Выбрать главу

— Jeszcze nie wiem — odparł Tanzańczyk. — Nie miałem czasu przemyśleć tego, co właśnie przeczytałem… To wszystko jest niesamowite. Czy uważasz, że może być prawdziwe?

— To dobre pytanie — odrzekł Johann. — Z powodów, które wyjaśnię ci za chwilę, uważam za możliwe, że historia opisana przez doktor Won jest prawdziwa. Co więcej, przynajmniej częściowo będziemy mogli ją sprawdzić. Mapy znajdujące się w jej zapiskach są dosyć szczegółowe. Mam zamiar w przyszłym tygodniu wyprawić się na poszukiwania tej dziury i chciałbym, żebyś pojechał ze mną. Możesz się zgodzić albo nie, ale zanim się zdecydujesz, chcę opowiedzieć ci o kilku swoich niezwykłych przeżyciach.

Kwame słuchał z zapartym tchem, gdy Johann opowiadał mu nie tylko o swoich dwóch spotkaniach ze świetlistymi kulkami, ale także o rozmowie z Beatrice i Vivien, którą odbył z nimi w Mutchville.

— O, rany — odezwał się Tanzańczyk, kiedy Johann skończył. — Więc sądzisz, że ta wstęga, o której wspomina doktor Won, może być tym samym zjawiskiem, które widziałeś ty i te zakonnice? I że wszystkie te wydarzenia mogą być ze sobą powiązane?

— Tak — odparł Johann. — Chociaż nawet nie mógłbym marzyć o tym, by wyjaśnić ci, w jaki sposób. Kwame uśmiechnął się.

— Podoba mi się pomysł siostry Beatrice. Czułbym się podniesiony na duchu, mając świadomość, że chmury tych cząstek są anielskimi emisariuszami posłanymi do nas przez dobrotliwego Boga. Każde inne wyjaśnienie budziłoby we mnie grozę, zwłaszcza w świetle tego, co przydarzyło się doktor Won i jej trzem kolegom.

— Czy to znaczy, że nie zgadzasz się mi towarzyszyć? — zapytał Johann po krótkiej chwili ciszy.

— Nie, nie — zapewnił go Kwame. — Nie zrozum mnie źle. Będę zaszczycony, mogąc jechać z tobą… Nietrudno jednak wyobrazić sobie, że cząstki czy też twórcy podziemnych jaskiń dysponują możliwościami, których nawet nie potrafimy pojąć. Ani też wytłumaczyć. To właśnie dlatego podoba mi się pomysł siostry Beatrice, że te chmury cząstek są aniołami. Dzięki temu możliwość zetknięcia się z nimi nie wydaje mi się taka przerażająca.

— Moim zdaniem cząstki nie są wobec nas wrogo nastawione — powiedział Johann. Kwame znów się uśmiechnął.

— Kiedy pierwsi Europejczycy przybyli do Afryki, zostali powitani przez plemiona sądzące, że biali ludzie są łaskawymi i dobrymi bóstwami. Afrykanie nie mogli wówczas przewidzieć, że pojawienie się przybyszów nieodwołalnie zmieni ich dotychczasowy styl życia.

— Narong i ja rozmawialiśmy ubiegłego wieczoru na podobny temat — oświadczył Johann. — Jeżeli cząstki i jaskinie są pochodzenia pozaziemskiego, a ich poziom techniczny jest tak zaawansowany, jak myślimy, to kontakt między nimi a nami może oznaczać koniec historii człowieka w takiej postaci, jaką znamy.

— A przy tym wcale nie jest ważne, czy te cząstki są do nas nastawione wrogo, czy przyjaźnie — stwierdził Kwame. — Końcowy rezultat będzie taki sam. Popatrz tylko, co się stało w amazońskiej puszczy pod koniec dwudziestego wieku. Antropologowie, którzy po raz pierwszy zetknęli się z żyjącymi tam jak pustelnicy Indianami, mieli jak najlepsze zamiary, ale przez samo uświadomienie indiańskim plemionom, że istnieją inne style życia, skazali ich cywilizację na nieuchronną zagładę. Teraz Johann się uśmiechnął.

— Nie miałem pojęcia, że tak bardzo interesujesz się historią — powiedział.

— Pasjonowałem się historią od czasów, kiedy byłem chłopcem — przyznał Kwame. — I chociaż, głównie z powodów finansowych, nie mogłem być studentem, dużo czasu poświęcałem na czytanie i studiowanie. Moje zainteresowania historycznymi znaczeniami kontaktów z cywilizacją pozaziemską zostały pobudzone przed czternastu laty, kiedy do naszego systemu słonecznego przyleciał statek obcych istot, nazwany Ramą. Uczyłem się wówczas w technikum budowy maszyn dla przemysłu wydobywczego. Codziennie słuchałem wiadomości, licząc na to, że w końcu jakaś obca cywilizacja zechciała objawić ludziom fakt swojego istnienia. Byłem zdruzgotany, kiedy Rama odleciał, nie odpowiadając na żadne z nurtujących mnie pytań.

