Выбрать главу

Wyrok został ogłoszony bardzo szybko. Kiedy Beatrice wróciła do sali i oznajmiła, że pan Allan Malone będzie musiał opuścić miasteczko i zostanie przekazany londyńskim władzom, jego matka wybuchnęła głośnym płaczem.

— Droga pani Malone — odezwała się Beatrice, zamykając posiedzenie. — Naprawdę pani współczuję. Chociaż sama nie mam dzieci, mogę wyobrazić sobie, jak bolesna musi być dla każdej matki perspektywa rozstania się z jednym z synów.

Przerwała i przez kilka sekund milczała.

— Niemniej, pani Malone — ciągnęła po chwili — uważam, że kilka uwag, jakie wygłosiła pani podczas rozprawy, a zwłaszcza te sugerujące, iż Brytyjczyk i katolik zasługuje na odmienne traktowanie niż mieszkaniec pochodzący z obcego kraju, nie może pozostać bez żadnego komentarza z mojej strony.

Nasz zakon stara się zmienić sposób, w jaki ludzie myślą i postępują. Święty Michał uczył, że wszyscy ludzie są równi wobec Boga. Powiedział, że nie jest ważne, jakim wyższym autorytetom oddaje się boską cześć czy nawet cześć w ogóle. Każde z nas jest integralną częścią boskiego planu, bez względu na to, czy wie o tym, czy nie. Święty Michał powiedział, że wszyscy jesteśmy tylko pojedynczymi komórkami gigantyczgo organizmu, który nazywa się ludzką rasą.

Nadejdzie taki dzień, uczył święty Michał, kiedy każde z nas, każda komórka tego organizmu, zrozumie, że zależy od wszystkich innych. Właśnie to stawia sobie za cel nasz zakon, pani Malone. Staramy się przygotować ludzkość na nadejście tego chwalebnego dnia, kiedy między ludźmi zapanuje pokój i kiedy ostateczna ewolucja naszego gatunku dobiegnie wreszcie końca.

5

Beatrice i Vivien zdążyły na pociąg niemal w ostatniej chwili. Westbourne Gate minęły zaledwie na dziesięć minut przed czasem planowanego odjazdu. Pospieszyły ulicami Londynu w stronę Paddington Station, zwalniając tylko wtedy, kiedy Beatrice chciała ugryźć kolejny kęs kanapki z ogórkiem. Mniej więcej po pół minucie od zajęcia przez obie michalitki miejsc w wagonie, pociąg ruszył i peron zaczął zostawać w tyle.

— Niewiele brakowało, a byśmy się spóźniły — stwierdziła Beatrice.

— Nie możesz się odżywiać w taki sposób — zganiła ją Vivien.

— A miałam inne wyjście? — zapytała Beatrice. — Nie mogłam przecież powiedzieć bratu Hugonowi, że nie mam czasu porozmawiać z burmistrzem Manchesteru.

— Owszem, mogłaś — odparła Vivien i pokręciła z dezaprobatą głową. — B, zapewne to nie moja sprawa, ale jeśli nie nauczysz się mówić „nie”, zestarzejesz się, zanim skończysz trzydziestkę. Spójrz na siebie. Jest dopiero wpół do drugiej, a ty ledwo żyjesz.

— Masz rację, Vivien — odezwała się po kilku sekundach Beatrice. — Jestem zmęczona. To był bardzo nerwowy ranek… Wiem dobrze, że taki stres mi szkodzi. Martwię się jednak, że jeżeli nie zrobię tych wszystkich rzeczy sama…

— Nie będą zrobione, jak trzeba — dokończyła za nią Vivien. — Słyszałam już kiedyś ten argument. — Ujęła dłoń Beatrice. — Dlaczego nie spróbujesz się trochę przespać? — zapytała łagodnie. — Zanim dojedziemy do Esher, minie czterdzieści minut.

Kilka następnych chwil jechały, nie mówiąc ani słowa. Przez okno było widać liczne dowody na to, w jakim stopniu kryzys gospodarczy dotknął Londyn. Większość domów na terenach fabryk w pobliżu Paddington Station została opuszczona i miała teraz okna zabite deskami. Te budynki, które wciąż jeszcze zajmowały funkcjonujące firmy, pilnie wymagały remontu i odmalowania. Na terenach wielu nieczynnych przedsiębiorstw zbudowano byle jak sklecone z dykty i tektury domki, zamieszkiwane teraz przez bezdomnych. Na niewielkim boisku szkolnym stała grupa dwudziestu kilku nędznie ubranych osób, przestępujących z nogi na nogę i grzejących się wokół ogniska, w którym płonęły zebrane śmieci.

