Выбрать главу

— Ten drugi chłopak i ja postanowiliśmy, że będziemy spali z daleka od innych — powiedział. — Przenieśliśmy więc nasze śpiwory o kilkaset metrów na południe i ułożyliśmy blisko miejsca, gdzie pod małym wodospadem utworzyło się urocze jezioro. Rozjaśniona księżycowym blaskiem noc była cudowna, ale bardzo ciepła, więc spaliśmy nie rozstawiwszy namiotu. Zasnąłem licząc gwiazdy na niebie… Po kilku godzinach obudziłem się zlany potem i postanowiłem wykąpać się w jeziorze. Kiedy wypłynąłem na środek, ujrzałem ogromnego krokodyla przyglądającego mi się z odległości jakichś trzydziestu metrów. Zaczął płynąć w moją stronę, a w jego oczach odbijał się blask księżyca… Byłem przerażony. Miałem szczęście, że krokodyl nie był głodny, gdyż w przeciwnym wypadku nie usłyszałbyś tej opowieści. Ale mieszanina podniecenia i strachu, jaką czuję w tej chwili, jest podobna do tego, co czułem, gdy płynąłem w głębokiej wodzie, obserwując krokodyla.

Następnego dnia od rana pracowali niemal w całkowitej ciszy. Postępowali zgodnie z planem, który wcześniej ułożyli w Valhalli. Ostrożnie rozwinęli dwie dwudziestometrowe sznurowe drabinki i sprawdzili każdy ich szczebel — czy jest mocny i dobrze przywiązany. W pobliżu jednego rogu prostokątnego otworu Kwame wbił w lód cztery nowe paliki (dwa poprzednie, o których wspominała w swoim pamiętniku doktor Won, wciąż jeszcze tkwiły w lodzie, ale do żadnego nie była przywiązana lina), a Johann w tym czasie sprawdził małe roboty wyposażone w ruchome kamery. Upewniwszy się, że działają, on i Kwame przywiązali koniec każdej liny drabinki do jednego palika, a później opuścili ją w głąb otworu. Nie usłyszeli jednak odgłosu uderzenia szczebli o dno. Zrozumieli, że głębokość dziury musiała być większa niż dwadzieścia metrów.

Potem Johann i Kwame przymocowali reflektory górnicze do hełmów swoich kosmicznych kombinezonów, a następnie zaczęli opuszczać się w głąb otworu.

— Czy nie sądzisz, że to dziwne — odezwał się w pewnej chwili Johann, poprawiając swój reflektor — iż lodomobil naukowców wygląda, jakby nikt go nie ruszał od ponad roku, jaki upłynął od czasu ich wyprawy, a wbite przez nich paliki znajdują się wciąż na swoich miejscach?

Kwame wzruszył ramionami.

— Nie dziwniejsze niż wszystko inne — odparł.

Zeszli na sam koniec drabinek, mijając po drodze pięć par obszernych, prostokątnych wejść do korytarzy wykutych w lodzie po obu stronach centralnego otworu. Zatrzymawszy się na końcu, zapalili latarki i zaczęli oświetlać znajdującą się pod nimi przestrzeń. Stwierdzili, że widnieją tam jeszcze dwa poziomy korytarzy, a dno centralnego otworu znajduje się o jakieś osiem do dziesięciu metrów poniżej końca drabinek. Bez trudu umieścili roboty z kamerami w wylotach wszystkich korytarzy, po jednym w każdym wylocie, a potem wrócili na powierzchnię, żeby włączyć ich sterowniki. Osiem spośród dziesięciu kamer funkcjonowało doskonale, zajmując zgodnie z programem wyznaczone im stanowiska po upływie dwunastu minut od chwili włączenia sterowników. Dwa roboty rezerwowe umieścili w korytarzach, z których dwa poprzednio wysłane nie przekazały żadnych obrazów. Te rezerwowe automaty zaprogramowali na krótszy czas badania korytarzy niż tamte wysłane przed nimi.

Przez następne dwie godziny Johann i Kwame przeglądali nie obrobione obrazy wideo. Obok namiotu ustawili aparaturę elektroniczną, której głównym elementem był telewizyjny monitor. Stwierdzili, że tylko niewiele ujęć nadaje się do oglądania bez użycia algorytmów obróbki obrazów zapisanych w podręcznych procesorach.

Była to bardzo nudna praca. Większość ujęć przedstawiała tylko białe lodowe ściany. Dopiero pod koniec dnia, kiedy

Johann i Kwame byli wyczerpani, zaczęli pojmować ogólny kształt podziemnego świata.

— Przypuszczam, że pierwsze dwa poziomy nie pełnią żadnej ważnej funkcji — odezwał się Kwame podczas jakiejś krótkiej przerwy. — Stanowią labirynt korytarzy i ślepych zaułków mających wprowadzić w błąd, a może zwabić w pułapkę każdego, kto znajdzie się w środku przez przypadek.

