Выбрать главу

23 GRUDNIA 2142 ROKU

Jestem sama w bazie i nie mogę otrząsnąć się ze zdumienia. Właśnie zbliża się północ. Od godziny staram się skorzystać z nadajnika awaryjnego, żeby powiadomić Valhallię o naszym sensacyjnym odkryciu, ale widocznie albo nie postępuję zgodnie z instrukcjami doktora Ismaila, albo także i ten nadajnik jest uszkodzony. Możliwe, że spróbuję trochę później, bo nie sądzę, bym mogła dzisiaj długo spać.

Dzisiejszy dzień był z pewnością najbardziej niezwykłym dniem w moim życiu. Nawet teraz trudno mi uwierzyć, że wszystko, co widziałam i przeżyłam, to nie sen. Nasz zespół odkrył skomplikowany system jaskiń. Niewątpliwie istoty inteligentne wydrążyły je głęboko pod powierzchnią podbiegunowego marsjańskiego lodu. Jesteśmy jednak przekonani, że nie zrobili tego ludzie.

Doskonale zdajemy sobie sprawę ze znaczenia naszego odkrycia. Zanim trzy i pół godziny wcześniej opuściłam kolegów i wróciłam do bazy, długo zastanawialiśmy się nad treścią raportu, jaki w końcu zamierzamy przesłać do Valhalli. Celowo nie podajemy w nim szczegółów, gdyż nie chcemy wywoływać sensacji, wskutek której niektórzy pracownicy placówki opuściliby ją w pośpiechu i zwaliliby się nam na głowy. Gdybyśmy oświadczyli, że udało się nam odkryć niezaprzeczalny dowód istnienia i działalności inteligentnych istot pozaziemskich, zapewne znaleźlibyśmy się w stanie oblężenia.

A zresztą, i tak teraz to nieważne. Nasz raport nie został wysłany; Valhalla nic więc nie wie, że tu, na marsjańskich podbiegunowych równinach dokonaliśmy najważniejszego odkrycia całego stulecia. Doktorzy Sinha i Kawakitą nie muszą się martwić, że będą dzielili Nagrodę Nobla z kimś jeszcze.

Tego ranka kierownik wyprawy obudził nas wyjątkowo wcześnie, ponad godzinę przed wschodem słońca. Nie otrzymaliśmy z Valhalli potwierdzenia wysłanego poprzedniego wieczoru sygnału, ale doktor Sinha spieszył, się pragnąc, byśmy jak najszybciej powrócili do wiercenia szybu, i nie chciał tracić czasu na szukanie przyczyn uszkodzenia naszej radiostacji. Zjedliśmy szybko śniadanie i kiedy było jeszcze ciemno, kierownik dał sygnał wyruszenia w drogę. Pokonaliśmy połowę odległości, kiedy nagle na tle ciemnego nieba ujrzeliśmy jasno świecącą smugę. Kończyła się na powierzchni lodu niedaleko miejsca, w którym znajdowały się lodomobile. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy zboczyć nieco z drogi i skierować się ku miejscu, w którym spodziewaliśmy się znaleźć szczątki meteorytu.

Szukaliśmy ich przez prawie godzinę i dopiero w jakiś czas po wschodzie słońca doktor Kawakita, obserwując przez lornetkę teren pełen małych lodowych wzniesień, zauważył coś niezwykłego. Unieruchomiwszy lodomobile, przez jakieś dwieście metrów podążaliśmy pieszo za doktorem Kawakita. Przedmiot, który zobaczył, okazał się idealnie prostokątną dziwną płytą o szerokości dwudziestu i długości około dwustu metrów. Znajdowała się pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt centymetrów nad powierzchnią lodu, utrzymywana w pozycji poziomej przez dwa tuziny identycznych grubych wsporników. Cała konstrukcja miała idealnie biały kolor i nie odróżniała się od lodu (dla kamuflażu, jak stwierdził Ismail) z wyjątkiem cienkich, jaskrawoczerwonych pasków na brzegach płyty i górze wsporników.

Płyta wyglądała na wykonaną z metalu. Dotykając jej mogliśmy stwierdzić, że jest idealnie gładka. Doktor Sinha zrobił wiele fotografii, a w tym czasie pozostali dyskutowali. Po dziesięciu minutach od chwili, kiedy postanowiliśmy przeszukać okolicę w pobliżu dziwnej płyty, doktor Jailani i ja odkryliśmy dużą prostokątną dziurę w lodzie. Nie było cienia wątpliwości, że miała zbyt idealny kształt, by mogła zostać stworzona przez naturę.