— A wiec myślisz, że gdzieś pośród gwiazd istnieje jakaś obca cywilizacja? — zapytał go Johann.

— O, tak — odparł Kwame. — Uważam za niedorzeczny pomysł, że tylko na Ziemi, na jednej małej planecie, rozwinęło się inteligentne życie. Proces, dzięki któremu żyjemy, nie mógł nie pojawić się gdzie indziej.

Johann udał, że się dziwi.

— Nie wygląda to na odpowiedź, jakiej mógłbym oczekiwać ze strony pobożnego muzułmanina — powiedział. Kwame się roześmiał.

— Istnieją różni muzułmanie, tak samo jak różni chrześcijanie — odparł. — Nigdy nie wierzyłem, że moja religia ogranicza mnie pod względem umysłowym. Moim zdaniem jest mało prawdopodobne, żeby Allach czy Bóg oczekiwali, iż będziemy istotami bezmyślnymi.

Johann uśmiechnął się do wysokiego, szczupłego Afrykanina o pogodnym spojrzeniu. Pomyślał, że Kwame będzie doskonałym towarzyszem w największej przygodzie ich życia.

Johann i Kwame spędzili trzy pracowite dni, przygotowując się do wyprawy. Każdy po kilka razy przeczytał zapiski doktor Won, a także zapoznał się z zarejestrowanymi przez nią rozmowami pozostałych trzech uczestników wyprawy, jakie wiedli podczas badań podziemnych jaskiń. I Johann, i Kwame, podczas wspólnego układania planów ich wyprawy, mieli okazję wzajemnie docenić swoje zalety. Johann był sumienny, kompetentny i dociekliwy, podczas gdy Kwame miał charakter mniej dociekliwy, ale za to bardziej intuicyjny i twórczy.

Kiedy opuszczali Valhallę, bagażnik ich lodomobilu ciągniętego na przyczepie za łazikiem nie domykał się z powodu zabranych urządzeń i zapasów żywności. Narong pomógł Johannowi i Tanzańczykowi zabezpieczyć wszystko solidną siatką, którą później przymocował do boków lodomobilu. Mimo to Johann nie mógł się pozbyć obaw, że podskoki przyczepy na wybojach spowodują przemieszczenie się ładunku, wskutek czego mogą zgubić coś ważnego.

— Jeśli chcesz — odezwał się Kwame z przewrotnym uśmiechem, kiedy Johann zatrzymał łazik po raz trzeci, żeby sprawdzić, czy przedmioty w bagażniku znajdują się na swoich miejscach — mogę jechać w lodomobilu i pilnować, by nic nie wypadło.

Johann uświadomił sobie, że zaczyna zachowywać się nienaturalnie i postarał się odprężyć. Zapytał Kwamego, jak spędzał czas w Afryce, kiedy był chłopcem. Okazało się, że Kwame urodził się i wychowywał w niewielkiej wiosce w zachodniej Tanzanii, niedaleko Serengeti. Kiedy Kwame w barwnych, pełnych życia słowach opowiadał mu historie z czasów dzieciństwa, nawet Johann, nie grzeszący przecież zbytnią wyobraźnią, mógł bez trudu zrozumieć, jak mogło wyglądać życie w małej wiosce, i przeżywać spotkania z legendarnymi dzikimi zwierzętami z rezerwatu.

Kiedy w końcu dotarli do skraju lodowca i przesiedli się z łazika do lodomobilu, ich prędkość podróży znacznie wzrosła. Johann trzymał się dobrze znanych szlaków tak długo, aż dotarli do okolic pełnych małych, lodowych pagórków i dolin, gdzie zgodnie z mapą doktor Won miał znajdować się prostokątny otwór. Po krótkim czasie udało się im go odnaleźć; rozstawili wiec namiot na płaskim miejscu w pobliżu.

Z początku żaden mężczyzna nie mógł zasnąć. Przez godzinę rozmawiali, leżąc obok siebie w śpiworach i porozumiewając się ze sobą przez mikrofony hełmów. Kwame przyznał, że trochę się boi, ale jest bardzo podniecony. Oświadczył Johannowi, że z czasów dzieciństwa przypomina sobie pewną noc, którą spędził w Serengeti pod gołym niebem. Jako kilkunastoletni chłopiec zarabiał wówczas na życie, pomagając kucharzowi przygotowywać posiłki i zmywając naczynia w czasie bezkrwawego safari.