— Już umieram z nudów.
— Siedzisz w autobusie. — Chłopak wykazywał bezgraniczną tolerancję. Po chwili zaczął szukać czegoś w plecaku.
Mia wyjęła z torebki okulary przeciwsłoneczne, założyła je i udała, że obserwuje przejście między fotelami. Autobusem jechały trzy psy i para kotów. Na przedzie dwaj elegancko ubrani Azjaci wybierali pałeczkami jedzenie z kartonowych pudełek.
Dziewczyna też otworzyła plecak i wyjęła grzechotnika. Pięknego grzechotnika. Jego łuski wyglądały jak wyłożona różnokolorowymi płytkami ulica, widziana z bardzo wysoka. Poruszył się lekko, czując ciepło ciała.
— Zaraz się napierzesz — powiedział chłopiec.
— Nie napiorę się. Wężuś nie jest naładowany.
— No to go nie ładuj. Zawsze, kiedy się kłócimy, w końcu chodzisz naprana. Jakby mogło to cokolwiek załatwić. — Ze swego plecaka chłopiec wyjął emaliowany grzebień i przeczesał nerwowo długie kręcone włosy. — A poza tym w Stuttgarcie ten wąż wyglądałby cholernie głupio. W Stuttgarcie po prostu nie znają grzechotników.
— Moglibyśmy pojechać do Pragi. Moglibyśmy pojechać do Mediolanu. — Dziewczyna bawiła się grzechotką węża, jakby mogła w ten sposób uśmierzyć niepokój. — Tu, w Bay, nic się nie dzieje. Nigdy nie działo i nigdy nie będzie dziać. Kochanie, czuję się fatalnie. — Puściła węża i szarpnęła kosmyk tłustych ciemnych włosów. — Kiedy czuję się fatalnie, nie mogę pracować. Przecież wiesz, że nie mogę pracować, kiedy czuję się fatalnie.
— Ciekawe, co będę musiał zrobić, jeśli poczujesz się fatalnie w Europie.
— W Europie nigdy nie poczuję się fatalnie.
— Jasne.
— Pewnie myślisz, że sama nie wiem, czego chcę — powiedziała gniewnie dziewczyna. — To zawsze był twój problem.
— Nie wiesz, czego chcesz, i nigdy nie wiedziałaś. A w ogóle to mam w nosie, czego chcesz — stwierdził po prostu chłopak.
— Nienawidzę cię — oznajmiła dziewczyna, chowając grzechotnika do plecaka.
— Powinniście pojechać do Europy — powiedziała głośno Mia.
Chłopak i dziewczyna spojrzeli na nią zaskoczeni.
— Co? — spytała dziewczyna.
— Powinniście pojechać do Europy. Nic wam nie stoi na przeszkodzie. — Serce Mii zatrzymało się na chwilę, a potem wystartowało w wyścigowym tempie. — Jesteście młodzi, macie przed sobą mnóstwo czasu. Jedźcie do Europy na pięć tygodni. Pięć miesięcy. Pięć lat. Pięć lat to mniej niż nic. Powinniście razem pojechać do Europy. Atmosfera między wami z pewnością by się tam oczyściła.
— Bardzo panią przepraszam — odezwał się chłopiec — ale czy prosiliśmy panią o radę?
Mia zdjęła okulary. Spojrzała mu prosto w oczy.
— Zostaw ją w spokoju. — Dziewczyna wpadła chłopakowi w słowo.
— Nie ma na co czekać — mówiła dalej Mia. — Jeśli czeka się zbyt długo, to za wiele się wie. I wtedy wszystko jest zawsze takie same, niezależnie od tego, dokąd się pojedzie.
Rozpłakała się.
— Wspaniale — skomentował to chłopiec. Wstał, chwytając ręką za bambusowy pręt fotela. — Chodź, wysiadamy.
Dziewczyna nie poruszyła się.
— Dlaczego? — spytała.
— Wysiadamy. Ona dostała jakiegoś ataku, nie widzisz? To nie nasz problem. Mamy wystarczająco wiele problemów.
— Kiedy jest się takim młodym, nie ma się problemów — powiedziała Mia. — Teraz możecie jeszcze ryzykować. Macie wiele energii i jesteście wolni. Śmiało, zaryzykujcie. Zabierz ją do Europy.
Chłopiec patrzył na nią zdumiony.
— Czy ja wyglądam na kogoś, kto przyjmuje porady zawodowe od obcej starej kobiety płaczącej w autobusie? — spytał.
— Wyglądasz na kogoś… przypominasz mi kogoś, kogo znałam bardzo dawno temu — odpowiedziała Mia. Głos jej drżał. Kanaliki łzowe bolały ją strasznie, szczypały aż po nos.