— W takim razie co sądzisz o tych dziwnych napisach na ścianie, czy czymkolwiek jest to, co widzieliśmy, a także o tej tajemniczej grupie rzeźb lodowych na drugim poziomie? — zapytał go Johann.

— Jeżeli oprócz nich nie ma czegoś więcej jeszcze głębiej w korytarzach, poza zasięgiem naszych kamer, nadal nie sądzę, by poziom drugi zawierał coś ciekawego — stwierdził Kwame. — Intuicja podpowiada mi, że jeżeli w tym miejscu jest coś ciekawego, zaczyna się na trzecim poziomie pod powierzchnią… A poza tym nie będziemy mogli powiedzieć nic więcej na temat tych dziwnych obiektów sfilmowanych przez kamery, dopóki sami ich nie zobaczymy.

Resztę dnia obaj mężczyźni spędzili, badając obrobione obrazy przedstawiające trzeci poziom i układając plany na dzień następny. Postanowili, że najważniejszą sprawą będzie obejrzenie grupy tajemniczych przedmiotów o zaokrąglonych kształtach, znajdujących się o jakieś sto metrów od centralnego otworu i blokujących ciągnący się na południowy zachód korytarz na trzecim poziomie.

Zanim ułożyli się w śpiworach do snu, Johann wyciągnął radiotelefon i połączył się z Narongjem. Nie kryjąc podniecenia, opowiedział mu o wszystkim, co odkryli.

— A co z grupą zaginionych naukowców? — zapytał Narong. — Nie wspomniałeś o nich ani słowem.

— Nie znaleźliśmy żadnego śladu, by móc stwierdzić, co się z nimi stało — odrzekł Johann. — Żadnych kości, strzępów ubrań, kawałków liny… niczego. A przyglądaliśmy się obrazom bardzo uważnie.

— Nie mogli po prostu rozpłynąć się w powietrzu — stwierdził Narong. — No cóż, uważaj na siebie jutro i zadzwoń do mnie, kiedy znajdziesz coś niezwykłego.

— Też uważam, że to bez sensu — odezwał się Kwame, kiedy Johann odłożył słuchawkę radiotelefonu. — Czy nie dziwi cię, że dno dziury jest takie czyste? My sami przecież, kiedy spuszczaliśmy drabinki, musieliśmy zaśmiecić je kawałkami lodu. A z pewnością wpada ich tam więcej, kiedy wieją silne wiatry.

— Zgadzam się z tobą — odparł Johann. — Jutro trzeba będzie dokładniej się temu przyjrzeć. Johann i Kwame schodzili po szczeblach tej samej drabinki. Znajdowali się z tej strony otworu, z której wykute w lodzie podziemne korytarze odchodziły na południowy zachód. Johann szedł pierwszy. Zanim puścił drabinkę i zagłębił się w jeden z korytarzy na trzecim poziomie, skierował promień światła latarki w głąb otworu.

Ujrzał tylko ziejącą pod nim ciemną czeluść.

— Czy wcześniej, kiedy znajdowaliśmy się na trzecim poziomie, nie widać było dna szybu? — zwrócił się do Kwamego.

— Nie pamiętam — oparł Tanzańczyk. — Może powinienem zejść jeszcze niżej i to sprawdzić?

— Nie — zdecydował Johann. — Będziemy mogli zrobić to trochę później… Teraz chodźmy i zbadajmy, co jest w tym korytarzu.

Kwame dołączył do niego, zatrzymując się na skraju otworu. Obaj mężczyźni włączyli reflektory hełmów na pełną moc, dzięki czemu mogli widzieć kolejne piętnaście metrów drogi. Po krótkim marszu ujrzeli majaczące przed nimi dziwne zaokrąglone przedmioty.

— Czy nie przyszło ci do głowy, że lepiej byłoby mieć ze sobą coś do obrony? — odezwał się Kwame do mikrofonu hełmu swojego kombinezonu.

— Mój gadzi instynkt podpowiada, że powinienem mieć teraz jakąś broń — przyznał Johann. — Mój móżdżek mówi mi jednak, że byłaby bezużyteczna przeciwko temu, kto wydrążył te korytarze.

Kwame zachichotał.

— Słuszna uwaga — stwierdził.

Pierwszy dziwaczny obiekt stojący pod lewą ścianą korytarza przypominał ogromną figurę do gry w kręgle. Był wyższy niż Johann i o wiele masywniejszy, a jego gładką, białą powierzchnię zdobiła tylko jedna, biegnąca pośrodku czerwona linia. Za figurą, pod tą samą ścianą, spoczywały dwie ogromne kule. Także były białe i gładkie z wąskimi czerwonymi pasami na równikach.