Выбрать главу

Zdrzemnęła się. O trzeciej nad ranem chwyciły ją skurcze, przez co jej noga skakała niczym nadziana na haczyk ryba. Mięśnie łydki były twarde jak kamień. Po krótkiej, ale okropnie nieprzyjemnej, chwili kolejny, jeszcze boleśniejszy skurcz ukąsił ją w lewą stopę. Palce wygięły się jak haczyki.

Mia krzyknęła z bólu i rozpaczy. Kostkami palców rąk zaczęła uderzać po twardych jak skała mięśniach. Ból rósł; energia żywego ciała obróciła się przeciw temu samemu ciału, gdyż nastąpiło chwilowe zwarcie. Winien był poziom potasu i przemiany katecholaminy, i jeszcze to, i tamto, same głupie nazwy, w rzeczywistości pozostawało wyłącznie cierpienie. Miała kurcze i cierpiała strasznie. Tłukła dłońmi zdradzieckie mięśnie; nagle, po jeszcze jednym spastycznym drgnieniu, mięsień łydki zwiotczał, był teraz gorący i przekrwiony. Masowała energicznie bladą, bezkrwistą stopę, jęcząc cicho. Ścięgna stopy i kostki zatrzeszczały; atak nie został jeszcze całkiem odparty; mimo masażu skurcz mógł wrócić lada chwila.

Kiedy wreszcie niebezpieczeństwo oddaliło się, zwalczone energicznymi zabiegami, Mia wstała; ubrana w nocną koszulę, kulejąc, rozpoczęła powolny, metodyczny spacer dookoła pokoju. Opierała się o ścianę obydwiema dłońmi, pochylona, rytmicznie naciągała ścięgno Achillesa. Sen wydawał się jej teraz tak odległy jak Stuttgart. Lewa noga sprawiała wrażenie nadpalonego sznurka.

W tych atakach skurczów nie było nic tajemniczego. Dokładnie wiedziała, skąd się biorą: niedobór potasu, zmęczenie materiału na odcinku lędźwiowym kręgosłupa, przenikanie histamin, wywołanych stresem, drogą somatyczną do naczyń niektórych kręgów kręgosłupa, zmiany w metabolizmie komórek… ale słowa te były tylko diagnozą. Skurcze powodował stres, lekka przesada z ćwiczeniami, natomiast co mniej więcej pięć tygodni pojawiały się same z siebie.

Prawda jednak była znacznie bardziej prosta i oczywista: Mia po prostu się zestarzała. Skurcze to tylko mniejsze zło. Ludzie starzeją się, cierpią na nowe dla siebie, dziwne dolegliwości, naprawiają to, co błyskawicznie się rozwijająca, kwitnąca technika pozwala im naprawić, a to, czego zmienić się nie uda, muszą po prostu ścierpieć. Do pewnego stopnia kurcze były nawet dobrym znakiem. Cierpiała na kurcze, ponieważ nadal mogła chodzić. Mia nie była przykuta do łóżka. Miała szczęście. Na tym musiała się skoncentrować — na szczęściu.

Wytarła spocone czoło rękawem nocnej koszuli. Kulejąc, weszła do frontowego pokoju. Brett spała smacznie. Leżała z głową na ramieniu, nieruchoma, spokojna. Na jej widok Mia doznała potężnego uczucia déjà vu.

W tym momencie cała jej pamięć skupiła się na jednym obrazie, żywym niczym ćma w pajęczynie, bijąca skrzydełkami wprost w jej serce. Pewnej nocy przyglądała się śpiącej córeczce. Chloe miała wtedy pięć, może sześć lat. Daniel był z nią, przy jej boku. Dziecko ich miłości spało słodko, bezpieczne i szczęśliwe pod ich skrzydłami.

Życie ludzi. Jej ludzkie życie. Noc nie różniąca się niczym szczególnym od tysiąca innych nocy, lecz w tej jednej chwili zawarte było głębokie szczęście, uczucie jasne jak święty płomień. Choć oboje milczeli, wiedziała, że mąż czuje je także. Przytuliła go.

Była to chwila, której słowa nie są w stanie opisać, chwila w całości istniejąca poza czasem.

A teraz patrzyła na naćpaną, nagą dziewczynę śpiącą na jej dywanie, i ten święty czas powrócił do niej z całą swą siłą, dokładnie taki, jakim był; powrócił tym, czym był i czym miał pozostać na zawsze. Ta obca dziewczyna nie jest jej córką, obecna chwila w blisko stuletnim życiu Mii nie jest tamtą świętą chwilą, nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Święty płomień jest bardziej rzeczywisty niż czas, bardziej rzeczywisty od jakichkolwiek zewnętrznych okoliczności. Mia nie przeżywała zwykłej chwili szczęścia. Nie, Mia była szczęśliwa. Mia stała się szczęściem.

