Выбрать главу

Kiedy obraz wideo zniknął z ekranu, siostra Beatrice przez kilka sekund siedziała bez ruchu w kabinie projekcyjnej.

— Czy jest coś, czego jeszcze potrzebujesz? — zapytała ją siostra Melissa.

— Nie, nie sądzę — odparła Beatrice, sięgając po wideo-sześcian, który tamta wyciągnęła w jej stronę. — Bardzo ci dziękuję.

Z ciężkim sercem wstała i wyszła. Rozważając w myślach wszystko, co musi jeszcze zrobić przed rozprawą, zaczęła się zastanawiać, czy ludzie kiedykolwiek będą umieli żyć ze sobą w zgodzie. Ani przez chwilę nie pomyślała o dziwnym zjawisku, które widziała tego ranka podczas spaceru po parku.

Chociaż nie było jeszcze szóstej trzydzieści, w stołówce zdążyła ustawić się kolejka. Z powodu zimna na dworze mieszkańcy stłoczyli się w środku, stali w długiej i krętej kolejce podobnej do tych, jakie kiedyś widywało się w wesołych miasteczkach. Odziani w niebieskie habity michalici czekali w osobnej, znacznie krótszej kolejce, ale grupy oczekujących łączyły się tuż przy wejściu do dużego pomieszczenia, w którym wydawano posiłki.

Gdy obydwie zakonnice znalazły się blisko lady, Vivien podała Beatrice tacę. Tuż za nią stała rosła Murzynka. Ona i jej dwaj kilkunastoletni synowie żartowali, kiedy wybierali sobie soki.

— Widzisz — odezwała się po kilku sekundach kobieta do starszego syna, a w jej głosie było słychać śpiewny akcent z Indii Zachodnich. — Możesz być Murzynem i należeć do zakonu michalitów. Popatrz tylko na tę panią.

Siostra Vivien odwróciła się, słysząc tę uwagę, a jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Starszy chłopiec spojrzał na nią, wyraźnie zdumiony.

— Jesteś nawet całkiem ładna — powiedział. — Dlaczego postanowiłaś zostać mniszką? Kobieta lekko szturchnęła swojego syna. Oczy Vivien rozbłysły, kiedy w charakterystyczny dla siebie sposób przekrzywiła głowę.

— Młody człowieku — powiedziała, robiąc zamaszysty gest. — Wielki to dla mnie honor, móc służyć Bogu i wszystkim ludziom.

Chłopiec zaczai sprawiać wrażenie zakłopotanego.

— Hmm, hmm — chrząknęła Murzynka, wyraźnie chcąc skierować rozmowę na inny temat. — Popatrz tylko, ile tu różnych rodzajów chleba!

Na tacach na stojącym przed nimi prostokątnym stole leżało osiem odmian chleba, z których każdy był starannie oznaczony i opisany. Chleb był w miasteczku namiotów głównym składnikiem wszystkich posiłków. Wypiekano go z pszenicy uzyskiwanej przez inżynierów biologów z hrabstwa Kent, w cieplarniach, także zarządzanych przez michalitów. Każdy rodzaj pszenicy wyhodowano specjalnie z myślą o dostarczeniu ludziom właściwych ilości potrzebnych im witamin i protein.

Po drugiej stronie stołu stało dwoje młodych michalitów, mężczyzna i kobieta, kroili bochenki chleba i pomagali obsługiwać ludzi. Murzynka i jej dwaj synowie zawahali się na widok takiej obfitości pieczywa.

— Zapewne jesteście tutaj nowi? — odezwała się do niej Vivien, kiedy kobieta i jej dzieci nałożyli sobie po kilka kromek na talerze.

— Tak — odparła Murzynka. — Mieszkaliśmy dotychczas w nieczynnym domu towarowym, nad rzeką, kiedy ktoś powiedział nam o tym ogłoszeniu… że możemy zamieszkać tutaj… Byliśmy na liście oczekujących prawie przez dwa miesiące i nawet chcieliśmy zrezygnować. Jaka szkoda, że nie było można przyjąć tych wszystkich chorych ludzi, ale cóż, dzięki temu w końcu uśmiechnęło się do nas szczęście.

Siostra Beatrice wychyliła się z kolejki i spojrzała na kobietę.

— Ile czasu zajęła wam rejestracja? — zapytała.

— Niemal całe trzy dni — odrzekła Murzynka. — Chłopcy narzekali i zrzędzili, że muszą się tłoczyć w jednym z tamtych dwóch namiotów nad rzeką, ale przez cały czas mówiłam im, że warto poczekać… I aż krzyknęłam z radości, kiedy ci doktorzy oświadczyli nam, że nie ma żadnych przeszkód.

