— Nie, to nie tak. Fundusze z certyfikatem to prawdziwy pieniądz prawdziwej ekonomii. To pieniądz, którego dzieciaki, takie jak Griff i ja, nigdy nie dostają do ręki. — Młode oczy Brett, cieple, bursztynowe, o białkach tak białych i czystych, że sprawiały niemal wrażenie sztucznych, zwęziły się podejrzliwie. — Nie musisz dawać mi dużej sumy prawdziwych pieniędzy. Będę szczęśliwa, jeśli dostanę choćby odrobinę zaświadczonych dorosłych pieniędzy.
— Zrobiłabym to z przyjemnością — odpowiedziała Mia — ale naprawdę nie wiem, jak. Mam oczywiście fundusze zaświadczone na moje nazwisko, ale są zablokowane na długoterminowych kontach inwestycji kapitałowych, tak zresztą powinno być. Nikt nie używa tego instrumentu finansowego do codziennego użytku, żeby na przykład kupić ubranie albo jedzenie. Co jest złego w dobrej karcie gotówkowej?
— Nie można założyć firmy z prawdziwego zdarzenia bez zaświadczonych funduszy — uświadomiła jej Brett. — Powstają wtedy różnego rodzaju problemy, ubezpieczenie, odpowiedzialność finansowa. To tylko część konspiracji mającej na celu utrzymanie młodych ludzi z dala od prawdziwego życia.
— Nie, wcale nie. W ten sposób zapewniamy gospodarce finansową stabilność i redukujemy płynność rynku kapitałowego. To naprawdę nudny, mało interesujący temat, Brett, ale tak się składa, że jestem ekonomistką medyczną i wiem o tych sprawach całkiem sporo. Gdybyś była świadkiem tego, jak kształtował się rynek w latach dwudziestych, czterdziestych, albo nawet sześćdziesiątych, w pełni doceniłabyś współczesne, oparte na upływie czasu, restrykcje w ruchach kapitału. Bardzo nam pomogły, i życie teraz jest znacznie bardziej przewidywalne. Cała struktura kompleksu medyczno-przemysłowego zależy od stabilnych procedur grantów i postępującej redukcji płynności.
Brett tylko wzruszyła ramionami.
— Dobrze już, dobrze, dajmy sobie z tym spokój. Wiedziałam, że ich od ciebie nie dostanę, ale musiałam zapytać, no nie? Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie wściekła?
— Nie, wszystko w porządku. Nie jestem wściekła.
Dziewczyna rozejrzała się po sklepie. Lśniące wargi zacisnęła w cynicznym grymasie.
— Pana Quirogi oczywiście nie ma. Prawdopodobnie zajmuje się pomocą obywatelską. Podobno prowadzi ten sklepik, ale zawsze, gdy jest potrzebny, przebywa gdzie indziej… prawdopodobnie zarabia punkty preferencyjne, szpiegując nas, młodych… dasz mi za to piętnaście marek? Gotówką?
Mia wyjęła z torebki minibank, przelała piętnaście jednostek rynkowych na kartę okazicielską i wręczyła ją dziewczynie.
Brett ostrożnie włożyła kartę do kieszeni plecaka, a potem usunęła ledwie widoczną plakietkę z rękawa czerwonej kurtki. Przepchnęła ją pod śpiącym kotem, który miauknął raz, bez większego zainteresowania.
— No, to dziękuję ci bardzo, Mayu. Griff się ucieszy, kiedy mu powiem, że coś sprzedałam. To znaczy, jeśli kiedykolwiek jeszcze spotkam się z Griffem.
— A spotkasz się z nim?
— Och, z pewnością będzie mnie szukał. Zacznie gadkę, będzie przepraszał i w ogóle, ale co on tam wart. Jest mądry, ale głupi… rozumiesz, co mam na myśli? Nigdy niczego nie dokona. Nigdy nigdzie nie pojedzie. — Zaczęła się niecierpliwić. — Chodźmy już.
Wyszły z centrum na Pierce Street. Policyjny pekińczyk w różowej obróżce biegł truchcikiem ze wzgórza w dół, naprzeciw nich. Brett znieruchomiała. Stała wpatrzona w małego pieska z tępą lecz niezmierzoną nienawiścią. Kiedy ich minął, ruszyła dalej.
— Mogłabym wylecieć dziś — powiedziała, swobodnie poruszając ukrytymi pod poncho młodymi, doskonale funkcjonującymi ramionami. — Po prostu wejść na pokład samolotu do Stuttgartu. No, może niekoniecznie do Stuttgartu, bo na samoloty do Stuttgartu zawsze jest komplet, ale mogłabym polecieć gdzieś, do Europy. Na przykład do Warszawy. Samoloty niczym się nie różnią od autobusów. Nikt nie sprawdza, czy zapłaciłaś za podróż.
