W jednym z takich snów siedział w tym samym salonie „Balkonii”, w którym spotkał po raz pierwszy Amandę. Kiedy olśniewająco piękna kobieta weszła do pokoju i zaczęła go całować, Johann stwierdził, że natychmiast ogarnia go pożądanie. Po chwili jednak Amanda przeprosiła go i wyszła. Patrzył przez sekundę czy dwie w inną stronę, ale kiedy odwrócił głowę, zobaczył, że w miejscu, w którym stała kobieta, znajduje się mające kształt harfy skupisko tańczących cząstek. Usłyszał dobiegającą od nich piękną muzykę, a później do salonu weszła inna kobieta. Była nią siostra Vivien.
— Kochaj się ze mną, Johannie — powiedziała Vivien w jego śnie, zdejmując zakonny habit. — Siostra Beatrice nie będzie miała nic przeciwko temu.
Johann dotknął nagiego ciała zakonnicy i zaczął ją namiętnie całować. Kiedy jednak po kilku pocałunkach otworzył oczy, ujrzał, że niecały metr od nich stoi siostra Beatrice i uważnie ich obserwuje. Na jej twarzy malowały się zaskoczenie i dezaprobata. Johann przebudził się, przeszyty nagłym dreszczem.
Beatrice pojawiała się wiele razy także w innych snach Johanna. Często widział ją, jak ubrana w szaty biskupie stoi na szczycie odległego wzgórza. W snach tych była zawsze skąpana w łagodnym świetle. Od czasu do czasu siostra Beatrice ze snów Johanna była jego bliską przyjaciółką i zaufaną doradczynią. Przez długi czas rozmawiali, a później zakonnica zaczynała śpiewać, żeby mu sprawić przyjemność. Dwukrotnie Beatrice przyszła w nocy i usiadła ufnie obok niego na kanapie salonu w „Balkonii”. W tych dwóch snach stojąca na pianinie fotografia przedstawiała Johanna, dwójkę dzieci i Beatrice, i wówczas to jej pocałunki rozpalały jego namiętność. Johann bardzo chętnie poddawał się przyjemnościom, jakie podsuwała mu podświadomość.
W rzeczywistości nigdy nie skontaktował się z Beatrice czy Vivien, by dowiedzieć się, co zrobiły z szybą jego hełmu, którą kazał posłańcowi doręczyć im tego samego dnia, kiedy wyjeżdżał z Mutchville. Planował, że sprawi niespodziankę obu zakonnicom oraz Clem i Darwinowi, kiedy ponownie odwiedzi Mutchville we wrześniu czy październiku następnego roku. Problemy w Valhalli zmusiły go jednak do przełożenia wyjazdu na inny termin, a później nawet do jego odwołania.
Obserwując, jak ekonomiczny kryzys na Marsie pogłębia się z każdym dniem, zrozumiał, że Valhalla nie będzie mogła przetrwać, jeżeli nie zapewni jej samowystarczalności. Zmusił siebie i innych mieszkańców tej podbiegunowej osady do spędzenia wielu godzin na przygotowaniach do przeciwstawienia się różnym katastrofom, jakie mogły się im przydarzyć. Postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby grupa ludzi, za których był odpowiedzialny, przetrwała czekające ich ciężkie czasy.
— Zbiory wszystkich plonów z wyjątkiem pomidorów będą większe — stwierdziła Anna. — A jeżeli chodzi o pomidory, Deirdre sądzi, że za bardzo je podlewała.
Johann i Anna stali obok siebie w jednym z długich przejść w odległej cieplarni. Na prawo od nich rosła pszenica, tak wysoka, że kłosy sięgały Johannowi do głowy. Na lewo znajdowała się piękna działka pełna dorodnych żółtych dyń i cukinii.
Johann uniósł głowę i popatrzył na sufit.
— Ta cieplarnia jest cudem inżynierii — powiedział. — Gdybyśmy nie mieli geniuszy takich jak Yasin czy Narong, nigdy by się nam nie udało…
— Z tego, co mi mówił Narong — przerwała mu Anna — wynika, że nie mielibyśmy żadnych cieplarni, gdyby nie upór i dalekowzroczność pewnego jasnowłosego niemieckiego inżyniera systemowego.
Johann uśmiechnął się.
— Dziękuję, Anno — odparł nie dostrzegając w jej oczach miłości. Nie zauważał tego konsekwentnie od ponad roku. — Prawda jest taka, że cieplarnie odniosły sukces przede wszystkim dzięki ciężkiej pracy nas wszystkich. Zwłaszcza ty i Deirdre poprąwiłyście dosłownie każdy plan, jaki na początku ułożyliśmy.
