Выбрать главу

Bardzo szybko kłótnie objęły i inne obszary ich wspólnego życia, mącąc panującą do tej pory harmonię. Eva zaczęła jawnie krytykować Johanna nie tylko za to, co określała mianem „ślepego, wręcz służalczego przywiązania” do rodziców, ale również za brak zrozumienia wielu problemów, które uważała za bardzo ważne. Johann, zepchnięty do obrony, w odpowiedzi często krytykował wady bardzo drażliwej Evy, pogarszając tylko sytuację.

Rozmyślał o tym wszystkim, ale nie postawił sobie pytania: czy kocha Evę. Znał odpowiedź. Wiedział, że jej nie kocha. Może raz czy dwa, na samym początku ich związku i tylko w chwilach miłosnego uniesienia, czuł coś, co mógłby nazwać miłością. To było jednak tak dawno, że prawie nie pamiętał.

Siedząc w fotelu w salonie, wyciągał wnioski ze swoich rozmyślań. Nie — powiedział sobie. — Nie ma nic, o czym bym zapomniał. Podjąłem słuszną decyzję.

Uświadomiwszy sobie, że ma wciąż dziesięć minut do spotkania z Evą i Rolfem, postanowił dokładnie przyjrzeć się zawartości kieszeni torby, z której tamtego ranka zniknęły owe tajemnicze białe kulki. Tym razem nie ograniczył się tylko do zajrzenia do środka. Sięgnął po nożyczki i odciął całą przednią część kieszeni, skierował na nią silny strumień światła. Ku swojemu zachwytowi w trzech czy czterech miejscach zobaczył widoczne na materiale słabe, ale łatwe do zidentyfikowania niewielkie, okrągłe plamy. I chociaż ich obecność w żaden sposób nie mogła mu wyjaśnić tajemniczego zniknięcia kulek, była namacalnym dowodem, że niezwykłe drobiny rzeczywiście znajdowały się kiedyś w środku.

Johann był tak podniecony tym odkryciem, że chciał wyjść z mieszkania, zapominając o zabraniu pamiętników Helgi Weber, które zamierzał pokazać Rolfowi Bachmannowi. Może chociaż ta jedna dobra rzecz może wyniknąć z tego spotkania — powiedział do siebie, wkładając zeszyty z zapiskami Helgi do wewnętrznej kieszeni płaszcza, żeby nie narażać ich na zetknięcie z wilgotnym powietrzem na dworze.

Kiedy parę minut po szóstej znalazł się w restauracji hotelu Schweizerhof, wuj Hermann już siedział przy stoliku. Starszawy mężczyzna wstał na jego widok i powitał go wylewnie, ściskając mu mocno dłoń i serdecznie klepiąc po plecach.

— Mein Gott — odezwał się z uśmiechem. — Jesteś wyższy, niż się spodziewałem. Ile właściwie masz wzrostu?

— Dwa metry jedenaście — odparł nieco zakłopotany tym pytaniem Johann.

— Siadaj, proszę. Siadaj — rzekł wuj. — Wielkie nieba, nie widziałem cłę tyle czasu… Chyba ze siedemnaście lat, jak sądzę.

— Co najmniej — zgodził się z nim Johann. — Kiedy na Boże Narodzenie przyjechaliśmy do ciebie do Rothenburga, byłem zaledwie dwunastoletnim chłopcem.

Przez kilka chwil mężczyźni patrzyli na siebie w milczeniu.

— Zaraz ci wszystko wyjaśnię — odezwał się w końcu wuj Hermann, pociągnąwszy mały łyk wina. — Ale najpierw powiedz mi, czy nie zechciałbyś się napić razem ze mną trochę tego doskonałego Poligny-Montracheta? Zamówiłem je, żeby uczcić nasze spotkanie po tylu latach.

Johann kiwnął głową, a wuj Hermann nalał trochę białego wina do jego kieliszka.

— Rzecz jasna, chcę wiedzieć jak najwięcej o twojej pracy, o Evie i wszystkim, co dotyczy twojego życia, ale pozwól, że najpierw wymienię kilka swoich powodów naszej dzisiejszej rozmowy… Czy nie będziesz miał nic przeciwko temu, że zacznę od najważniejszej sprawy, dla której chciałem się z tobą zobaczyć?

— Oczywiście że nie — odparł Johann. Wuj Hermann przez chwilę się namyślał.

