— Dlaczego jesteś taka podejrzliwa?
— Nie jestem podejrzliwa. Ale nie jestem też naiwna. Wiem, że masz mnie za małe dziecko, że według ciebie — dziewiętnaście lat — to znaczy małe dziecko. Nie jestem taka znowu dorosła, ale jestem kobietą. Prawdę mówiąc, jestem nawet niebezpieczną kobietą.
— Doprawdy?
— Tak. — Brett odrzuciła włosy z czoła. — Bo rozumiesz, mam zachcianki kolidujące z przyjętym status quo.
— Brzmi to bardzo poważnie.
— I zdarza mi się zadawać ludziom ból. Jeśli muszę. Nie przeszkadza mi to specjalnie. Czasami to im nawet dobrze robi. Poczuć odrobinę bólu. Przeżyć wstrząs. — Słodka młoda twarzyczka Brett przybrała bardzo szczególny wyraz. Po dłuższym namyśle Mia zorientowała się, że dziewczyna próbuje wyglądać jednocześnie kusząco i groźnie. Wyglądała prawie tak groźnie, jak śpiące w koszyczku kocię.
— Rozumiem — powiedziała.
— Jesteś bogata, Mayu?
— Można tak powiedzieć. W każdym razie jestem zamożna.
— W jaki sposób do tego doszłaś?
— Stałe dochody, niewielkie wydatki, kumulujące się procenty i długie lata cierpliwego oczekiwania. — Mia roześmiała się. — Dzięki temu, nawet kamień może stać się zamożny.
— Tylko tyle? I to wystarczyło?
— Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Najgorsze są niewielkie wydatki. W sumie nietrudno zarobić pieniądze. Trudno jest nie wydawać pieniędzy, kiedy trochę ich już masz.
— Mieszkasz w wielkim domu, prawda?
— Mam mieszkanie na Parnassusie. Obok centrum medycznego. Całkiem niedaleko stąd.
— To duże mieszkanie?
Mia zastanawiała się przez chwilę.
— Chcesz się u mnie przespać, prawda? — spytała w końcu. — Do tego zmierzasz?
— A mogę, Mayu? Zabierzesz mnie do siebie? Mogę spać na podłodze, naprawdę, jestem do tego przyzwyczajona. Bo rozumiesz, nie chcę zatrzymać się tam, gdzie mógłby mnie znaleźć Griff. Chcę sobie wszystko przemyśleć, sama. Proszę, zgódź się, to by mi naprawdę pomogło.
Mia zastanawiała się przez chwilę. Sytuacja nie wyglądała na najbezpieczniejszą, ale myśl o niebezpieczeństwie jakoś wcale jej nie przerażała. Osiągnęła tak niezwykły kontakt z tą dziewczyną, tak przedziwny stopień porozumienia, że wolała nie zrywać z nią kontaktu, pod tym względem była nawet nieco przesądna. Nie była pewna, czy lubi Brett, tak jak nie wiedziała, czy polubiłaby samą siebie w wieku lat dziewiętnastu. Jednak, mimo wszystko, toż to dziewiętnastolatka! Prawdziwy ból sprawiała jej myśl o odmówieniu prośbie dziewiętnastolatki.
— Jesteś głodna, Brett? — spytała.
— Coś bym zjadła. — Brett wyraźnie poweselała.
— Tak tu porządnie i czysto — zauważyła dziewczyna, przemierzając gościnny pokój mieszkania Mii niemal na paluszkach. — Czy zawsze tak to wygląda?
Mia robiła coś w kuchni. Nigdy nie była osobą porządną z natury, lecz zwyczaj robienia wokół siebie bałaganu opuścił ją gdzieś około siedemdziesiątki. Wyrosła po prostu z bałaganiarstwa, tak jak dzieci wyrastają z pieluch. Potem już zawsze słała łóżko, zawsze myła naczynia, zawsze zbierała rozrzucone przedmioty i porządnie odkładała je na miejsce. W ten sposób żyło się łatwiej, traciła mniej czasu i w ogóle wydawało się jej to znacznie bardziej sensowne. Śmiecie i bałagan nie odprężały jej już, nie dawały poczucia wolności, nie sugerowały spontaniczności. Nauka sprzątania po sobie zajęła jej siedemdziesiąt lat, ale kiedy opanowała już tę umiejętność, życie takie jak dawniej stało się niemożliwe.
Nie było prostego sposobu na wytłumaczenie Brett czegoś takiego. Głębia takiej zmiany osobowości w żaden sposób nie wydałaby się naturalna dziewiętnastolatce. Powiedzenie półprawdy było wyjściem znacznie prostszym.
