Brett przez pewien czas wlokła się po prostu obok niej, ale potem ruszyła bardziej zdecydowanym krokiem.
— Maszerujesz całkiem szybko — zauważyła. — Ile właściwie masz lat?
— Niedługo będzie setka.
— Nie wyglądasz na sto lat. Musisz być bardzo sprytna.
— Jestem po prostu rozsądna.
— A masz artretyzm, puszczają ci zwieracze, albo cierpisz jakieś inne dziwne skutki uboczne?
— Mam problemy z nerwem błędnym. W nocy czasami łapią mnie kurcze. I cierpię na astygmatyzm. — Mia uśmiechnęła się. Całkiem interesujący temat. Pamiętała czasy, gdy obcy sobie ludzie prowadzili grzeczne rozmowy o pogodzie.
— A masz mężczyznę?
— Nie.
— Dlaczego?
— Przez wiele lat byłam mężatką. Potem ten aspekt życia nie wydawał mi się już szczególnie ważny.
— A jaki aspekt życia wydaje ci się teraz szczególnie ważny?
— Odpowiedzialność.
— Mało fascynujący temat.
— Zgadza się, nie jest fascynujący, tylko że jeśli ktoś nie jest odpowiedzialny, to nie może troszczyć się o siebie we właściwy sposób. Człowiek choruje i ciało się rozpada. — Ten banał wydał się jej napuszony, bezsensowny, a nawet nieco obrzydliwy, zwłaszcza że wygłoszony został do osoby tak młodej. — Kiedy żyje się bardzo długo — mówiła dalej Mia, starannie dobierając słowa — wszystko ulega zmianie. Cała struktura świata, polityka, pieniądze, religia, kultura, wszystko, co uważało się za rzeczy ludzkie. W zamian człowiek staje się odpowiedzialny, bo te zmiany zaszły dla niego i przez niego. Trzeba ciężko pracować, żeby ugoda jakoś się utrzymała. Niełatwo być dobrym obywatelem. To ciężka praca.
— Jasne. — Brett roześmiała się. — O tym jakoś nie pomyślałam.
Poprowadziła ją do centrum handlowego — skupiska małych sklepików niedaleko Haight. Panował tu spory tłok; ludzie grzali ławki, oglądali wystawy, popijali nalewki w kawiarni. Dwaj policjanci w różowych kurtkach mundurowych, siedząc okrakiem na rowerach, obserwowali ulicę. Po raz pierwszy od wielu lat Mia ściągnęła na siebie podejrzliwe spojrzenie funkcjonariusza policji. Z powodu towarzystwa, w jakim się znalazła.
— Znasz tę część miasta? — spytała ją dziewczyna.
— Oczywiście. Widzisz ten sklep dla kolekcjonerów? Sprzedają w nim różne drobiazgi związane ze starymi środkami przekazu. Kupuję u nich czasami papierowe opakowania.
— Oo? — zdziwiła się Brett. — Zawsze się zastanawiałam, kto też zagląda do takiej niesamowitej starej dziury…
Zanurkowała do ciemnego, małego sklepiku, niemal dziury w ścianie wyposażonej w drewniane drzwi. Sprzedawano tu dywaniki, koce, tanią biżuterię. Mia nigdy w życiu nie była w tym sklepie. Pachniało w nim mocno rozpyloną w powietrzu wanilią, prawie można się było udusić. Ściany gęsto porastał ciemnozielony mech. Na kontuarze spało pasiaste kocisko, rozwalone niedbale na szkle. W zasięgu wzroku nie było żadnego człowieka. Brett skierowała się natychmiast ku upchniętym w kącie wieszakom z ubraniami.
— Chodź, zobacz! — zawołała. — Widzisz moje dzieło?
— To wszystko twoje rzeczy?
— Nie, skąd, nie wszystko na tym wieszaku — powiedziała Brett, zgrabnie przesuwając ubrania. — Ale to mój projekt, i to, i to, o tam! To znaczy, ja projektuję, a Griff urzeczywistnia. — Na gładkim czole dziewczyny pojawiła się zmarszczka. Mia domyśliła się, że Griff to ów nieposłuszny przyjaciel. — Taki starszy człowiek, pan Quiroga, jest właścicielem. Mamy z nim układ. Sprzedaje nasze rzeczy.
— Bardzo interesujące projekty — powiedziała Mia. Rzeczywiście, projekty były bardzo… szczególne.
— Naprawdę ci się podobają?
— Ależ oczywiście.