— Zacznę od tego, Johannie — powiedział w końcu — że z pewnością tak samo jak ty, bardzo martwię się o twoich rodziców. Ich sytuacja finansowa jest naprawdę tragiczna. I chociaż twoja matka nie wspomniała nigdy słowem na ten temat, spróbowałem przeprowadzić małe dochodzenie i wiem, że znaleźli się w kłopotliwym położeniu. Mogą nawet stracić dom, jeżeli w ciągu kilku najbliższych tygodni nie zapłacą zaległych podatków z tytułu posiadania nieruchomości.

Wuj Hermann napił się wina. Widok twarzy Johanna upewnił go, że nie powiedział siostrzeńcowi niczego nowego ani zaskakującego.

— Stwierdziłem także — ciągnął po chwili — że od ponad roku udzielasz im znacznej pomocy finansowej, bez której nie byłoby ich stać nawet na kupno żywności. — Pokręci! głową. — Jestem wręcz przerażony faktem, że moja siostra nie zwróciła się o pomoc do mnie, ale zarazem muszę przyznać, że żywię do ciebie głęboki szacunek i wdzięczność za to, że jesteś dla nich taki hojny. To dobrze o tobie świadczy.

— Robiłem, co mogłem — odrzekł cicho Johann. — Bardzo chciałbym móc zrobić coś więcej.

— Jesteś naprawdę wyjątkowym młodym człowiekiem — pochwalił go wuj Hermann. — Dlatego z tym większą przyjemnością chcę ci oświadczyć, że już nigdy nie będziesz musiał pomagać finansowo swoim rodzicom.

Johann odstawił kieliszek z winem.

— Nie rozumiem — powiedział zmarszczywszy brwi.

— Los okazał się dla mnie wyjątkowo łaskawy — wyjaśnił wuj Hermann. — Miałem szczęście przewidzieć nadejście recesji, dzięki czemu cały mój majątek pozostał nienaruszony. Udzielenie pomocy twoim rodzicom będzie dla mnie drobiazgiem. W ciągu ostatnich trzch dni zapłaciłem już ich wszystkie zaległe podatki, a poza tym złożyłem na koncie mojej siostry wystarczająco dużo pieniędzy, żeby mogli skromnie żyć przez następny rok czy dwa lata.

Johann nie mógł uwierzyć własnym uszom. Kiedy w końcu zaczęło docierać do niego znaczenie słów wuja Hermanna, poczuł się jak ktoś, komu zdjęto z barków ogromny ciężar.

— Naprawdę nie wiem, jak mam ci dziękować — wyjąkał w końcu. — Za to, co zrobiłeś dla mnie, dla nich, dla nas wszystkich…

— Zapewniam cię — odparł wuj Hermann, pochylając się ku Johannowi ponad stołem — że suma pieniędzy, o której mowa, jest dla mnie nieistotnym drobiazgiem. Przynajmniej tyle mogę zrobić dla swoich bliskich.

Johann czuł, że w dalszym ciągu nie może się otrząsnąć z przeżytego wstrząsu. Usiadł tylko wygodniej i sączył wino, chociaż chciałby wstać i krzyczeć z radości i ulgi.

— Czy któreś z twoich rodziców powiedziało ci kiedykolwiek, dlaczego nie widziałeś mnie od czasu tamtej bożonarodzeniowej wizyty u mnie w Rothenburgu? — zapytał go wuj Hermann.

— Nie — odparł Johann, kręcąc głową. — Mój ojciec wspominał tylko coś o jakiejś kłótni, ale nie mówił, o co poszło.

— A wiec nie wiesz nic o tym, że jestem homoseksualistą? Johann nie wiedział, co powiedzieć.

— Nie, wuju Hermannie — odezwał się w końcu. — Nikt nigdy mi o tym nie mówił.

— Właśnie o to się pokłóciliśmy — oświadczył wuj Hermann. — Ostatniego wieczoru waszej wizyty, kiedy udałeś się na spoczynek, „obnażyłem przed nimi swoją duszę”, jak to my mówimy, a nawet przedstawiłem im swoją ówczesną sympatię. Twój ojciec był tak wściekły, że oświadczył, iż nigdy więcej nie chce widzieć mnie w swoim domu.

Po tym, jak wuj Hermann przeprosił siostrzeńca, że na tak długi czas zniknął z jego życia, a Johann oznajmił, że osobiście nie ma nic przeciwko homoseksualistom, rozmowa zeszła na inne tematy. Z trudnych do wyjaśnienia przyczyn małomówny zazwyczaj Johann czuł, że tym razem nie może powstrzymać się od mówienia. W czasie kolacji opowiedział wujowi Hermannowi o swojej pracy, o zerwaniu z Evą, a nawet o historii z Bakirem i dręczących go od tamtego czasu wyrzutach sumienia. Wuj Hermann sprawiał wrażenie, że ciekawią go wszystkie szczegóły życia siostrzeńca.