— Kobieta z pomocy obywatelskiej sprząta u mnie dwa razy w tygodniu.
— Raaany, to musi być straszne. — Brett wpatrywała się w jakiś kawałek papieru. — A co to takiego?
— Część mojej kolekcji. Opakowanie dwudziestowiecznej gry komputerowej.
— Co? To srebrne wielkie coś z kłami i muskułami, i te wszystkie wojenne machiny?
Mia skinęła głową.
— Był to rodzaj wirtualności, ale płaski, powolny i podawany w szklanym pudełku.
— Dlaczego właściwie zbierasz te rzeczy?
— Bo mi się podobają.
Brett odniosła się do tego sceptycznie. Mia uśmiechnęła się.
— Kiedy one naprawdę mi się podobają — powiedziała. — Podoba mi się, że są takie niekonsekwentne, że udają szczyt techniki i najwyższe osiągnięcie w programowaniu, a w rzeczywistości są prymitywne, gwałtowne i trochę obrzydliwe. Produkcja i marketing były drogie, ponieważ wówczas imponowało się ludziom, wydając dużo pieniędzy. Nadal jednak wyglądają na niezdarne, niedorobione. Istniały tysiące kopii tych gier, a teraz nikt już o nich nie pamięta. Podobają mi się, bo niewielu ludzi interesuje się dziś takim kiczem, ale ja, owszem. Kiedy patrzę na to zdjęcie i myślę o nim, skąd pochodzi, co oznacza, no… potem zawsze czuję się jakoś bardziej sobą.
— Czy to pudełko jest dużo warte? Bo wygląda okropnie.
— Byłoby coś warte, gdyby w środku znajdowała się gra. Żyje jeszcze parę osób, które w nią grały, gdy były dziećmi. Niektóre z nich to fanatyczni wielbiciele antyków. Ci ludzie mają stare komputery, dyskietki, cartridge, monitory z kineskopami, dosłownie wszystko. Znają się z sieci, sprzedają sobie gry nadal fabrycznie zapakowane. Bogaci kolekcjonerzy kupują je za spore sumy. Ale sama papierowa okładka? Nie. Papier niewiele już dziś znaczy.
— A ty nie grasz?
— O mój Boże, oczywiście że nie gram. Naprawdę trudno je uruchomić, a poza tym te gry są wstrętne.
Jadły wysokopektynowy makaron z kostkami białek w sosie oraz płatki warzywnych węglowodanów.
— Doskonałe — orzekła Brett, zmiatając wszystko z talerza. — Nie wiem, czemu niektórzy ludzie skarżą się na diety medyczne. Takie, jak ty je przyrządziłaś, jedzenie jest wspaniałe. Co za bogactwo i subtelność smaków! Rośliny i zwierzęta ani się do tego umywają.
— Dziękuję.
— Do piątego roku życia jadłam wyłącznie odżywki dla dzieci — pochwaliła się Brett. — Jako dziecko byłam silna jak koń, nie przechorowałam nawet jednego dnia. Robiłam pompki, mogłam biegać cały dzień. Bez problemu biłam dzieci, które piły, na przykład mleko, i jadły warzywa. Boże, dawanie dzieciom warzyw powinno być karane jako przestępstwo. Jadasz warzywa?
— Nie, od co najmniej pięćdziesięciu lat. I rzeczywiście, sądzę, że dawanie warzyw dzieciom powinno być dziś traktowane jako przestępstwo, szczególnie tu, w Kalifornii.
— Prawda, że są wstrętne? Zwłaszcza szpinak. I kukurydza, te wielkie żółte kolby pełne małych nasionek… — Brett aż zatrzęsła się z obrzydzenia.
— A jajka? Jadasz je? To doskonałe źródło cholesterolu.
— Naprawdę? No nie wiem, mogłabym chyba zjeść jajko, gdybym znalazła je w jakimś gnieździe. — Dziewczyna uśmiechnęła się błogo, odsuwając na bok pusty talerz. — Jesteś naprawdę świetną kucharką, Mayu. Żałuję, że nie potrafię gotować. Już lepiej mi idzie z nalewkami. Masz pewnie ogromną łazienkę, prawda? Jak sądzisz, mogłabym wziąć kąpiel? Czy to by było w porządku?
— A dlaczego nie?
— Bo pewnie będziesz musiała po mnie zdezynfekować wannę.
— Aha. No, ale jestem przecież bardzo nowoczesna. Jakoś sobie poradzę.
— Ach, to świetnie.