedy dorastał. Sen zakłócały mu dziwaczne koszmary.

Najdłuższy z nich się zaczął, kiedy Johann znajdował się w swoim pokoju w Berlińskim Instytucie Gospodarki Wodnej. On i Bakir dyskutowali o projekcie systemu, który umożliwiłby skuteczniejsze i wydajniejsze sterowanie i kontrolowanie urządzeń berlińskiej stacji uzdatniania wody. Proponowany system nie wymagał nadzorowania go przez ludzi dopóty, dopóki wartości zbioru określonych parametrów pozostawały w granicach uznanych za dopuszczalne, a w przypadku awarii istniejące systemy reagowania musiały wykryć i umiejscowić uszkodzenia w rozsądnym czasie. Bakir powiedział mu we śnie, że podobny do tego system, który sprawdził się w Brukseli trzy lata po zainstalowaniu, miał średni czas międzyawaryjny wynoszący siedem miesięcy. Pozwoliło to na znaczne zmniejszenie wydatków miasta na jego konserwację.

Bakir oświadczył mu, że kiedy taki nowy system zostanie zainstalowany i w Berlinie, miejski instytut gospodarki wodnej nie będzie potrzebował do jego obsługi aż pięciu pełnoetatowych pracowników. Później miejsce akcji we śnie uległo nagłej zmianie. Johann brał udział w bardzo ważnych zawodach i pokonywał właśnie dystans czterystu metrów. Choć prowadził, a do końca wyścigu zostały mu już tylko dwie długości basenu, przez gogle widział, jak zawodnicy płynący na obu sąsiednich torach z każdą chwilą powoli, ale nieubłaganie się zbliżają. Czuł, że ramiona majak z ołowiu, wskutek czego obaj rywale na ostatnich dziesięciu metrach przegonili go i zostawili w tyle.

Kiedy wyszedł z basenu, zobaczył stojącą na brzegu Evę.

— Chodź — odezwała się do niego. — Musimy się pospieszyć.

Była zupełnie rozebrana, co trochę Johanna krępowało, ale nie wyglądało na to, żeby jakiś inny zawodnik czy trener to zauważył. Eva zresztą już zdążyła się odwrócić i teraz szła szybko w kierunku szatni. Musiał nawet podbiec, by dotrzymać jej kroku.

Kiedy się ubierał, Eva przez cały czas coś mówiła, ale nic z tego nie miało najmniejszego sensu. Jej słowa przypominały mu jakiś dziwny żargon. W pewnej chwili ich uwagę zwróciło jakieś zamieszanie w drugim kącie szatni. Johann popatrzył w tamtą stronę i ujrzał tę samą śpiewaczkę, która w Siegfriedzie grała rolę Brunhildy. Była ubrana tylko w dziwny dwuczęściowy skąpy kostium, podobny do kąpielowego, ale zrobiony ze stalowych łusek. Pozowała kilkunastu stojącym przed nią mężczyznom nie kryjącym zachwytu z powodu jej oczywistych wdzięków. Jednym z nich był jego ojciec, stał w pierwszym rzędzie i trzymał w dłoni kilkanaście róż. Kiedy Johann i Eva podeszli trochę bliżej, zauważyli stojącą w samym kącie po prawej stronie samotną kobietę odzianą w łachmany. Była to jego matka, która ze łzami w oczach przyglądała się wyrazowi uwielbienia na twarzy męża.

Johann chciał coś powiedzieć, żeby ją pocieszyć, ale Eva przepchnęła go przez znajdujące się za nią drzwi.

— Nie mamy czasu na takie głupstwa — oświadczyła mu we śnie. Wsiedli później we dwoje do wagonu metra. Eva nie była już rozebrana.

— Dokąd jedziemy? — zapytał Johann.

— Sam zobaczysz — odparła.

Wysiedli na berlińskim Hauptbahnhof w tej samej chwili, w której na przeciwległy tor peronu wjeżdżał jakiś pociąg. Obojętny, elektroniczny głos w megafonie poinformował, że ekspres do Stambułu odjedzie za pięć minut. Johann zwrócił głowę w prawo i zobaczył długą procesję Turków schodzących po schodach na peron. Głowy wszystkich kobiet były owinięte tradycyjnymi szalami. Gromadzącym się na peronie Turkom towarzyszyło kilkunastu funkcjonariuszy SBK pod dowództwem tego samego młodego policjanta, który rano legitymował Johanna w parku. Wszyscy trzymali w dłoniach pałki.

W samym środku długiego węża imigrantów Johann i Eva zobaczyli Bakira, Sylvię i Annę. Podeszli do nich, żeby się przywitać.

— A więc jednak zmieniłeś zdanie — powiedział Bakir uśmiechając się przyjaźnie. Johann odwrócił się w stronę Evy, ale ona spoglądała na niego z nie ukrywaną pogardą.

— Wracać na miejsce! — zakomenderował ostro najbliższy policjant.

Kiedy Johann odwrócił się do Bakira, stwierdził, że jego przyjaciel zniknął. Zobaczył go znowu kilka chwil później, w drugim końcu peronu. Bakir z żoną i córką stali obok jednego z wagonów naprzeciwko drzwi, które właśnie się otwierały. Funkcjonariusze SBK rozkazali Turkom, żeby ustawili się w porządnych kolejkach przed każdymi drzwiami i na dany rozkaz zaczęli wsiadać. Obcokrajowcy odmówili. Jedna z Turczynek zaczęła lamentować. Jej zawodzący głos szarpał mu nerwy.

— Chodźmy — odezwała się Eva. — Ostatecznie po to tu przyjechaliśmy — dodała i ruszyli w stronę tłumu krnąbrnych imigrantów.

Na peronie nagle pojawiły się setki zwykłych Niemców, takich jakich widywało się co dzień na ulicach Berlina. Na podwyższeniu w środkowej części peronu stanął kuzyn Johanna, Ludwig. Miał na sobie nowiutki szary mundur z wyraźnymi naszywkami kapitana. W ręce trzymał megafon.