Mia zdjęła z wieszaka kurtkę, wykonaną z grubego czerwonego plastyku, w dotyku przypominającego coś pośredniego między skórą, płótnem i cukierkiem z żelatyny, takim do żucia. Kurtka była przede wszystkim czerwona, na łokciach, karku i ściągaczu widniały jednak duże, ciemnoniebieskie łaty. Wyposażona była w wielkie, obszerne kieszenie zapinane na guziki oraz w wodoszczelny czerwony kaptur, wciśnięty w gruby, rozpinany kołnierz.
— Widzisz, jak dobrze trzyma kształt? — chwaliła się Brett. — I niepotrzebne jej do tego żadne baterie. Najważniejszy jest krój i materiał. Oraz moduł Younga, do włókna.
— Z czego jest zrobiona?
— Elastomery i polimery. I trochę ceramiki w miejscach szczególnie podatnych na starcie. Widzisz, to praktyczny strój na ulicę, na każdą pogodę, idealny do podróży. Przymierz ją!
Mia wsunęła ręce w wypchane rękawy. Brett zajęła się układaniem kurtki na jej ramionach, po czym zapięła ją pod szyją.
— Pasuje jak ulał — stwierdziła, lecz kurtka z całą pewnością nie pasowała. Mia miała wrażenie, że wsadzono ją w gigantyczny tort owocowy.
Podeszła do wysokiego, wąskiego lustra wiszącego w innym kącie sklepu. Zobaczyła w nim osobę zupełnie sobie obcą, wciśniętą w nieprawdopodobnie krzykliwy strój. Maya — Dziewczyna z Reklamy. Włożyła okulary przeciwsłoneczne. W okularach i przy wystarczająco złym świetle sprawiała wrażenie niemal młodej, bardzo zmęczonej, tęgiej, chorej kobiety w śmiesznej kurtce dla dzieci. Oraz w nieprawdopodobnie dorosłych, konserwatywnych butach i spodniach.
Wsunęła palce we włosy, potrząsnęła głową i zburzyła fryzurę.
— Tak lepiej — powiedziała, patrząc w lustro. Zaskoczona Brett roześmiała się. — Jaka piękna kurtka. Co jeszcze byłoby mi potrzebne?
— Lepsze buty — stwierdziła z powagą dziewczyna. — Spódnica. Długie kolczyki. Zrezygnuj z torebki, plecak jest lepszy. I przydałaby się prawdziwa szminka, a nie to lecznicze coś-tam dla babuni. Lakier do paznokci. Spinki do włosów. Naszyjniki. Nie noś gorsetu ani biustonosza, jeśli możesz sobie na to pozwolić. A już na pewno nie wolno nosić zegarka. — Zastanawiała się przez chwilę. — I kołysz się bardziej, kiedy idziesz. Niech to będzie chód!
— Chyba jednak sporo mi brakuje.
Brett wzruszyła ramionami.
— Jak się chce wyglądać żywo, to ważne jest, czego się nie ma i czego się nie musi mieć.
— Kości policzkowe nie pozwalają mi już prowadzić takiego życia — wyjaśniła Mia. — Mówię za wolno. I gestykuluję mało energicznie. I nie chichoczę. Po każdej próbie tańca całe ciało mam obolałe przez tydzień.
— Nie musisz tańczyć. Mogę sprawić, że będziesz wyglądała bardzo żywo, jeśli tylko mi na to pozwolisz. Jestem w tym naprawdę dobra. Mam talent. Wszyscy mi to mówią.
— Nie wątpię, że dla ciebie to żaden problem, Brett. Tylko dlaczego właściwie miałabym tego chcieć?
Brett sprawiała wrażenie załamanej. Mia poczuła się winna temu, że ją rozczarowała — zupełnie tak, jakby z premedytacją uderzyła idące ulicą małe dziecko.
— Chcę kupić tę kurtkę — powiedziała. — Bardzo mi się podoba. Chcę ją od ciebie kupić.
— Naprawdę? Nie żartujesz?
— Naprawdę. Nie żartuję.
— Możesz dać mi za nią trochę dorosłych pieniędzy?
— Przepraszam, nie rozumiem.
— Chodzi mi o prawdziwe pieniądze z długoterminowego konta inwestycyjnego — wyjaśniła Brett. — Legalne pieniądze.
— Ale przecież fundusze z certyfikatem są przeznaczone tylko na specjalne transakcje! Przedłużanie życia, rynek akcji, emerytury, tego rodzaju rzeczy.