Johann kucnął i dotknął jednej z dyń.
— Skąd będziecie wiedziały, kiedy dojrzeją? — zapytał.
— To wszystko robią automaty sterowane za pomocą oprogramowania stworzonego przez Naronga — odrzekła. — Zainstalowane pod sufitem kamery robią codziennie zdjęcie każdego centymetra kwadratowego cieplarni. Potem, zgodnie z algorytmami, wyliczane jest tempo wzrostu, współczynniki dojrzewania i wszystkie inne konieczne parametry. Później uruchamiany jest robot zbierający, którego zbudował z części zapasowych Yasin. Porozumiewa się z bazą danych, uzyskanych w wyniku działania algorytmu, i zbiera wszystko, co dojrzało. Johann wstał.
— Czy to znaczy, że dzięki większym zbiorom w tym roku będziecie mogły oświadczyć, iż wasz projekt zakończył się sukcesem?
— Jeszcze nie — odparła jak zawsze ostrożna Anna. — Nasze zbiory nadal nie są tak wysokie, byśmy mogli bez trudu przeżyć długotrwałą burzę piaskową podobną do tej, która nawiedziła nas w 2133 roku… A poza tym, mimo moich nalegań, nie zmniejszyłeś racji żywnościowych, żebym mogła zgromadzić zapasy warzyw na wypadek podobnego kataklizmu, podczas którego wydarzyłaby się awaria jakiegoś ważnego podsystemu.
— Przed kilkoma miesiącami zgodziliśmy się przecież, że w naszych planach będziemy uwzględniali tylko pojedyncze katastrofy — przypomniał jej Johann. — Nie widzę większego sensu, żeby głodzić ludzi tylko po to, byśmy mogli się uporać z wielokrotnymi awariami.
— Powtórz mi to, kiedy wszyscy będziemy umierali z głodu — odrzekła ponuro Anna. — Kiedy przydzieliłeś mi takie zadanie, kazałeś, żebym wyobraziła sobie, jak źle mogą się potoczyć wszystkie sprawy. Powiedziałeś mi wówczas, że powinnam założyć, iż nie będziemy otrzymywali z Mutchville w ogóle żadnych dostaw. Myślałam wtedy, że jesteś zbytnim pesymistą. Teraz jednak, kiedy sytuacja wygląda nawet gorzej niż myślałeś…
— Spisałaś się naprawdę na medal, Anno — próbował ją uspokoić Johann, obejmując w braterskim uścisku. — Wszyscy to doceniamy… Ale teraz, kiedy jesteśmy prawie samowystarczalni, powinnaś coś zrobić, żeby się tak bardzo nie przejmować… Uśmiechnij się… Pokaż, że umiesz się cieszyć życiem.
Odwrócił się i ruszyli w stronę wyjścia.
— Jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałam z tobą porozmawiać — odezwała się z wahaniem w głosie Anna. — Obiecałam Deirdre, że poruszę ten temat, kiedy tylko zaczniemy zbierać plony.
— Co to takiego? — zapytał beztrosko Johann.
— To Yasin — rzekła Anna. — Z dnia na dzień zachowuje się coraz bardziej wulgarnie względem wszystkich kobiet, ale w szczególności wobec Deirdre i Lucindy. I nie chodzi mi tylko o słowne zniewagi czy obelgi. Ostatnio zaczął wygłaszać pogróżki natury seksualnej.
Johann przystanął.
— Czy groził w ten sposób tobie? — zapytał.
— Nie — odparła Anna. — Wie dobrze, że tego bym nie zniosła… Ale, Johannie, inne kobiety nie mają ani mojego doświadczenia, ani mojej pewności siebie. Nigdy nie zetknęły się z kimś, kto przez cały czas nazywa je sukami lub dziwkami, czy uważa, że sprośne dowcipy mogą być opowiadane w ich obecności. Nie wiedzą nawet, jak powinny reagować.
— I co chcesz, żebym w tej sprawie zrobił? — zapytał Johann.
— Na początek przestań chwalić go w obecności innych — odparła porywczo Anna. — Wiem dobrze, że jest geniuszem, który przynajmniej pod względem technicznym pomógł w dużym stopniu Valhalli. Ale za każdym razem, kiedy publicznie mówisz o tym, jak ważna jest jego praca, zaczyna się coraz bardziej puszyć i czuć, że jest niezastąpiony. W wyniku tego przypuszcza, że może traktować kobiety, jak chce, bo i tak ujdzie mu to płazem.
— Ale wykonuje naprawdę fantastyczną pracę — sprzeciwił się Johann.