Kiedy dołączyli do nas doktorzy Sinha i Kawakita, zaczęliśmy po kolei świecić latarkami w głąb dziury. Po obu jej stronach widać było elementy jakichś konstrukcji, ale nie można było ich rozpoznać. Ismail zaproponował wówczas, byśmy wpuścili do środka ze dwie flary sygnalizacyjne i przy ich świetle zrobili zdjęcia. Stwierdziliśmy później, że to był bardzo dobry pomysł.

Nieruchome fotografie i obrazy wideo okazały się doskonałe. Widać było na nich kilkupiętrową podziemną konstrukcję ciągnącą się na boki. Przed zjedzeniem posiłku i po nim długo dyskutowaliśmy o tym, co mamy dalej robić. Chociaż nie zabraliśmy ze sobą sprzętu, by penetrować podziemne tunele, kierownik wyprawy nalegał, byśmy chociaż przeprowadzili badania wstępne.

Mężczyźni wyciągnęli dwie bardzo wytrzymałe liny, które zawsze mieliśmy ze sobą na wypadek niebezpieczeństwa, a potem przywiązali ich końce do grubych palików wbitych w lód po obu stronach dziury. Późnym popołudniem wszyscy trzej spuścili się po linach na pierwszy podziemny poziom i zajęli się fotografowaniem tuneli i korytarzy ciągnących się po obu stronach głównej dziury. Postanowili, że ja zostanę na powierzchni, nie tylko z uwagi na moje bezpieczeństwo, ale i na wypadek, gdyby trzeba było podać im szybko coś z naszego wyposażenia. Przez całe popołudnie porozumiewaliśmy się przy pomocy przenośnych radiostacji. Naukowcy opisywali mi, co widzą, a ja rejestrowałam ich uwagi w pamięci komputera.

Mężczyźni spędzili trzy godziny, badając labirynt korytarzy na pierwszym poziomie. Od czasu do czasu znajdywali jakiś przedmiot o niewiadomym przeznaczeniu, zawsze barwy białej z czerwonymi paskami na powierzchni, ale to były jedyne znaki. Rozmiary i liczba podziemnych korytarzy przyprawiały nas o zawrót głowy. Coś lub ktoś poświęcił niesamowicie dużo czasu i energii, by wydrążyć w marsjańskim lodzie te podziemne jaskinie.

Przed zachodem słońca pozostali naukowcy wyłonili się z dziury i podjęli decyzję, że będą pracowali przez następne kilka godzin, a dopiero później zrobią krótką przerwę. Wszyscy byli niezwykle podnieceni i dosłownie aż tryskali energią. Poprosili mnie, bym pojechała do bazy, wysłała komunikat do Valhalli i wróciła następnego dnia o świcie z zapasami żywności i niezbędnym ekwipunkiem. Ismail zaproponował nawet, że wróci razem ze mną, na wypadek gdybym bała się zostać sama, ale jego twarz mówiła, że wolałby raczej zostać na miejscu.

W ciągu ostatnich dwóch godzin, jakie z nimi spędziłam, mężczyźni odczepili od palika jedną z lin i jej koniec przywiązali do drugiej liny, teraz mogli spuścić się na drugie podziemne piętro. Kiedy przypomniałam im, że linę asekuracyjną wymyślono, mając na uwadze ich bezpieczeństwo, doktor Sinha oznajmił, że kiedy wrócę, będzie tyle lin, że nie będą musieli martwić się o takie sprawy. Tuż przed moim odjazdem umieścili w brezentowej torbie kilka małych przedmiotów znalezionych w tunelach. Poprosili mnie, bym zabrała je ze sobą do bazy, gdzie ich zdaniem będą bezpieczniejsze.

24 GRUDNIA 2142 ROKU

Postaram się, żeby moje zapiski miały jakiś sens, chociaż wiem, że to nie będzie łatwe. Jestem przerażona. Obawiam się, że stało się coś strasznego. Nie widziałam kolegów od chwili, kiedy poprzedniego wieczoru opuściłam ich i wróciłam do bazy. W tej chwili siedzę na kawałku brezentu, rozłożonym na powierzchni lodu o niecałe dziesięć metrów od brzegu prostokątnej dziury. Od zachodu słońca minęły dwie godziny. Koło mnie stoją dwa plecaki z linami, żywnością i innym sprzętem. Przyniosłam je tego rana z lodomobilu. Obok nich leżą torby i przyrządy elektroniczne, które zostawiłam w tym miejscu, kiedy wczoraj odjeżdżałam.

Przypuszczam, że powinnam zacząć od początku. Po kolejnej nieudanej próbie nawiązania łączności z Valhallą przez radiostację awaryjną, zasnęłam i spałam trzy godziny. Kiedy się obudziłam, na dworze wciąż było jeszcze ciemno. Starannie spakowałam wszystkie przedmioty, o których zabranie prosili mnie koledzy, a potem włożyłam je do bagażnika lodomobilu.