— Chętnie udziela pani rad innym ludziom. Kiedy to ostatni raz poniosła pani jakieś ryzyko?
Mia wytarła obolałe oczy. Pociągnęła nosem.
— Teraz właśnie ponoszę ryzyko — odparła.
— Jasne, straszne ryzyko! — zakpił chłopak. — Jakby jakiś gerontokrata wiele ryzykował, nabijając się z nas, młodych. Niech pani na siebie popatrzy. Ma pani karetki czekające tylko na wezwanie, okrągłą dobę. Ma pani dla siebie cały świat. A my, co mamy? — Popatrzył na nią wściekły. — Wie pani, może i mam zaledwie dwadzieścia dwa lata, ale moje życie wydaje mi się takie prawdziwe i tak cenne jak pani życie! Prawdziwsze niż pani życie. Czy pani myśli, że jestem głupi… tylko dlatego, że jestem młody? Nie wie pani nic, a chce nam pani dawać rady? Nie wie pani nic o nas, o naszym życiu, o naszej sytuacji, o niczym. Pani po prostu potraktowała nas z góry!
— Nie, to nie tak — wtrąciła się dziewczyna.
— Pani nas lekceważy!
— Nie, to nie tak. Spójrz, ona płacze, ona naprawdę myśli to, co powiedziała.
— Zachowała się pani niepoważnie i impertynencko.
— Przestań obrażać tę miłą starszą panią. Ma całkowitą rację we wszystkim, co powiedziała.
Autobus zatrzymał się na przystanku.
— Wysiadam — zdecydował chłopak. — Nie podoba mi się, kiedy starsi ludzie negują wartość moich doświadczeń.
— Proszę, uciekaj, doskonale — powiedziała dziewczyna, opadając na siedzenie i splatając ręce na kolanach. Chłopca to zaskoczyło. Zaczerwienił się mocno. Przewiesił plecak przez ramię i prawie wybiegł z autobusu. Ciężkie buty załomotały na stopniach.
Autobus ruszył.
— Bardzo mi przykro — powiedziała pokornie Mia.
— Nie ma powodu — zapewniła ją dziewczyna. — Nienawidzę go. On mnie przytłacza. Myśli, że może mi dyktować, co mam robić.
Mia milczała.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
— Wystarczy przespać się z facetem dwa razy, a już myśli, że może dyktować, co mam robić — dodała.
Mia podniosła na nią wzrok.
— Ile masz lat? — spytała.
Dziewczyna dumnie uniosła głowę.
— Dziewiętnaście — oznajmiła.
— Jak się nazywasz?
— Brett — powiedziała. Kłamała. — A pani?
— Mia.
Brett przesiadła się na miejsce obok niej.
— Miło cię poznać, Mio.
— I nawzajem, Brett.
— Jadę do Europy — zdecydowała Brett i znów zabrała się za przeszukiwanie plecaka. — Prawdopodobnie do Stuttgartu. To prawdziwa stolica sztuki, stolica całego świata. Byłaś kiedyś w Stuttgarcie?
— Kilka razy podróżowałam do Europy. Ale nie ostatnio.
— A byłaś w Stuttgarcie po przebudowie?
— Nie.
— A byłaś kiedyś w Indianapolis?
— Teleprezencją. Raz. Indianapolis wydaje się teraz dość niepokojące.
Dziewczyna podała Mii pogniecioną papierową chusteczkę, wyjętą z plecaka. Mia przyjęła ją z wdzięcznością i natychmiast wydmuchała nos. Kanaliki łzowe wyszły najwyraźniej z wprawy; bolały ją, jakby były poparzone.
Brett przyglądała się jej z nie ukrywaną ciekawością.
— Niewiele miałaś ostatnio kontaktów z ludźmi, prawda, Mayu?
— Nie. Chyba rzeczywiście niewiele.
— Chcesz przyłączyć się do mnie na trochę? Może mogłabym ci pokazać kilka interesujących rzeczy. Pasuje ci?
Mia była zaskoczona, nawet wzruszona. Nie sama propozycja sprawiła jej przyjemność, ale to, że dziewczyna starała się być dla niej miła.
— Oczywiście, bardzo chętnie.
Na następnym przystanku wysiadły z autobusu. Poszły razem Filmore. Ulica ta była bardzo zadrzewiona. Żyrafa metodycznie przystrzygała drzewa. Mia nie wątpiła, że jest ona absolutnie niegroźna, niemniej jednak było to największe zwierzę jakie do tej pory widziała na wolności w San Francisco. Całkiem egzotyczne zwierzę. Ktoś w radzie miejskiej aż tryskał dobrymi pomysłami.