Выбрать главу

Ostatniego dnia pobytu grupy badaczy w Valhalli Johann i Narong poinformowali ich, jak jest ważne, żeby podczas badań lodowca utrzymywali codzienną łączność radiową z Valhallą. Doktor Sinha nie był jednak przekonany, czy regularne kontakty z placówką są sprawą aż tak dużej wagi.

— Mamy mnóstwo pracy — oświadczył. — Będziemy się komunikowali z Valhallą tylko wtedy, kiedy to nam nie zakłóci toku pracy.

Właśnie takie podejście doktora Sinha do zagadnień związanych z bezpieczeństwem wyprawy sprawiło, że Narong i Johann nie zareagowali natychmiast, kiedy łączność została przerwana. Minął tydzień bez jakiejkolwiek wieści, zanim Valhalla wysłała w końcu do obozu naukowców dwie patrolówki z ekipami ratunkowymi. Ratownicy odnaleźli i bazę, w której wszystko wydawało się być w porządku, i pozostawiony o dwa kilometry od niej lodomobil z wyczerpanym źródłem zasilania. Patrolówki nie wykryły jednak nigdzie ani śladu ludzi. Wysłana nieco później przez Naronga ekipa dochodzeniowa, nawet mimo starannego przeszukania całej okolicy bazy także nie znalazła niczego, co mogłoby rzucić światło na zagadkę zniknięcia całej grupy. Ekipa ustaliła jednak, że sprzęt łączności uległ bardzo dziwnemu uszkodzeniu.

W normalnych warunkach dyrekcja MAK-a wysłałaby wówczas specjalną komisję mającą za zadanie dokończyć zaczęte przez Naronga i jego ludzi śledztwo. Kiedy jednak jego pisemny raport w tej sprawie dotarł w końcu do Mutchville, urzędnikom MAK-a wydano właśnie polecenie rozpoczęcia likwidacji placówki na Marsie. Zaginieni badacze nie byli wówczas najważniejszym problemem, jaki zaprzątał ich głowy. Kiedy ciało doktor Won znalazło się w Valhalli, było nadal zatopione w bryle lodu. Satoko Hayakawa, który nadzorował proces rozmrażania i autopsję, zameldował, że geolog nie miała ani jednej kości złamanej, nie zmarła z upływu krwi, ani nie chorowała na raka. W jej układzie trawiennym wciąż jeszcze znajdowało się pożywienie. Przyciśnięty w sprawie prawdopodobnej przyczyny jej śmierci, Satoko niepewnie stwierdził, że chyba zmarła na atak serca.

— W okolicach jej serca dostrzegam jakieś dziwne zmiany — oświadczył Johannowi. — Nie jestem jednak specjalistą kardiologiem.

Przy zwłokach doktor Won, w zawieszonej u pasa małej torbie, znaleziono jej przenośny minikomputer. Choć od dawna nie funkcjonował, Narong i Yasin po dokonaniu szczegółowych oględzin wszystkich części stwierdzili, że zawartość pamięci będzie można odczytać. Pracując razem naprędce zbudowali urządzenie umożliwiające dostęp do bazy danych. Proces zapoznawania się z nimi był jednak powolny i najeżony licznymi trudnościami. Całe dwa dni zajęło im wierne przetłumaczenie odczytanego tekstu, którego większość była niezrozumiałym dla żadnego z nich naukowym bełkotem. Okazało się jednak, że pamięć minikomputera doktor Won zawiera także jej pamiętnik. Pierwszy zapis sporządzono w dniu, w którym ona i jej koledzy odlecieli z portu kosmicznego w Sri Lance, udając się na spotkanie z okrążającą Ziemię stacją transportową, a ostatniego dokonano prawdopodobnie w dniu jej śmierci. Narong i Yasin skopiowali cały dziennik do pamięci dwóch niezależnych od siebie procesorów Valhalli, a później przynieśli do gabinetu Johanna wydruk zapisków z kilku ostatnich dni, spędzonych przez doktor Won na powierzchni lodu.

— Przeczytasz za chwilę coś niesamowitego — oświadczył Johannowi Narong.

— Moim zdaniem doktor Won tam, na powierzchni lodu, postradała zmysły i zaczęła mieć halucynacje — stwierdził Yasin. — Musieli w nią za bardzo orać. Albo to, albo cała ta cholerna historia jest jakimś skomplikowanym kantem, który spalił na panewce. Zapiski w pamiętniku dowodzą, że była pomylona, a zatem nie można brać na serio tego, co pisała. A zresztą, czego innego można się spodziewać po babie, której się wydawało, że jest naukowcem…

— Jeżeli nie masz nic przeciwko temu — przerwał mu Narong — pozwól, żeby Johann wyciągnął własne wnioski.

