Выбрать главу

— O jaką? — zapytał Johann.

— Czy pozwolisz, byśmy zrobili kilka zdjęć i nagrali jakiś krótki film wideo na dowód, że naprawdę tu byłeś? To dla nas bardzo ważne.

— Oczywiście — zgodził się Johann. Gdy pozował do zdjęć obok Clem i Darwina, myślami błądził gdzie indziej. Był zaintrygowany i zafascynowany faktem, że i siostra Vivien widziała te same dziwne kulki. Muszę zobaczyć się z tą zakonnicą czy kapłanką — powiedział sobie. — I to jeszcze przed powrotem do Valhalli.

5

Pod przywództwem siostry Beatrice zakon Świętego Michała radził sobie na Marsie bardzo dobrze. Już po trzech miesiącach od chwili jej przylotu wysokość zbieranych ofiar i liczba chętnych do przyjęcia święceń pomimo wciąż panującej trudnej sytuacji gospodarczej wzrosły jak nigdy dotąd. Wkrótce potem siostra Beatrice zajęła się nadzorem prac projektowych i stawianiem nowej katedry na przedmieściach Mutchville. Dzięki wyjątkowemu poświeceniu trudzących się przy budowie braci i sióstr, od chwili rozpoczęcia robót ziemnych do czasu zakończenia budowy upłynęło zaledwie siedem miesięcy.

Katedra była pierwszym tak dużym nowym budynkiem wzniesionym w Mutchville w ciągu ostatnich trzech lat. Dość powiedzieć, że jej strzelista iglica kończyła się czterdzieści metrów poniżej ochronnej kopuły miasta. Obok głównego wejścia stał wykonany z brązu posąg Chrystusa w otoczeniu ptaków i dzieci. Na cokole, pod bosymi stopami Jezusa, widniał napis: POZWÓLCIE DZIECIOM PRZYCHODZIĆ DO MNIE. Na tyłach katedry ustawiono drugi posąg przedstawiający świętego Michała stojącego na schodach przed pomnikiem Wiktora Emanuela na Piazza Veneto w Rzymie. Wokół głowy okolonej przez gęste loki widać było wielkie płomienie symbolizujące wybuch atomowy, który pod koniec czerwca 2138 roku w jednej sekundzie zamienił świętego w parę.

Wrota świątyni były otwarte przez całą dobę. Ludzie mogli w każdej chwili przyjść po darmową strawę lub ubranie. Mogli też spać na pryczach czy rozłożonych matach, korzystać z łazienek i toalet, zasięgać porad michalitów będących lekarzami, a nawet jeżeli trapiły ich jakieś problemy, porozmawiać z którymś z zakonników specjalizujących się w udzielaniu porad.

Johann był zdumiony, że mimo Wigilii Bożego Narodzenia, przy wejściu do kościoła kręciło się tak wielu ludzi. Przez dziesięć minut stał po drugiej stronie placu, oparty o wystawę jakiegoś sklepu. Obserwując wchodzących i wychodzącym z katedry, zastanawiał się, co powie siostrze Vivien.

Zdawał sobie sprawę z tego, że nawet samo zobaczenie się z nią może wcale nie być takie proste. Możliwe, że w ogóle nie ma jej w Mutchville — powiedział sobie, ruszając przez plac w stronę katedry.

Kiedy zbliżał się do kościoła, drzwi kiosku z papierosami obok teatru nagle się otworzyły i ze środka wyszła ciemnoskóra kobieta, ubrana w niebieski habit i niebiesko-biały kornet zakonu Świętego Michała. Johann jej nie widział. Siostra Vivien jednak rozpoznała go natychmiast. Przyspieszyła i spotkała się z nim na samym środku placu.

— A więc, gigancie Johannie, nie zapomniałeś? — powitała go, szeroko się uśmiechając. — Dla ilu ludzi przyniosłeś bożonarodzeniową kolację? Tu, w kościele, nim zaświta jutrzejszy dzień, możemy nakarmić ich nawet tysiąc.

— Dzień dobry, siostro Vivien — odezwał się zaskoczony Johann. Dopiero po chwili i on się roześmiał. — Obawiam się, że zapomniałem o kolacji.

— Jeszcze nie jest za późno — stwierdziła siostra Vivien. — Dopiero Wigilia. Kierownik supermarketu nadal rezerwuje dla nas trzydzieści indyków. Powiedz mi, gigancie Johannie, ile takich chcesz kupić dla swoich bliźnich?

Johann zatrzymał się na chwilę.

— Czy naprawdę karmicie każdego, kto przyjdzie, nie zadając żadnych pytań?

