Выбрать главу

Jego ruchy śledziła umieszczona nad drzwiami kamera, tak mała, że z trudem można było ją wypatrzyć.

— Wejdź, kochanie — odezwał się ciepły, kobiecy głos dobiegający z ukrytego przy drzwiach głośnika. — Za chwilę schodzę na dół.

Johann usłyszał szczęknięcie zamka. Wszedł do przestronnego przedpokoju, w którym głównym przedmiotem były drewniane schody wiodące na pierwsze piętro. Przez otwarte drzwi po prawej stronie widać było salon. Johann wszedł do środka i usiadł na kanapie.

W przeciwległym kącie pokoju, z dala od ceglanego kominka, stała dwumetrowa choinka, starannie ozdobiona bombkami, świecidełkami i różnobarwnymi łańcuchami. Na samym wierzchołku została umocowana gwiazda. Pod drzewkiem leżało kilkanaście mniejszych i większych paczek, z których każda była owinięta w inny rodzaj świątecznego papieru.

To jest… doskonałe — pomyślał Johann, kiedy oglądana scena przypomniała mu Święta Bożego Narodzenia z czasów dzieciństwa. Ze stojącego obok kanapy stołu zdjął oprawioną fotografię. Przedstawiała twarz pięknej, niespełna trzydziestoletniej brunetki. Na ukos lewego dolnego rogu zdjęcia napisano śmiałym, wprawnym pismem słowa: „Johannowi, z wyrazami miłości… Amanda”.

— Tak się cieszę, Johannie, że wreszcie jesteś w domu — odezwała się kobieta z fotografii. Weszła do pokoju i podeszła do Johanna. — Tylko dzieciom będzie trochę przykro, że cię nie zobaczą.

Johann uśmiechnął się i przyjrzał stojącej przed nim kobiecie. Miała na sobie prostą, czarną wieczorową suknię, nie za bardzo kosztowną, ale i nie taką, jaką można byłoby zobaczyć na wieszaku w przeciętnym sklepie z ubraniami w Mutchville. Odsłaniała większą część ramion Amandy, ale niezbyt głębokie wycięcie w kształcie litery „V” z przodu ujawniało tylko tyle jej wdzięków, ile powinno. Suknia była zrobiona z jakiejś włóczki i doskonale układała się na pięknym ciele. Nie była jednak tak obcisła, żeby można ją było uznać za wyzywającą.

Twarz Amandy rozjaśniał ciepły, przyjazny uśmiech. Nie było widać na niej prawie wcale śladów makijażu. Pierwszą myślą Johanna było, że Amanda wygląda jak dorosła, wyrafinowana wersja Królewny Śnieżki. Jej długie czarne włosy układały się miękko na plecach. Na szyi miała prosty złoty wisiorek, ozdobiony z przodu trzema brylantami, z których środkowy był trochę większy niż dwa pozostałe. W uszach Johann zauważył kolczyki z takimi samymi kamieniami.

— A więc — odezwała się kobieta, kiedy wyraz twarzy Johanna powiedział jej, że wstępne oględziny zostały zakończone — czy chcesz zaraz zacząć od składania kolejki Petera, czy wolisz przedtem napić się trochę wina?

— Myślę, że napiję się wina — odrzekł Johann. — Miałem dziś bardzo męczący dzień.

Po drodze do kuchni Amanda zatrzymała się i włączyła odtwarzacz. Johann usłyszał, jak chór śpiewa cicho jedną z jego ulubionych kolęd: „Czy słyszysz to, co ja słyszę?…”

Wodząc spojrzeniem po salonie, zauważył inną oprawioną fotografię stojącą na pianinie w jednym z kątów pokoju. W pierwszej chwili nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Wstał i podszedł do pianina. Była to fotografia rodzinna, a uwiecznione na niej osoby miały na sobie zwyczajne codzienne stroje. Przedstawiała jego, Amandę i dwójkę dzieci: jasnowłosego, mniej więcej ośmioletniego chłopca, i uroczą, liczącą cztery czy pięć lat ciemnowłosą dziewczynkę!

— Ach, tutaj jesteś, kochanie — rzekła Amanda. Stała na progu salonu, trzymając dwa kieliszki z białym winem.

