Выбрать главу

— To kręgielnia — rzekł Kwame.

Johann roześmiał się, kiedy mijał kule, i skierował się w stronę grupy zaokrąglonych przedmiotów ustawionych w poprzek korytarza w ten sposób, że blokowały przejście. Przystanął, a potem wspiął się na wierzchołek jednego z mniejszych przedmiotów, podobnych do przerośniętego muchomora. Stamtąd mógł zobaczyć, że korytarz kończy się dużymi białymi drzwiami.

— Hej, Kwame! — zawołał. — Znalazłem coś niezwykłego… Wygląda jak duże drzwi.

— To wspaniale, Johannie — usłyszał, jak Tanzańczyk odpowiada zdziwionym głosem. — Ale moim zdaniem ważniejsze powinno być to, co w tej chwili wisi nad moją głową.

Johann odwrócił się raptownie i omal nie spadł z kapelusza muchomora. Zobaczył, że nad hehnem Kwamego unosi się długa biała wstęga, pełna małych, świecących białych cząstek. Johann łagodnie zsunął się z kapelusza i stanął na podłodze korytarza.

— Skąd się tam wzięła? — zapytał, nie odrywając spojrzenia od zadziwiającego widoku.

— Przyleciała gdzieś z tyłu — odrzekł Kwame. — Pocierałem powierzchnię tej figury do gry w kręgle, kiedy niespodziewanie pojawiła się nad moją głową… Może to jest zły dżinn z tej figury?

Tanzańczyk roześmiał się nerwowo ze swojego żartu, a Johann w tym czasie obchodził figurę, starając się podejść bliżej kolegi. Zjawisko jednak także się przemieściło, w taki sposób, że unosiło się między nimi na poziomie oczu. Blask bijący od cząsteczek był tak jasny, że żaden mężczyzna nie mógł widzieć twarzy drugiego.

Ilekroć Johann robił krok, chcąc zbliżyć się do Kwamego, tajemnicza wstęga stawała się jaśniejsza i aktywniejsza. Tworzące ją kulki zaczynały poruszać się szybciej, jakby były podniecone. Kiedy Johann cofał się o krok, świecenie przygasało, a tańczące kulki poruszały się wolniej.

— A więc, szefie — odezwał się po chwili Kwame — czy też odnosisz wrażenie, że to coś usiłuje nie dopuścić ciebie do mnie?

— Chyba tak — przyznał nieco zaniepokojony tym faktem Johann.

— Czemu nie przestaniesz się ruszać i nie oprzesz się o tego muchomora? Moglibyśmy wówczas zobaczyć, co wydarzy się później.

— W porządku — odrzekł Johann. — Przypuszczam, że na razie nic nam nie zagraża… a przynajmniej nic takiego, co mógłbym dostrzec.

Johann i Kwame patrzyli, jak wstęga przemieszcza się o kolejny metr, ale kiedy jej końce zadrżały, zamieniła się w podwójną spiralę, dokładnie taką samą, jaką Johann widział pośród płatków padającego śniegu przed kilkoma laty w berlińskim Tiergarten. Johann poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. To niemożliwe — pomyślał. — To po prostu niemożliwe.

Kilka sekund później, zanim któryś mężczyzna zdołał wymówić choć słowo, podwójna spirala przekształciła się w ósemkę. Johann widząc to, doznał tak wielkiego wstrząsu, że niemal przestał oddychać. Ósemka obróciła się poziomo; tworzące je drobiny utworzyły jedenaście białych kuł, które szybko zaczęły wirować najpierw w jedną, a później w drugą stronę. Johann wiedział, co wydarzy się za chwilę, i zrobił raptowny unik, kiedy biała tenisowa piłka z czerwonym pasem na równiku przeszyła przestrzeń ponad jego hełmem. Piłka zawróciła za plecami Johanna, przemieniła się znów we wstęgę i poszybowała na miejsce miedzy nim a Tanzańczykiem. Johann z najwyższym wysiłkiem starał się zebrać myśli.

— Wynośmy się stąd, Kwame — zdołał wykrztusić.

— Słyszę cię, Johannie — odrzekł kolega. — Wygląda jednak na to, że nasze kłopoty dopiero się zaczynają.