Na końcu sali, w której wydawano posiłki, soki, chleb i tylko kilka gatunków owoców i warzyw, znajdowały się wyroby zbożowe i kasze. Na długich stołach, przy których wszyscy jedli, ustawiono dzbanki z kawą lub herbatą. Beatrice sięgnęła po talerz gotowanego ryżu, do którego dodała później mieszaninę kilku egzotycznych przypraw. Vivien zdecydowała się w końcu na owsiankę.

— To, na co miałabym ochotę dzisiaj rano — odezwała się po cichu do Beatrice — to kilka gotowanych jajek i pęto dobrej kiełbasy.

— Mięso nie jest pokarmem koniecznym dla twojego zdrowia — zganiła ją siostra Beatrice. — A co więcej, nie stanowi optymalnego wykorzystania zasobów żywnościowych świata. Czy wiesz, że ilością zboża potrzebną do utuczenia jednej świni, którą zdoła się wyżywić sto osób, można by nakarmić tysiąc dwustu ludzi?

— Ale kiełbasa jest taka smaczna… — zaczęła Vivien i urwała, kiedy napotkała surowe spojrzenie koleżanki.

Beatrice usiadła i zaczęła wielkimi kęsami pochłaniać śniadanie. W tym czasie Vivien nalała sobie filiżankę kawy i spojrzała na swoją towarzyszkę.

— Co się stało, B? — zapytała. — Wydajesz się taka spięta i zatroskana…

— Wystąpienie musi zostać przygotowane jeszcze przed spotkaniem — odrzekła gderliwie Beatrice. — Mamy na to nie więcej niż godzinę. Później jest to przeklęte posiedzenie o jedenastej, a więc znów twoje osobiste szkolenie zostanie zakłócone. Brat Hugo wyznaczył mnie przewodniczącą tylko dlatego, że sam nie znosi podejmować niepopularnych decyzji… Po południu muszę jeszcze podlizywać się tym wszystkim bogatym damom w Esher… Nigdy nie ma dość czasu, by ze wszystkim zdążyć…

Dotyk ręki Vivien powstrzymał ten potok słów.

— Hej — odezwała się Vivien. — Głowa do góry. Czy nie ty właśnie mówiłaś mi kiedyś, że nie można pełnić służby bożej, póki nie jest się wolną od wszelkich stresów?

Beatrice na chwilę przestała jeść i spojrzała na koleżankę.

— Przypuszczam, że wymagam nazbyt wiele — powiedziała. — Tego ranka, kiedy kończyłam obchód, miałam halucynację. Przez chwilę wydawało mi się…

Siostra Beatrice przerwała, głęboko odetchnęła i powoli policzyła do dziesięciu.

— Dziękuję ci, Vivien — rzekła i ścisnęła jej dłoń.

3

Pół godziny po śniadaniu siostra Vivien umieściła swoją kartę identyfikacyjną w czytniku, a po chwili wyjęła ją i dołączyła do Beatrice siedzącej w małym kiosku obok bramy wejściowej przy Exhibition Road. Brat Martin wręczył im ich karty i mały cylinder z nagranym tekstem i obrazem wystąpienia Beatrice.

Obie kobiety, z szyjami owiniętymi teraz niebieskimi szalami, zaczęły przekraczać strefę bezpieczeństwa na moście Serpentine. Kiedy szły, Beatrice wsunęła cylinder do kieszeni habitu.

— Sądziłam, że wysłałaś poprawione wystąpienie przez tele-wideo — odezwała się Vivien.

— Owszem — stwierdziła Beatrice. — To jest kopia zapasowa… na wypadek gdyby stało się coś nieprzewidzianego.

Przeszły obok kolejki zziębniętych i przemoczonych ludzi, czekających, żeby złożyć podanie o przyjęcie do miasteczka namiotów. Wzdłuż kolejki chodziło tam i z powrotem kilku michalitów, rozmawiali z ludźmi i podtrzymywali ich na duchu. Siostra Beatrice zatrzymała się na chwilę, by zamienić parę słów z jednym z zakonników.

Kilka minut później Beatrice i Vivien przeszły przez Kensington Road i znalazły się na Knightsbridge. Zziębnięty, mniej więcej dziesięcioletni chłopiec podszedł do nich i wyciągnął obie ręce w żebrzącym geście. Beatrice nachyliła się tak, by jej głowa znalazła się na poziomie jego twarzy.

— Jak się nazywasz? — zapytała łagodnie.