Выбрать главу

Kiedy dali jej trochę modeliny, powodowana intuicją ulepiła z niej chomika. W jego portret włożyła mnóstwo wysiłku i talentu. Kiedy go im pokazała, byli bardzo z niej zadowoleni, czego oczywiście po nich oczekiwała. Powiedzieli jej nawet, że wkrótce zostanie zwolniona i będzie mogła kontynuować rekonwalescencję w swym odnowionym ostatnio apartamencie.

Podejrzewała prawdę już od pewnego czasu, dopiero teraz jednak w pełni uświadomiła sobie, że strzegący jej ludzie są głupi jak stołowa noga. Nie sprawiłoby jej najmniejszych trudności wymknięcie się im, ucieczka gdzieś, gdzie mogłaby zająć się czymś bardziej interesującym niż siedzenie w jednym miejscu i zajadanie papek, serwowanych także chomikowi. Była to bardzo pociągająca perspektywa. Żałowała tylko, że jeden z pielęgniarzy jest taki przystojny… trochę się w nim zadurzyła. Nie szkodzi. Gdyby poprosiła go, żeby ją pocałował, naruszyłaby ścisły medyczny kodeks etyczny. Młody człowiek nie byłby w stanie przebiec nawet połowy dystansu i nigdy nie dotarłby do mety.

Regularnie odpowiadała już na imię Mia. Wykonywała nawet trochę pracy Mii. Musiała stosować pewną sztuczkę, jak przy patrzeniu tak, by nie widzieć wyraźnie. Odprężała się wtedy tam głęboko, pozwalała zdominować się uczuciu Mii, i już mogła robić wiele użytecznych rzeczy: pisać o wiele szybciej, wpisywać hasła Instytutu Ocen Medycznych, korelować arkusze kalkulacyjne, badać docierające do Mii dane, podpisywać się nawet jej imieniem. Uświadomiła sobie, że ona, ta Mia, wcale nie chce jej skrzywdzić, że nie jest zazdrosna i w ogóle nie ma nic przeciw niej. Ta Mia była słaba, posłuszna, wręcz usłużna, i niezbyt interesująca. Ta Mia sprawiała wrażenie naprawdę zmęczonej, nic jej nie obchodziło i w ogóle była tylko zespołem pewnych przyzwyczajeń.

Nauczyła się lepiej sobie radzić, dzięki temu, że mówiła mniej, za to patrzyła i słuchała. Zdumiewające, ile można dowiedzieć się od ludzi, jeśli tylko obserwuje się ich twarze i to, jak poruszają rękami. Ich myśli nie miały na ogół nic wspólnego ze słowami wypowiadanymi przez usta. Dotyczyło to zwłaszcza mężczyzn. Wystarczyło tylko trochę pokręcić się na krześle, kiwać głową, mile się uśmiechać, patrzeć na nich tak spod rzęs, i już w głębi swego męskiego ego byli przekonani, że dziewczyna jest fajna i w ogóle.

Kobiet nie dawało się już oszukać tak po prostu, ale i im można było szalenie zaimponować, jeśli udawało się osobę szczęśliwą i pewną siebie. Większość kobiet wcale nie jest szczęśliwa, wcale nie jest pewna siebie. Większość kobiet po prostu musi się skarżyć. Wystarczyło tylko najpierw nakłonić je, żeby się poskarżyły, a potem kiwać głową i mówić „Och, moje ty biedactwo” i „Na twoim miejscu postąpiłabym tak samo”, i już poznawało się wszystkie ich sekrety. Kobiety czuły wspólnotę duchową, oraz wielką wdzięczność. Odchodziły przekonane, że jesteś wspaniała i w ogóle.

Z tego, że mogła kontynuować rekonwalescencję w domu zrobili wielką sprawę. Zadbali nawet o obecność prasy — reporter z sieci zadawał jej pytania. Był bardzo przystojny i podczas wywiadu zaczęła z nim flirtować, a on zaraz zaczerwienił się z wdzięczności. Do domu na Parnassus Avenue zabrała chomika wraz z reporterem. Reporterowi przygotowała smaczną kolację. Zachowywał się łagodnie jak baranek. Bardzo mu się spodobała.

Cieszyła się z możliwości gotowania i jedzenia, bo w szpitalu powiedzieli jej, że ma problemy z apetytem. I wcale się nie mylili. Gdy stawiano przed nią jedzenie, jadła z przyjemnością, ale kiedy go przed nią nie postawiono, obywała się bez jedzenia. Słyszała, jak burczy jej w brzuchu, słabła, czasami kręciło się jej w głowie, ale nie czuła prawdziwego głodu. Stało się coś takiego, jakby „oślepła na jedzenie”. Czuła zapach jedzenia, czuła jego smak, lubiła jeść, tiara dowodziła jednak, że w jej hypotalamusie jest jakaś skaza. Mieli nadzieję, że usterka sama się naprawi. Jeśli nie, powiedzieli, to trzeba będzie coś z tym zrobić.