— Naprawdę — odparła poważnie Vivien. — I z takim samym zapałem, z jakim prosimy o pieniądze ludzi obdarzonych większym szczęściem.

— No cóż — rzekł Johann. — Przyszedłem tu, bo chciałem się spotkać z tobą. Wiem, jak bardzo jesteś zajęta, ale jest coś, o czym chciałem porozmawiać. Jeżeli na waszą bożonarodzeniową kolację zgodzę się kupić, powiedzmy, pięć indyków, czy zechcesz porozmawiać ze mną w drodze do supermarketu i z powrotem?

— Dorzuć do tego dwadzieścia kilogramów ziemniaków — odparła Vivien, czarująco się uśmiechając — a zgodzę się nawet flirtować z tobą w tę i tamtą stronę.

Johann oznajmił siostrze Vivien, że przyszedł porozmawiać z nią o czymś, co łączy ich oboje.

— O czym? — zapytała beztrosko.

— Oboje przeżyliśmy spotkanie z chmurą białych, świetlistych kulek — odparł, a później opowiedział jej o swojej przygodzie w Tiergarten.

Vivien zatrzymała się w pół kroku.

— Dokładnie takie same… — odezwała się w pewnej chwili, z wrażenia nie mogąc dokończyć zdania.

Kiedy Johann opisał jej ślady, jakie kulki pozostawiły na materiale kieszeni jego torby, Vivien zaczęła aż drżeć z podniecenia.

— Ślady? — zapytała łapiąc Johanna za ramiona. — Aniołowie pozostawili jakieś ślady? Johann kiwnął głową, a zakonnicę ogarnął szał radości.

— Och, Boże — powiedziała nie posiadając się ze szczęścia. — Dziękuję ci, dziękuję, za zesłanie mi jeszcze jednego znaku… Tak bardzo nam błogosławisz. Siostra Beatrice będzie zachwycona.

Odwróciła się i zaczęła biec w stronę supermarketu.

— Chodź, bracie Johannie! — zawołała. — Musimy się pospieszyć, żeby kupić żywność i wrócić do kościoła.

— Poczekaj! — krzyknął Johann za oddalającą się Vlvien. — To nie wszystko… W ubiegłym tygodniu widziałem je jeszcze raz, tu, na Marsie, w okolicach bieguna północnego.

Vivien zatrzymała się i odwróciła.

— Co powiedziałeś? — zapytała.

— Widziałem te świetliste kulki jeszcze raz — powtórzył Johann podchodząc do niej. — Kiedy wyprawiłem się w okolice bieguna, by dokonać naprawy lodowego kombajnu. Było to na kilka dni przed moim przyjazdem do Mutchville.

Podniecenie Vivien przerodziło się w niedowierzanie.

— Czy to ma być jakiś dowcip? — zapytała. — Jeśli tak, to z pewnością kiepski… Zapewne napuścili cię na mnie ci dziwacy z Towarzystwa do Spraw Ramy, nieprawdaż? Tylko oni na całym Marsie wiedzieli…

— Zapewniam cię, że to nie jest żaden dowcip — oświadczył Johann, patrząc jej prosto w oczy. — Jestem śmiertelnie poważny. Jeśli tylko okażesz trochę cierpliwości, opowiem całą historię.

— Zamieniam się w słuch — rzekła zakonnica. Wciąż sprawiała wrażenie, jakby mu nie wierzyła.

Kiedy Johann kończył swoją opowieść, Vivien pozdrowiła jakiegoś przechodzącego ulicą michalitę.

— Bracie Angelo — zaczęła. — Czy nie chciałbyś wyświadczyć mi przysługi? Zakonnik podszedł do nich, a kobieta poprosiła Johanna o pieniądze.

— Bracie Angelo, proszę cię, zanieś je do supermarketu — powiedziała. — Kup za nie jeszcze pięć świątecznych indyków, które rezerwuje dla nas Walter, a za resztę tyle ziemniaków i farszu, ile starczy. Później zanieś to wszystko do siostry Dalii. Powiedz jej, że to dar od brata Johanna, a ja jej wszystko wyjaśnię trochę później.

Kiedy Johann skończył opisywać Vivien swoje drugie spotkanie z chmurą kulek, zakonnica zasypała go gradem pytań. Chciała poznać jak najwięcej szczegółów dotyczących przemian, jakim ulegała chmura i wypełniające ją małe kulki. Wypytywała go także o podobną do piłki tenisowej kulę, która rozbiła się o szybę jego hełmu.

— Jak myślisz, dlaczego uderzyła w twoją szybę? — zapytała. — To wydaje mi się dziwne, zupełnie nie w jej stylu. Odwróciła się i ruszyła w stronę kościoła.