Выбрать главу

Beatrice pożegnała się z lekarzem i poszła długim korytarzem do oddziału dziecięcego. Otworzyła cicho drzwi. W wielkiej sali panowała ciemność. Po obu stronach wiodącego środkiem sali przejścia stały dziesiątki dziecinnych łóżek.

Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała w ciemnościach głos dziewczynki wymawiającej szeptem jej imię.

— Dzisiaj znów obudziłaś się za wcześnie, Elise — powiedziała ujmując dziewięciolatkę za rękę. Dziewczynka także się uśmiechnęła.

— Czekałam na ciebie, siostro Beatrice — odparła. — Chcę, żebyś mi coś powiedziała.

— Co takiego?

— Jesteś pewna, że po ustąpieniu ospy wietrznej moja twarz będzie taka sama jak poprzednio?

— Oczywiście, Elise — odpowiedziała zakonnica. — Ja też, kiedy miałam pięć lat, byłam ciężko chora na ospę wietrzną. Całą twarz miałam w krostach… Popatrz teraz.

Skierowała światło kieszonkowej latarki na swoją twarz.

— W porządku. Chyba mogę ci wierzyć — odezwała się dziewczynka, a potem uniosła się na łóżku i ją uściskała. — Jeszcze jedna sprawa — powiedziała po chwili, kiedy zakonnica odwracała się, żeby odejść. — Czy będziesz dziś wieczorem śpiewała na nieszporach?

— Tak — odparła Beatrice po krótkiej chwili zastanowienia.

— Do licha — stwierdziła Elise, kręcąc głową — znów nie będę mogła cię usłyszeć. Zamierzają wypuścić mnie stąd dopiero jutro.

Po wyjściu ze szpitala siostra Beatrice ruszyła na południowy wschód wzdłuż ogrodzenia obok Broad Walk. Po drugiej stronie płotu, w części parku najbliższej Mayfair, kilkoro ludzi gimnastykowało się na ścieżce zwanej Lover's Walk. Przebywali na terenie jednej z tych części Hyde Parku, która była wciąż dostępna dla mieszkańców Londynu.

Gdy znalazła się na Serpentine Road, popatrzyła na zegarek i przyspieszyła kroku. Po chwili wkroczyła w obłok mgły wiszącej nad ziemią. Beatrice lubiła patrzeć, w jaki sposób tajemnicza cicha biel porannej mgły przemieniała Hyde Park w obce miejsce, w którym drzewa i posągi pojawiały się i znikały jak duchy, kiedy przechodziła obok nich.

Nieco po prawej stronie, tuż przy dolnych gałęziach dużego drzewa, zamajaczył dziwny geometryczny kształt. Wyglądał jak świecący pierścień i z tej odległości przypominał gigantyczny obwarzanek. Znajdujący się pośrodku twór miał rozmiary dorosłego człowieka.

Zaciekawiona Beatrice zwolniła, nie spuszczała wzroku z dziwacznego obiektu. Kiedy podeszła trochę bliżej i gdy jedną z parkowych latarń przysłoniło duże drzewo, oba koncentrycznie umieszczone grube pierścienie jarzącego się obwarzanka mogła widzieć jak na dłoni. W środku ujrzała tysiące nadzwyczaj drobnych, białych, podobnych do kropelek wody cząstek, z których każda wydawała się emitować własne światło, powoli tańcząc w przestrzeni ograniczonej przez oba pierścienie.

Co to może być? — pomyślała zaintrygowana. Niezwykle jasno świecący torus zaczął powoli płynąć w powietrzu w jej stronę. Beatrice zboczyła ze ścieżki i przeszła dwa kroki, kierując się ku drobinkom tańczącym i świecącym w porannej mgle. Ujrzała, że jarzący się pierścień nagle zawisł nieruchomo o kilka metrów przed nią. Beatrice, zahipnotyzowana na chwilę przez cząsteczki tańczące w środku obwarzanka, zebrała całą odwagę i chciała podejść bliżej. Niemal w tej samej chwili zobaczyła oślepiająco jasny błysk, na ułamek sekundy musiała zamknąć oczy.

Kiedy je znów otworzyła, otaczająca ją ze wszystkich stron mgła wyglądała tak jak zawsze. Beatrice nigdy nie widziała niczego podobnego do obwarzanka pełnego świecących i tańczących kulek. W jej umyśle na zawsze pozostał jednak obraz, jaki widziała na chwilę przed zamknięciem oczu. Wydawało się jej, że tysiące pojedynczych cząstek zawartych w dziwacznym torusie eksplodowało nagle jasnym światłem.