Vivien rozłożyła składany stolik i włączyła pulpit, chcąc zapoznać się z zestawem rozrywek, proponowanych przez kolej. Przejrzała szybko spis i wybrała nagranie wideo z popularnym ostatnio piosenkarzem. Na miniaturowym ekranie ukazał się obraz dziwacznie ubranego chłopaka, z pomalowaną na trzy kolory twarzą. Śpiewał długą, rytmiczną piosenkę wzywającą wszystkich starych ludzi, żeby ustąpili z drogi „nowej fali”.

Zanim Beatrice usnęła, pociąg zdążył osiągnąć normalną prędkość podróży. Vivien skończyła oglądać dziennik, a potem wstała i ruszyła korytarzem, chcąc odszukać wagon dla palących. Usiadłszy na wolnym miejscu przy jakimś oknie, zaczęła powoli, w zamyśleniu, palić papierosa, nie zwracając uwagi na innych ludzi.

W tym czasie śpiącej Beatrice przyśnił się dziwny sen. Usłyszała, jak woła ją jej ojciec:

— Kristin, obudź się, kochanie — mówił. Powoli otworzyła oczy. Stał przy drzwiach jej sypialni. Był bardzo wysokim mężczyzną. Miał na sobie niebieski garnitur.

— Dzień dobry, tato — odrzekła, uśmiechnąwszy się do niego. Jej ojciec przeszedł przez sypialnię i pocałował ją w czoło.

— Znów dzisiaj pada śnieg, księżniczko — oznajmił. — Pamiętaj o tym, kiedy będziesz się ubierała.

Błyszczące oczy ojca spoglądały na nią z miłością i czułością. Dolatywała od niego woń lasu.

W swoim śnie Beatrice nałożyła niebieski habit i kornet, a potem zeszła po długich schodach znajdujących się w środku domu. Jej rodzice już jedli śniadanie. Nie zwrócili uwagi na habit. Matka uśmiechnęła się, widząc ją i wyszła do kuchni.

— Kristin — odezwał się jej ojciec, podnosząc wzrok znad gazety. — Wiesz dobrze, jak bardzo jesteśmy z ciebie dumni. Twoja matka i ja pragniemy tylko twojego szczęścia.

Jego twarz świadczyła o tym, że coś go trapi. Beatrice poczuła, jak ogarnia ją niepokój.

— Nie możemy zrozumieć, dlaczego zrezygnowałaś ze śpiewania — ciągnął. — Wczoraj wieczorem ponownie dzwonił do nas pan Herbert. Oświadczył, że taki głos jak twój spotyka się raz na sto lat. Powiedział, że tę główną rolę w sztuce wybrano specjalnie dla ciebie, żeby lepiej uwypuklić twój wielki talent…

Tak, ojcze — pomyślała we śnie Beatrice. — Zrobię to, na czym ci zależy. Znów będę twoją księżniczką.

Płatki śniegu na dworze były wilgotne i bardzo duże. Kiedy stała na przystanku pod latarnią, czuła, jak osiadają na jej ustach i policzkach. Niebieski habit był schowany teraz pod narciarskim kombinezonem. Kiedy wielki pomarańczowy autobus skręcił w końcu w jej ulicę, ujrzała na jego boku wypisany czarnymi literami napis: EDINA PUBLIC SCHOOLS. W tej samej chwili u jej boku pojawił się Howie.

— Cześć, Kristin — powiedział onieśmielony. Howie był o rok od niej młodszy. Podkochiwał się w niej od czasu, kiedy ukończyła szkołę podstawową. — Wczoraj wieczorem byłaś naprawdę wspaniała — powiedział. — Wszyscy tak mówią, nawet moja mama i mój tata.

— Dziękuję ci, Howie — odparła we śnie Beatrice.

Autobus wożący dzieci do szkoły zatrzymał się i Beatrice wsiadła do niego. Za kierownicą siedział święty Michał, odziany w niebieski habit.

Uśmiechnął się do niej ciepło i zwrócił na nią łagodne, błękitne oczy.

— Dzień dobry — powiedział. — Czy jesteś gotowa na spotkanie kolejnego dnia wypełnionego ciężką pracą?

Była trochę zdezorientowana. Odwróciła się, ale nie dojrzała już Howiego. Autobus wypełniali młodzi ludzie, mężczyźni i kobiety, odziani w niebieskie habity. Śpiewali „Kyrie elejson”.

— Usiądź — odezwał się do niej łagodnie święty Michał. — Mamy dzisiaj bardzo dużo pracy. Beatrice usiadła na fotelu, który stał na samym przedzie przy oknie. Szyba była zamarznięta, ale kiedy oczyściła ją z warstwy szronu, stwierdziła, że na dworze przez cały czas padają duże płatki śniegu. Nie było już ciemno. Na następnym przystanku do środka weszła pani Shields, także ubrana w niebieski habit.