Выбрать главу

— Wills — odpowiedział po kilku chwilach chłopiec.

— To śliczne nazwisko — stwierdziła siostra Beatrice. — A teraz Wills, gdybyś zechciał odprowadzić nas do tamtej kawiarenki na rogu Prince Consort Road, postarałybyśmy się, żeby dano ci jakieś śniadanie. Wiesz, nie możemy ofiarować ci żadnych pieniędzy… bo ich nie mamy.

Mały chłopiec rozejrzał się nerwowo w prawo i w lewo.

— Chociaż trochę drobniaków, psze pani, jeśli łaska — odpowiedział.

Beatrice pokręciła stanowczo głową, pogładziła chłopca po włosach i poszła dalej.

— Do wściekłości doprowadza mnie sposób, w jaki niektórzy ludzie wykorzystują swoje dzieci — zwróciła się do Vivien. — Założę się, że ojciec czy matka albo jacyś inni krewni tego malca czają się w pobliskiej altanie… Nie pozwolą chłopcu zatrzymać nic z tego, co wyżebrze… Jeszcze jeden powód, dla którego nasza Wioska Dzieci jest taka ważna.

Zakonnice skręciły w lewo, minęły Muzeum Wiktorii i Alberta i zaczęły iść obok rzędu domów. Niemal wszędzie było widać w nich napisy: „Do wynajęcia” i „Rewelacyjnie niskie ceny”. Ludzi jednak widywało się niewiele.

Po Brompton Road jechało kilka samochodów. Rozwidniło się, ale ciężkie ciemne chmury nadawały porankowi szary odcień. Połowa punktów usługowych i sklepów była zamknięta; widocznie ich właściciele padli ofiarą bezlitosnej recesji. W wejściach do niektórych nieczynnych sklepów bezdomni ludzie zbudowali z dykty i tekturowych pudeł skomplikowane konstrukcje, które służyły im za mieszkania. Oparte o szyby pustych witryn wózki na zakupy i duże worki na odpady zawierały cały ich dobytek.

— Mamy w Hyde Paku siedem tysięcy ludzi — odezwała się Beatrice do Vivien. — Kolejne dziesięć tysięcy mieszka w schroniskach w różnych punktach Londynu. „Times” ocenia, że liczba wszystkich bezdomnych w całym mieście przekracza sto dwadzieścia tysięcy. Co więcej, liczba ta z każdą chwilą rośnie…

— Dokąd idziemy? — zapytała nagle Vivien, kiedy Beatrice skręciła w Beauchamp Place.

— Do nowego budynku administracji na Walton Street — odparła zakonnica. — Moje wystąpienie przeniesiono tam ze względu na udział w nim przedstawicieli prasy…

Beatrice przerwała. Vivien nie było u jej boku. Przystanęła o kilka kroków z tyłu.

— To nie może być przypadek — powiedziała, kręcąc głową. Przeżegnała się i spojrzała na ciemne chmury na niebie. — Czy robisz to, dobry Boże, żeby pomóc mi podjąć decyzję? — zapytała. — Czy może to tylko sprawka chytrej siostry Beatrice, że zawiodła mnie na miejsce moich podłych czynów?

Marszcząc brwi, Beatrice spojrzała na koleżankę.

— Niewiele ponad rok minął od chwili, kiedy właśnie tutaj spotkałyśmy się po raz pierwszy — przypomniała jej Vivien. — O niecałe pięćdziesiąt metrów od tego miejsca… Jeden z moich amantów odprowadzał mnie do agencji, w której mnie wynajął. Ty i brat Madison klęczeliście wtedy na tym chodniku, okrywając kocami jakiegoś nieszczęśnika, który stracił przytomność i mógł umrzeć na tym mrozie.

— To zdarzyło się właśnie tutaj? — zdziwiła się Beatrice, spoglądając w tamtą stronę. — Nie pamiętam dokładnie miejsca.

— Przeszliśmy na drugą stronę, żeby coś ominąć — ciągnęła Vivien, a w jej głosie słychać było większe ożywienie. — Otuliłam się szczelnie futrem z norek. Mój amant, jeden z tych bezdusznych Arabów z harmonią forsy, lecz poza tym nieczuły jak kamień, roześmiał się na całe gardło, kiedy tamten biedak wyślizgnął ci się z rąk i upadł na chodnik… Patrzyłam, jak schyliłaś się i usiłowałaś go znowu podnieść. Na chwilę nasze spojrzenia się spotkały… Nigdy tego nie zapomnę. Pamiętam, że czułam się wówczas jak osoba absolutnie bezwartościowa.

Beatrice przeszła te kilka kroków i stanęła u boku koleżanki.