Siostra Beatrice rozejrzała się uważnie po parku. Nie dostrzegła niczego, co wydałoby się jej niezwykłe. Po kilku sekundach ruszyła szybko w stronę mostu pontonowego wiodącego do kwater zajmowanych przez michalitów. Znacznie wcześniej jednak, nim dotarła do dużej łaźni stojącej niedaleko namiotu, w którym spała, zaczęła rozmyślać, czy przypadkiem świecącego obwarzanka nie wyczarowała jej nadzwyczaj bujna wyobraźnia.

2

— Każdego wieczoru na chwilę przed zaśnięciem mówię sobie, że nastawię alarm zegarka i wybiorę się z tobą na poranny spacer — powiedziała stojąca pod sąsiednim prysznicem Vivien. — Wiem, że to byłoby korzystne dla mojego zdrowia. Ale zawsze dzieje się jedno i to samo. Chowam się głębiej do ciepłego śpiwora i rozmyślam, jak zimno i ciemno jest o czwartej czterdzieści rano…

— Nie martw się tym — odezwała się Beatrice, starając się, aby Vivien usłyszała ją mimo szumu wody. — Od czasu kiedy zaczęłyśmy pracować razem, mówiłam ci wiele razy, że nie musisz być na nogach przed szóstą rano. A i to, znając twoją naturę, jest dla ciebie niemałym poświęceniem.

— A niech to diabli, pewnie że jest — odparła Vivien, wychodząc spod prysznica i sięgając po dwa ręczniki z leżącego obok stosu. Zaczęła energicznie wycierać krótkie włosy. Obie kobiety były chwilowo same. — Wiesz — odezwała się po kilku sekundach — w moim dotychczasowym życiu zdarzało się często tak, że nawet nie kładłam się do łóżka przed szóstą rano… a przynajmniej nie po to, żeby zasnąć.

— Nie przypominaj mi o tym — rzekła siostra Beatrice, kiwnięciem głowy dziękując Vivien za wyciągnięty w jej stronę drugi ręcznik. Uśmiechnęła się ciepło do swojej asystentki. — Czasami nie potrafię zrozumieć, dlaczego przyłączyłaś się do naszego zakonu.

Siostra Vivien się roześmiała.

— Dla mnie nadal jest to całkowicie niepojęte. Każdego poranka, kiedy wkładam niebieski habit i ten śmieszny mały kornet, zadaję sobie pytanie, czy to naprawdę ja? Czy może jakaś inna osoba, w żaden sposób nie związana z Victorią Edgeworth, wychowaną w Woodrich Manor w hrabstwie Essex?

Vivien podeszła do jedynego lustra w łaźni, umieszczonego tuż obok kabin z prysznicami. Beatrice wciąż jeszcze wycierała włosy, kiedy jej odbicie pojawiło się obok Vivien w lustrze. Blada skóra ciała Beatrice kontrastowała ostro z ciemno-miedzianą skórą jej asystentki.

— Hej, wyglądasz doskonale — odezwała się żartobliwie Vivien. — Gdyby kiedyś znudziły ci się te wszystkie religijne bzdury, poradziłabyś sobie w życiu bez problemu.

Siostra Beatrice lekko się zaczerwieniła i odeszła od lustra. Miała właśnie opowiedzieć asystentce o świecącym pierścieniu, kiedy drzwi do łaźni się otworzyły i do środka weszły dwie inne michalitki. Postanowiła zaczekać na inną okazję.

Tymczasem Vivien wyjęła czystą sztukę długiej bielizny z kosza z napisem ROZMIAR ŚREDNI oraz czysty niebieski habit ze stojącego tuż obok drugiego kosza.

— Mam nadzieję, B, że cię nie uraziłam — odezwała się, kiedy dołączyła do Beatrice. — Czasem nie mogę ścierpieć, że muszę zachowywać się przez cały czas jak święta.

— Nikt nie mówi, że musisz być doskonała — odrzekła Beatrice, wkładając przez głowę czysty habit. Odwróciła się i spojrzała poważnie na Vivien. — Musisz jednak pamiętać, kim jesteś i czym jesteś… i dawać dobry przykład innym.

— Oho — odparła siostra Vivien, próbując humorem stępić ostrze wymówki Beatrice. — Domyślam się, że bycie mniszką zakonu świętego Michała oznacza, że już nigdy nie będę mogła podziwiać naturalnego piękna tego, co Bóg stworzył.

Wbrew samej sobie Beatrice uśmiechnęła się i pokręciła głową.