— To bardzo nieuczciwe.
— Mayu, ty jesteś nieuczciwa. Jesteś nielegalnym cudzoziemcem podróżującym po tym kraju bez karty tożsamości — stwierdził chłopak. — Gotowa jesteś wykazać się uczciwością i wrócić do domu? Czy chcesz stanąć twarzą w twarz z ludźmi, przed którymi uciekłaś?
— Nie. Tego na pewno nie pragnę.
— Więc tak czy tak, już łamiesz prawo, a będziesz zmuszona do złamania jeszcze wielu równie głupich praw. Bez karty tożsamości nie dostaniesz żadnej prawdziwej pracy. Bez niej nie będziesz w stanie przeprowadzić badań medycznych ani ubezpieczyć się. Jeśli policja kiedykolwiek zdecyduje się przesłuchać cię formalnie, pobiorą ci maleńki fragmencik DNA i od razu będą wiedzieli, kim jesteś. Nie ma znaczenia, z jakiego zakątka naszego wspaniałego świata pochodzisz, nie ma znaczenia, kim jesteś. Banki danych medycznych ugody są bardzo dobre. — Ulrich potarł brodę. — Mayu, czy wiesz, co to jest „Społeczeństwo Informacyjne”?
— Oczywiście. Mam wrażenie, że wiem doskonale.
— Europa to prawdziwe Społeczeństwo Informacyjne. Prawdziwe Społeczeństwo Informacyjne to społeczeństwo informatorów. — Ciemne oczy chłopca zwęziły się. — Społeczeństwo Judaszów, społeczeństwo szpiegów, społeczeństwo kabli. Czy moja retoryka przedziera się przez tłumacza?
— Owszem, przedziera.
— Co za wspaniały tłumacz! Jakiż ma wspaniały słownik kolokwialnej niemczyzny! — Ulrich roześmiał się wesoło i zniżył głos. — Monachium to dobre miejsce, żeby się ukryć, bo policja działa tu bardzo niemrawo. Ktoś mądry i mający odpowiednich przyjaciół przeżyje w Monachium nawet jako uciekinier. Ale jeśli kiedykolwiek ktokolwiek zwróci na ciebie uwagę, psy pojawią się natychmiast i zostaniesz aresztowana. Masz to jak w banku.
— Ty też jesteś nielegalny, Ulrichu?
— Ależ skąd! Jestem prawdziwym, legalnym Niemcem. Mam dwadzieścia trzy lata. — Chłopak przeciągnął się i założył ramiona za głowę. — Prowadzę pogodne życie drobnego kryminalisty, dlatego że takie życie mi się podoba, oraz z powodów ideologicznych. Zbyt wiele uczciwości szkodzi.
Maya zajrzała do torby. Kusiło ją, żeby jeszcze trochę ponarzekać, postanowiła jednak odpuścić, kiedy zorientowała się, jak cenny jest jego łup. Minibanku używać mógł, oczywiście, wyłącznie jego legalny właściciel, ale w torebce były trzy karty gotówkowe z zarejestrowanymi pieniędzmi, a także bilet na monachijskie metro, okulary przeciwsłoneczne, szczotka do włosów z grzebieniem, lakier do włosów, szminka (niestety nie w jej guście), krem na noc (na bazie hydrolizera), doustna kreda pH (o smaku miętowym), tabletki mineralne do nalewek, zestaw strzykawek, mały, bardzo wygodny netlink, scroller i aparat fotograficzny.
Maya wyciągnęła aparat fotograficzny; mały, cyfrowy, produkowany specjalnie dla turystów. Doskonale pasował do jej dłoni. Podniosła go do twarzy i eksperymentalnie skierowała obiektyw na Ulricha. Chłopak uchylił się gwałtownie, kręcąc głową.
Maya sprawdziła ustawienia aparatu, po czym wyczyściła dysk ze zrobionych wcześniej zdjęć.
— Naprawdę mogę zatrzymać sobie to wszystko? — spytała.
— Wiem, że to wszystko ci się przyda — odparł chłopak po angielsku.
— Wspaniale! — ucieszyła się i zaczęła polerować aparat papierową chusteczką.
— Sprawdziłem, co masz w torbie — przyznał się Ulrich. — Zrobiłem to, gdy przyglądałaś się wieży i tym zwariowanym katolikom. Nie było w niej nic cennego — pół torby precli z dobroczynności i majtki zabrudzone szczurzymi odchodami. Bardzo mnie to zainteresowało. — Pochylił się ku niej. — Postanowiłem, że nie przywłaszczę sobie tej twojej bezużytecznej torby. Pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli raczej zaoferuję ci opiekę. Nie wiem, kim jesteś, moja mała Kalifornijko, ale z całą pewnością nie jesteś osobą światową. Bez przyjaciół niedługo pożyłabyś w Monachium.