— Przecież to nieuczciwe — zdziwiła się Mia.
— Nic mi nie będzie! Kiedy człowiek ma mocne nerwy, na gapę podróżuje się całkiem łatwo.
— A co by pomyśleli twoi rodzice?
Brett tylko zaśmiała się chrapliwie.
— W Stuttgarcie nie robiłabym sobie żadnych badań medycznych. W Europie zeszłabym głęboko do podziemia. Nie robiłabym sobie żadnych badań, póki nie wróciłabym do Stanów. Nie zostawiłabym po sobie żadnych medycznych akt. Nikt by mnie nigdy nie znalazł. Mogłabym złapać wieczorny samolot. Nikogo by to nie obeszło.
Szły pod górę. Mię zaczynały boleć łydki.
— Trudno byłoby zrobić ci w Europie cokolwiek bez pozostawienia śladu w oficjalnych dokumentach.
— Przecież ludzie podróżują tak bez przerwy! Jeśli nie wyglądasz na ważniaka, wszystko ujdzie ci na sucho.
— A co sądzi o tym Griff?
— Griff nie ma wyobraźni.
— No… a jeśli będzie cię szukał?
Twarz Brett zachmurzyła się wyraźnie.
— Ten mężczyzna, którego znałaś, ten twój kochanek. Czy on naprawdę aż tak przypominał Griffa?
— Może.
— Co się z nim stało?
— Pogrzebali go dziś rano.
— Och…! — jęknęła Brett. — Coś mi świta w głowie. — Delikatnie dotknęła ukrytego pod wypchanym rękawem kurtki ramienia Mii. — Teraz wreszcie wszystko pojęłam. Strasznie mi przykro.
— Nic się nie stało.
Przez chwilę szły obok siebie w milczeniu. Mia oddychała z trudem. Nagle Brett powiedziała:
— Założę się, że w głębi serca kochałaś go sekretnie aż do końca, prawda?
— Wiem, że tak byłoby znacznie romantyczniej, ale w życiu zwykle bywa inaczej — odparła Mia. — W każdym razie, w moim życiu. Nie kochałam go nawet w połowie tak bardzo, jak potem innego mężczyznę, o którym już prawie nie myślę. Choć byłam jego żoną przez pięćdziesiąt lat.
— Nie, nie, nie — zaprzeczyła jej radośnie Brett. — Założę się o wszystko co mam, że na Sylwestra bierzesz mnemoniki, pijesz alkohol, myślisz o swoim przyjacielu i płaczesz.
— Alkohol to trucizna. Mnemoniki nie są warte problemów, które tworzą. A tak w ogóle, to młode kobiety zawsze myślą, że te stare zachowują się w ten sposób. Postludzkie kobiety są całkiem inne. Nie jesteśmy smutne i pogrążone we wspomnieniach. Prawdziwie stare kobiety, które nadal cieszą się dobrym zdrowiem i mają pod dostatkiem energii… cóż, jesteśmy po prostu inne. My… no, my to po prostu przezwyciężyłyśmy. — Przerwała na chwilę. — I prawdziwie starzy mężczyźni też, przynajmniej niektórzy…
— Nie udawaj, że jesteś taka zimna i że on wcale cię nie obchodził. Przecież płakałaś w autobusie.
— Na litość Boską, ale nie po nim! Chodziło o sytuację. Chodziło mi o kondycję ludzką… postludzką… gdybym płakała, bo straciłam przyjaciela, wysiadłabym z autobusu z twoim przyjacielem, a nie została z tobą.
— Bardzo śmieszne! — Brett natychmiast jawnie okazała zazdrość. Przyspieszyła kroku, elastyczne podeszwy jej butów skrzypiały na chodniku.
— Nie miałam zamiaru sugerować, że mogłabym spróbować zabrać ci chłopca. — Mia starannie dobierała słowa. — Z pewnością jest bardzo przystojny, ale uwierz, mi, męska uroda nie jest tym, na czym zależy mi najbardziej.
Minęły skrzyżowanie z Divisadero.
— Wiem, dlaczego mówisz to wszystko akurat teraz — powiedziała tępo Brett. Przeszły w milczeniu jakieś pół przecznicy. — Jestem pewna, że chciałaś poprawić sobie samopoczucie, dając mi kilka mądrych dorosłych rad, kupując moją kurtkę, żebym miała trochę grosza i wróciła do Griffa, i żebyśmy pojechali do Europy, i w ogóle zachowywali się tak, jak według ciebie powinni zachowywać się młodzi kochankowie.