Za plecami Kwamego, niedaleko centralnego otworu, znajdował się teraz duży biały przedmiot przypominający ogromnego śnieżnego bałwana jadącego na deskorolce. Tworzyły go dwie wielkie białe kule, z których większa, znajdująca się na dole, spoczywała na płaskiej białej tacy zaopatrzonej w sześć czerwonych kółek. Ten bałwan nie miał rąk ani oczu, ani uszu. A przynajmniej nie miał ich do chwili, w której dotarł do Kwamego. Kiedy dziwny stwór znalazł się o kilkadziesiąt centymetrów od Tanzańczyka, mniejsza, górna kula nagle konwulsyjnie zadrżała i wyłonił się z niej długi, biały, cienki wyrostek. Stwór owinął wówczas swoją dłoń, czy cokolwiek miał na końcu wyrostka, mocno wokół przedramienia Kwamego i zaczął ciągnąć mężczyznę w kierunku centralnego otworu.

Johann stał jak sparaliżowany. Kiedy ocknął się i usiłował przyjść koledze z pomocą, wstęga przemieniła się znów w piłkę tenisową i zaczęła raz za razem uderzać o szybę jego hełmu, wybuchając błyskami jasnego światła. Johann był oślepiony i aż trząsł się od uderzeń kuli. W końcu zrezygnował z udzielenia pomocy Tanzańczykowi; biała piłka wówczas przemieniła się znów we wstęgę i poszybowała w stronę otworu, gdzie zawisła nieruchomo, tak że Johann mógł widzieć, co się dzieje.

O, mój Boże — pomyślał. — Ten bałwan zaraz wciągnie go do przepaści.

— Czy nic ci nie jest? — krzyknął nie kryjąc ogarniającej go paniki.

— Jestem przerażony — odparł Kwame. — Ten diabeł trzyma mnie za rękę i ciągnie do otworu… Kiedy staram się wyrwać, jego uścisk staje się silniejszy. Obawiam się, że ten sukinsyn rozerwie mi kombinezon!

— Jezus, Kwame — rzekł Johann. — Przepraszam, że cię w to wplątałem. To było głupie z mojej strony, naprawdę głupie.

— Teraz już jest za późno, mein Herr — odparł Kwame, z trudem łapiąc oddech. — Jesteśmy prawie… Zaczekaj, Johannie, co się dzieje? Johannie, tego otworu tu nie ma!

— Co mówisz, Kwame?… Co to znaczy, że otworu nie ma?

— Zamiast niego jest platforma łącząca nasz korytarz z innym po drugiej stronie. Ten bałwan ciągnie mnie… Cholera, Johannie, ona się porusza! To jakaś diabelska winda! Jedziemy teraz w górę. Do widzenia, Johannie, do widzenia!

9

Następne dwie godziny, które Johann spędził w podziemnym świecie, upłynęły mu jak we śnie. Znacznie później, kiedy usiłował komuś opowiadać, co w ciągu tych dwóch godzin zobaczył i przeżył, poznał pełne znaczenie zwrotu „niemożliwy do opisania”.

Śniegowy bałwan, a właściwie jeszcze jeden dziwny stwór podobny do tego, który uprowadził Kwamego, wysiadł z windy na poziomie Johanna pięć minut po tym, jak zniknął Tanzańczyk. Kiedy bałwan znalazł się o dziesięć metrów od mężczyzny, wstęga białych cząstek odfrunęła szybko w głąb korytarza. Po krótkim spazmatycznym drżeniu, jakie przebiegło zdumiewająco gładką powierzchnię torsu stwora, ukazał się wyrostek w kształcie cienkiej, stożkowe zakończonej, pozbawionej dłoni ręki, która jednak nie pochwyciła Johanna. Biała kończyna wykonała tylko gest oznaczający bez wątpienia: „chodź ze mną”. Johann usłuchał i przez następne dwie godziny biały stwór oprowadzał go po podziemnym królestwie.

Zaczęli wędrówkę od wielkich białych drzwi, zajmujących całą wysokość korytarza, od podłogi do sufitu. Johann widział je, gdy wspiął się na kapelusz muchomora. Kiedy bałwan je otworzył, oczom mężczyzny ukazała się dalsza część korytarza, rozjaśniona białym światłem emanującym z lodowego sufitu i ciągnąca się przed nim jak okiem sięgnąć. W otwartych wnękach, wykonanych w obu bocznych ścianach korytarza, znajdowały się różne przedmioty. Johann widział je, ale nie miał pojęcia, na co patrzy. Mógł być pewien jedynie tego, że wszystkie były białe i miały gładkie powierzchnie oraz zaokrąglone kształty. Poza tym na wszystkich było widać cienki czerwony pasek albo inne czerwone oznaczenia, a w każdej wnęce umieszczono wyłącznie przedmioty o identycznych kształtach. Nawet tylko podobne do siebie, lecz różniące się wielkością, czerwonymi znakami lub kształtem, znajdowały się w oddzielnych niszach.