Maya uśmiechnęła się do niego promiennie, doskonale szczęśliwa i pewna siebie.
— A więc jesteś moim nowym przyjacielem? — spytała.
— Oczywiście. Dokładnie tego rodzaju złe towarzystwo jest ci potrzebne.
— Podziwiam twą hojność. Zwłaszcza hojność w dysponowaniu cudzą własnością.
— Równie hojnie dysponowałbym moją własnością, gdyby pozwolono mi mieć coś na własność. — Ulrich ujął dłoń Mayi i uścisnął ją bardzo delikatnie. — Nie ufasz mi? — spytał. — Powinnaś mi zaufać. Jeśli mi zaufasz, będziemy bawić się znacznie lepiej.
Podniósł jej dłoń i delikatnie dotknął wargami.
Maya cofnęła rękę, objęła go za szyję i pochyliła się. Ich twarze zbliżyły się do siebie, usta zetknęły.
Pocałunek ten był dla niej czymś absolutnie wspaniałym. Ze smukłej szyi, wyrastającej z wełnianego kołnierza, biło rozkoszne ciepło. Zapach żywego męskiego ciała, ciała tak bliskiego, wzbudził w niej wspomnienia, od których aż zapłonęła. Czuła, jak cała rośnie, a potem zapada się w sobie, jakby jej nagi mózg wbił ząb w cytrynę.
Całowała tak, jakby miała wycałować go aż do wnętrza ciała.
— Uważaj, myszko — powiedział Ulrich, odrywając się od niej z westchnieniem pełnym szczęścia. — Ludzie na nas patrzą.
— To co, nie wolno już całować chłopaka w metrze? — zapytała, wycierając usta rękawem. — Zaszkodzi to nam, czy co?
— Nie zaszkodzi, ale zostaniemy, być może, zapamiętani. A to nie byłoby mądre.
Maya rozejrzała się po wagonie. Gapiło się na nich kilkunastu monachijczyków. Przyłapani na gorącym uczynku Niemcy nie odwracali wzroku, nadal przyglądali się im spokojnie z wielkim zainteresowaniem, bez śladu nieśmiałości. Maya zmarszczyła brwi i w geście samoobrony podniosła do twarzy aparat fotograficzny. Pasażerowie zareagowali uśmiechami, zaczęli do niej machać i wygłupiać się. Mia niechętnie schowała aparat do torebki.
— A właściwie to gdzie jedziemy? — spytała.
— A dokąd chciałabyś pojechać?
— Tam, gdzie można się położyć.
Ulrich roześmiał się radośnie.
— Tego się właśnie spodziewałem — oznajmił. — Jesteś szalona.
Maya szturchnęła go w żebra.
— Nie udawaj, że ci się nie podobało, ty królu oszustów.
— Oczywiście, że mi się podobało. Tak szalonej dziewczyny szukałem przez całe życie. Jesteś bardzo ładna, wiesz? Nie kłamię, to szczera prawda. Tylko powinnaś zapuścić włosy.
— Kupię sobie perukę.
— Kupię ci siedem peruk — obiecał chłopak. Oczy mu się zamykały. — Po jednej na każdy dzień tygodnia. I stroje. Lubisz ładne stroje, prawda? Po tej kurtce poznaję, że lubisz ładne stroje.
— Lubię żywe stroje.
— Uciekłaś z domu, żeby żyć, prawda, mała myszko? Żywi ludzie doskonale się bawią. — Na chwilę Maya odebrała mu oddech, na jej pocałunki zareagował z opóźnieniem, ale odzyskał wreszcie inicjatywę i miał teraz poważny problem z opanowaniem łap. — Pieszczoty zawsze mnie ogłupiały — oznajmił wszem i wobec, głaszcząc jej lewe udo. — Powinienem zabrać cię do taniego hotelu, ale zamiast do hotelu zabiorę cię do mej ulubionej jaskini przestępców.
— Jaskinia przestępców? Jakie to romantyczne! Czegóż więcej mi potrzeba?
— Lepszych butów — odpowiedział bardzo poważnie. — Szkieł kontaktowych. Kart gotówkowych. Peruk. Kremów koloryzujących do skóry. Podstaw niemieckiego, takich żeby móc się dogadać z ludźmi. Map. Jedzenia. Kanalizacji. Miłego ciepłego łóżka.
Z metra wysiedli na Shwabingu. Ulrich zabrał ją do jaskini przestępców. Był to czteropiętrowy dwudziestowieczny blok mieszkalny, zbudowany z taniej i ohydnej, żółtej cegły. Ktoś umyślnie i metodycznie pozbawił budynek całej instalacji elektrycznej, redukując go w ten sposób do ruiny, w której nie sposób było wynająć cokolwiek komukolwiek. Z ganku przy drzwiach wejściowych Ulrich zabrał drucianą lampę naftową.