— To zdumiewająca fotografia — zaczai Johann, kiedy podeszła do niego. — Nie mogę sobie wyobrazić…

— To moje ulubione zdjęcie — rzekła, łagodnie mu przerywając. — Jedyne, na którym wszyscy czworo się uśmiechamy. — Wręczyła mu kieliszek z winem. — Peter już teraz jest bardzo podobny do ciebie, ale chyba nie będzie tak wysoki jak ty.

Zanim Johann napił się wina, Amanda dotknęła jego kieliszka krawędzią swojego.

— Aby te nasze Święta Bożego Narodzenia były najlepsze ze wszystkich — wzniosła toast, wspinając się na palce i całując go w usta.

— To jest coś, za co z pewnością i ja wypiję — odrzekł Johann.

Przez następne pół godziny popijali wino i beztrosko rozmawiali, siedząc wygodnie na kanapie. Później Johann zaczął składać kolejkę elektryczną, która była jego świątecznym prezentem dla syna, Petera. Amanda w tym czasie rozpaliła ogień na kominku. Ani razu w ciągu tego czasu nie wypadła ze swojej roli. Była żoną Johanna, matką dwojga jego dzieci i panią domu.

Zanim skończył składać kolejkę, przyniosła mu jeszcze jeden kieliszek wina. Pocałowała go trochę śmielej, wsuwając czubek języka między jego wargi. Johann był tym zachwycony.

— Daj spokój — powiedział jednak. — Jak chcesz, żebym skończył pracę, jeżeli będziesz mi przeszkadzała?

— To twój problem, święty Mikołaju — odparła. Pocałowała go znów, najpierw w kark, a potem za uchem. — Ja myślę teraz o czymś innym.

Johann dotknął czubkami palców jej twarzy. Po raz pierwszy pocałował ją namiętnie, a Amanda zareagowała wspaniale, obejmując go rękami za szyję i przygryzając lekko jego dolną wargę w samym środku pocałunku.

— To było cudowne — odezwał się Johann, kiedy ich długi pocałunek dobiegł końca. Był trochę zdumiony tym, jak bardzo się podniecił. Popatrzył na kolejkę elektryczną stojącą przed nim na stole.

— Przypuszczam, że mogę dokończyć składać ją trochę później — powiedział.

Ujęła go za rękę i powiodła z powrotem ku kanapie. Usiadła mu na kolanach, a kiedy objęła go za szyję, ponownie zaczęli się całować. Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, a jej język poczynał sobie coraz śmielej. Rozpiąwszy koszulę Johanna, zaczęła głaskać go po klatce piersiowej.

— Czy pójdziemy teraz na górę? — zapytał Johann między jednym a drugim pocałunkiem. W oczach Amandy pojawiły się uwodzicielskie błyski.

— Myślałam, że bardziej podniecająco byłoby na podłodze — odrzekła. — Przed kominkiem. Kiedy wstali z kanapy, Amanda nie oderwała rąk od jego szyi ani nie przestała go całować.

Odsunąwszy nogą leżące na podłodze części kolejki, Johann ostrożnie ułożył kobietę przed kominkiem. Zdejmując jej suknię, niechcący zawadził nogą o jedną z paczek ze świątecznym upominkiem i sprawił, że choinka się zatrzęsła. Oboje się roześmiali.

Popatrzył na błyski ognia odbijające się w jej pięknych piwnych oczach.

— To jest fantastyczne — powiedział.

— Wesołych Świąt, Johannie — odrzekła.

6

Kilka następnych miesięcy Johann żył w nieustannym napięciu. Mutchville i inne marsjańskie osady znalazły się w stanie chaosu i rozkładu. Infrastruktura umożliwiająca życie całej ludzkiej kolonii na Marsie bardzo szybko się rozpadała. Zagrożone było nawet dalsze istnienie Valhalli.

Przez większą część życia Johann najchętniej uciekał przed przytłaczającymi go problemami w objęcia Morfeusza. Niestety, w obecnych trudnych czasach sposób ten nie przynosił dużej ulgi. Prawdę mówiąc, często śnili mu się ludzie, których znał, i zdarzenia, które przeżył podczas tamtej niezwykłej wyprawy do Mutchville. Wizje te z każdą nocą stawały się coraz dłuższe i dziwniejsze. Doszło w końcu do tego, że coraz rzadziej zdarzało mu się przespać całą noc, nie budząc się z powodu jakiegoś koszmaru.