— Kiedy wróciłam do swojego luksusowego mieszkania w Mayfair, płakałam — powiedziała zamyślona Vivien. — Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam przestać. — Pokręciła głową. — Upłynęły jednak prawie cztery miesiące, nim podeszłam do ciebie po tamtej mowie, którą wygłosiłaś w Marlboro School.

— Cieszę się, że to zrobiłaś — odezwała się Beatrice po krótkiej chwili ciszy.

Obie mniszki objęły się i uściskały na środku chodnika, nie zwracając uwagi na przechodniów.

— Chodźmy — powiedziała w końcu Beatrice. — Czeka nas to wystąpienie.

— Byłaś niesamowita — stwierdziła Vivien, kiedy wraz z Beatrice znalazła się na Beauchamp Place w drodze powrotnej do Hyde Parku. — Nie mogę wprost uwierzyć, jak dobrze poradziłaś sobie ze wszystkimi, włącznie z przedstawicielami gazet. Nigdy nie przestaniesz mnie zdumiewać.

— Dziękuję, Vivien — odparła siostra Beatrice. — Przemyślałam to wszystko bardzo dobrze. Martwi mnie jednak to, że pod koniec spotkania byłam szorstka dla pani Shields. To było niepotrzebne.

— Ale ona na to zasłużyła — sprzeciwiła się Vivien, niemal biegnąc, by dotrzymać kroku zakonnicy. — Ta kobieta jest nadętą idiotką. Gdyby mogła, powrzucałaby wszystkich bezdomnych do Tamizy i najchętniej jak najszybciej o nich zapomniała.

— Obawiam się, że tak samo postąpiłaby większość obecnych — odrzekła Beatrice. — A w dodatku i nas wrzuciliby do rzeki razem z nimi. Byliśmy tolerowani tylko dlatego, że wiedzieli, iż mamy rozsądne i tanie rozwiązanie problemu, z którym sami nie mogą się uporać.

— Czy zdziwiło cię, że postanowili odłożyć ostateczną decyzję do wieczora? — zapytała ją siostra Vivien.

— Właściwie nie — odparła Beatrice. — Pan Clark wprawdzie obiecał, że wyrazi zgodę dzisiaj rano, ale z pytań zadawanych przez panią Shields i jej zgraję wynikało niedwuznacznie, że nasz pomysł rozszerzenia miasteczka nie cieszy się popularnością. Zwłaszcza że nie wyrażamy skruchy z powodu przyjęcia do niego tak wielu obcokrajowców… Rada musi więc odbyć dzisiaj po południu jeszcze jedno, zamknięte posiedzenie, żeby sprawić na nas wrażenie.

Obie kobiety minęły podwórko, na którym bawiła się grupa dzieci odzianych w jednakowe szkolne mundurki.

— Te chociaż mogą być szczęśliwe — powiedziała z naciskiem w głosie Beatrice. — Chociaż wątpię, czy zdają sobie z tego sprawę. Nie mogę się doczekać chwili, kiedy i dla naszych dzieci zdobędziemy odpowiedni sprzęt do zabaw.

— Więc uważasz, że przyj mą twoją propozycję?

— Oczywiście — potwierdziła siostra Beatrice. — Wiele z tego, co mówiono podczas spotkania, to nic więcej tylko polityczna poza. Tak dzieje się zawsze, gdy w zebraniu biorą udział przedstawiciele prasy. Każdy członek rady chce wówczas wypowiedzieć swoje uwagi na temat tego czy innego aspektu zagadnienia… Na wypadek gdyby całe przedsięwzięcie zakończyło się katastrofą. Żadne z nich nie chciałoby udostępnić Kensington Gardens ogółowi ludzi, ale wiedzą, że w tej sytuacji właściwie nie mają innego wyboru. Za bardzo ich przytłacza liczba bezdomnych osób.

Znalazły się na Brompton Road. Beatrice skręciła w lewo, cały czas szła bardzo szybko.

— Czy możemy zatrzymać się na chwilę i czegoś napić? — zapytała ją Vivien. Beatrice spojrzała na zegarek.

— Niestety, nie — odparła. — Mamy tylko tyle czasu, żeby zdążyć przygotować się do tej rozprawy, a wyznaczono ją na jedenastą.

Siostra Vivien podbiegła, chcąc szybciej znaleźć się u jej boku.

— B — powiedziała, z trudem łapiąc oddech. — Jak sądzisz, dlaczego sprawozdawcy zadawali nam na końcu tyle osobistych pytań?

Beatrice wzruszyła ramionami.

— Zawsze tak robią — odrzekła. — Zwłaszcza ci z telewizji. Uważają, że osobowości są ciekawsze od problemów czy pomysłów… Nie odpowiadając na takie pytania, próbuję zwracać ich uwagę na nasz zakon i na wszystko, co staramy się osiągnąć. Nie zawsze jednak to mi się udaje.