— Masz, Asie — rzekł Yasin, podając mu wydruk. Johann zaczai czytać wręczone mu stronice.

20 GRUDNIA 2142 ROKU

Jestem zmęczona. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Pracujemy po dwanaście, czternaście godzin dziennie, starając się znaleźć najlepsze miejsce do wierceń. Dzisiaj wydawało się nam, że trafiliśmy na punkt, który spełniałby wszystkie nasze wymagania. Moi koledzy ustawili maszyny i zaczęli pracować. Po wywierceniu otworu w lodzie o głębokości przekraczającej czterdzieści metrów okazało się jednak, że warstwy lodu zaczynają się nakładać. Doktor Sinha zbeształ mnie surowo za dokonanie niefachowej analizy geologicznej. Przenieśliśmy się w inne miejsce, ale i tam się okazało, że nie będziemy mogli pobrać dobrej próbki z odwiertu.

21 GRUDNIA 2142 ROKU

Najdłuższy dzień wyprawy. Jestem zupełnie wyczerpana, ale uzyskane wyniki są warte tak ciężkiej pracy. Wygląda na to, że w końcu udało się nam znaleźć idealne miejsce na wywiercenie szybu. Znajduje się o jakieś sześć kilometrów od nowego obozu i o ponad sześćdziesiąt od punktu, w którym tamci Ukraińcy pobrali próbkę lodowego płaszcza. Wywierciliśmy już otwór o głębokości przekraczającej sto metrów i wszystko wygląda doskonale. Doktor Kawakita dokonał wstępnej analizy górnych warstw i chyba jest bardzo zadowolony z uzyskanych rezultatów. Zanim poszłam spać, przypomniałam kierownikowi, że od trzech dni nie nawiązywaliśmy łączności z Valhallą. Powiedział, że wyśle im wiadomość następnego dnia po skończeniu pracy.

22 GRUDNIA 2142 ROKU

Kiedy wracaliśmy wieczorem do obozu, przydarzyło się nam coś dziwnego. Mieliśmy do przejścia jeszcze ze sto metrów, kiedy zobaczyłam wylatującą z naszego namiotu długą, cienką, białą wstęgę. Z wyglądu przypominała ogon latawca. Wewnątrz wstęgi znajdowały się małe świecące cząstki, które poruszały się w jej obrębie we wszystkie możliwe strony. Cała wstęga miała dwadzieścia czy trzydzieści metrów długości i wisiała przed wejściem namiotu tylko dwie albo trzy sekundy, a później poszybowała w siną dal z niewiarygodnie dużą prędkością.

Kiedy ujrzałam ją po raz pierwszy, doktor Sinha był pochłonięty rozmową z doktorem Kawakitą. Żaden nawet nie patrzył w stronę bazy. Kiedy się odwrócili i spojrzeli, dziwna wstęga właśnie znikała w oddali. Przypuszczam, że doktor Jailani też ją widział, ale zapytany o to, nie chciał się przyznać. Wszyscy mężczyźni doszli później do przekonania, że musiałam być świadkiem jakiegoś krótkotrwałego zjawiska atmosferycznego, charakterystycznego dla okolic podbiegunowych. Nie sądzę, żeby było to prawdopodobne.

Tego dnia wiercenie szło także bardzo dobrze. Dotarliśmy na głębokość ponad dwustu metrów i w dalszym ciągu wszystkie próbki wyglądają doskonale. Dzień zakończył się jednak przykrym zgrzytem. Ismail nie był pewien, czy poprawnie przesłał umówiony sygnał do Valhalli. Zameldował kierownikowi, że choć główny nadajnik wiele razy pomyślnie przeszedł test samokontroli, w czasie nadawania sekwencji sygnałów wystąpiły dziwne zakłócenia. Doktor Sinha zbagatelizował jednak uwagi doktor Jailaniego. Powiedział, że zapewne kiedy będziemy spali, otrzymamy z Valhalli wiadomość z potwierdzeniem przyjęcia naszego sygnału. Kierownik wyprawy przypomniał też doktorowi Jailaniemu, że od samego początku chciał, aby czwartym członkiem wyprawy był kompetentny inżynier, a nie jeszcze jeden naukowiec.