Ciepły płomień czystej radości rozpalił się wśród wystygłych popiołów. Jasny, ale pełen tajemniczych znaczeń. Żywy, piękny, bardziej autentyczny niż niemal wszystko, co zdarzyło się jej przeżyć do tej pory. To uczucie miało pozostać z nią do śmierci, z tym uczuciem będzie musiała uporać się, odchodząc. Było ono większe od niej samej. Czuła jego radość, rozpłomieniającą energią całe jej ciało. Żar i blask świętego płomienia oświetliły Mię i ogrzały nędzę jej własnego życia.

Niezależnie od tego, jak bardzo się na siebie uważa, życie jest zbyt krótkie. Życie zawsze będzie zbyt krótkie.

W nieruchomym powietrzu rozbrzmiał nagle głos wypowiadający jedno krótkie zdanie. Usłyszała ten glos, zrozumiała słowa, poznała ich niewzruszoną potęgę. Podjęła nagłą, nieświadomą, nieoczekiwaną, ale i nieodwołalną decyzję.

Tak dalej żyć nie mogę.

2

Biorąc pod uwagę ogrom, poziom technicznej komplikacji i wymiar osobistej troski, sieciowe doradztwo medyczne nie ma bezpośrednich przodków. Poważny zabieg przedłużenia życia to doświadczenie dorównujące znaczeniem dojrzewaniu, wybudowaniu rezydencji, lub wstąpieniu do wojska.

Kompleks medyczno-przemysłowy zdominował ekonomię naszej planety Biomedycyna ma nadal największy wskaźnik inwestycyjny i najwyższy procent innowacji technicznych pośród wszystkich przemysłów światowych. Biomedycyna znajduje się w kontrolowanym stanie nie kontrolowanego wrzenia, wydzielającego wystarczająco dużo energii, by napędzić nią całość kultury. Pod względem wydatków rządowych dawno prześcignęła resort transportu, siły prawa i porządku oraz to, co pozostało z przemysłu obronnego. W tym, co niegdyś nazywano sektorem prywatnym, biomedycyna wyprzedzała chemiosyntezę i tylko nieznacznie ustępowała całości przemysłu komputerowego. W przeróżnych związanych z nią działach pracowało piętnaście procent populacji świata. Same badania gerontologiczne biły na łeb rolnictwo.

Nagrodą było przeżycie. Klęski nikogo nie zniechęcały. Badania prowadzono w szerokim i niezwykle skomplikowanym spektrum. Na jedną akceptowalną do zastosowania na człowieku technikę przedłużania życia przypadały setki pomysłów, które nigdy nie wyszły poza kosztowne i niesłychanie skomplikowane testy na zwierzętach. Na praktykowanie nowych metod zgody udzielała komisja etyków. Starsze lub mniej efektywne techniki wychodziły z użycia, a wraz z nimi wychodzili z użycia pechowi inwestorzy.

Istniały setki sprytnych sposobów oceny upgrade’u przedłużania życia. Trzymaj się pewniaków, a równy wskaźnik przeżycia masz praktycznie zagwarantowany. Jeśli jednak zgłosiłeś się odpowiednio wcześnie na test jakiegoś nowego, błyskotliwego zabiegu, otrzymywałeś szansę przeżycia większą niż ktokolwiek z twego pokolenia. Nie wolno jednak zapominać, że nowinki i techniczne cuda nie gwarantują prawdziwego, długoterminowego powodzenia. Wiele gałęzi badań medycznych runęło z hukiem i rozpłynęło się jak dym, pozostawiając obiekty badań psychicznie wypalonymi kalekami duchowymi.

Techniki medyczne udoskonalały się stale, ale nigdy równomiernie. Ich rozwój przypominał raczej konwulsyjne, organiczne skoki. Każdy pewny upgrade, licencjonowany w, powiedzmy, 2090 jest (mówiąc w wielkim uproszczeniu) mniej więcej dwukrotnie efektywniejszy od najlepszego upgrade’u licencjonowanego w roku 2080. W latach 2060-tych i 70-tych dokonywano prawdziwych paradygmatycznych przełomów. Jeśli chodzi o lata 2050-te, sztuczki, które wówczas nazywano medycyną i które w owych czasach wydawały się nieprawdopodobnie wręcz imponujące, według współczesnych kryteriów z trudem kwalifikowały się jako „przedłużanie życia”. Techniki medyczne lat 50-tych nie były nawet, prawdę mówiąc, zabiegami higienicznymi. Były tak proste, że nawet kosztowały niewiele.