Lubiła gotować. Przy gotowaniu wcale nie musiała myśleć, odprężała się po prostu i wszystko szło samo. Przez dwie godziny słuchała gadaniny reportera chwalącego się, jakie to ma ważne kontakty. Nakarmiła go, zrobiła mu nawet nalewkę. Reporter był właściwie dzieckiem, mógł mieć najwyżej czterdzieści lat. Naprawdę kusiło ją, żeby zaraz go pocałować, wiedziała jednak, że w tym momencie byłby to fatalny w skutkach błąd. Jej mieszkanie wyposażono niczym teleprezencyjny site. Nie mogła się nawet podrapać, żeby kamera nie nagrała ruchu każdego jej palca w czasie rzeczywistym i nie zapisała go w trójwymiarowej medycznej bazie danych.

Kiedy reporter wychodził, objęła go przy drzwiach i ucałowała. Nie był to żaden wielki pocałunek, ale nie całowała się chyba od zawsze i trudno jej było uwierzyć, że tak długo obchodziła się bez pocałunku. Straszliwa głupota, zupełnie jakby ktoś chciał żyć bez wody.

Potem została sama w mieszkaniu. Sama; słodko, nieprawdopodobnie, całkowicie, radośnie sama. Sama, oczywiście oprócz medycznego systemu monitoringu. Sama ze sobą… no i z maszynami, śledzącymi ją nieprzerwanie. Pozmywała, posprzątała i zaprowadziła ogólny ład.

Kiedy skończyła, usiadła przy kuchennym stoliku z laki i siedziała bez ruchu. Czuła, jak rośnie od środka. Jej ja było wielkie i wolne. Większe od ciała. Jej ja było nawet większe od mieszkania. W ciszy, nieruchoma, czuła, jak jej ja napiera na okna.

Wstała, niespokojna, i włączyła zestaw muzyki Mii. Okropnej muzyki, jak z wyprzedaży, muzyki, której słuchało się dziś przy okazji, cichej i dyskretnej muzyki, sprawiającej wrażenie, jakby poskładano ją do kupy z ulotnego pyłu. Ściany mieszkania pokryte były obrzydliwymi, krzykliwymi dziełami starej papierowej sztuki. Zasłony wyglądały tak, jakby umarły, przylegając do ścian. Ktoś umarł i wysechł w tym mieszkaniu, jak jądro wyschniętego orzecha. Pomarszczona skóra starej, martwej kobiety.

Próbowała zasnąć w łóżku Mii. Łóżku jak mała i obrzydliwa prycza z gotowym do działania wielkim namiotem tlenowym. Materac zaprojektowany został tak, by w bardzo szczególny sposób wspomagać kręgosłup. Nie potrzebowała już wspomagania kręgosłupa, a poza tym miała teraz zupełnie inny kręgosłup. Do tego wszystkiego system monitoringu swędział i nieprzyjemnie szeleścił na prześcieradłach. Wypełzła do gościnnego pokoju. Położyła się na podłodze. Przykryła kocem.

Chomik, zwierzę praktycznie nokturnalne, obudził się i zabrał za gryzienie prętów klatki. Am, am, am. Ciemność. Ciągłe, nieustające drapanie.

Około północy coś w niej wreszcie pękło. Wstała, włożyła bieliznę, wbiła się w spodnie Mii. Okazały się za krótkie, nie sięgały nawet do kostek. Włożyła biustonosz Mii. Żart czy co…? Biustonosz Mii nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. Sweter Mii, w porządku. W garderobie znalazła fajną czerwoną kurtkę. Pasowała doskonale. Buty Mii nieco ją uwierały. Torebka, za mała. Torba podróżna. Zapakować bieliznę. Szminka. Grzebień, szczotka, maszynka do golenia. Okulary przeciwsłoneczne. Książka do czytania na drogę. Skarpetki. Cień do powiek, ołówek do rzęs. Szczoteczka do zębów.

Netlink rozdzwonił się alarmująco. Miała dość netlinku.

— Żartują czy co? — oznajmiła pustemu mieszkaniu. — Przecież to nie dla mnie. To jedno wielkie nic. Nie umiem tak żyć. To nie jest życie. Wynoszę się stąd.

Wyniosła się na klatkę schodową. Zatrzasnęła za sobą drzwi. Na klatce schodowej zawahała się przez chwilę, zawróciła, otworzyła zatrzaśnięte drzwi.

— Dobrze już, dobrze — powiedziała. — Chodź ze mną, idioto! — Otworzyła klatkę i wyjęła z niej chomika. — Dobra, dobra, możesz się ze mną zabrać — dodała.