Maya wyłączyła telewizor. Tłumacz włączył się z typowym cichym gwizdem.
— Mam nadzieję, że lubisz chińskie dania? — spytał Ulrich.
— Kocham chińskie dania.
— Tak mi się właśnie wydawało, że lubisz. Pocięte na kawałki gówno, niepodobne do niczego. W sam raz dla Kalifornijki.
Podał jej kartonowe pudełko i pałeczki.
Usiedli na lodowatej podłodze. Zajadali ze smakiem. Ulrich rozejrzał się dookoła.
— Po co przestawiłaś te rzeczy? — spytał.
— Sprzątałam.
— Jesteś prawdziwym skarbem — stwierdził chłopak, żując wytrwale.
— Po co w ogóle trzymasz tu te graty? Powinieneś sprzedać je dawno, dawno temu.
— To nie takie proste. Łatwo sprzedać baterie. Na baterie zawsze istnieje popyt na czarnym rynku. Reszta łupu nie jest aż tak bezpieczna. Lepiej odczekać jak długo się da, aż ślad nie będzie świeży.
— Z pewnością odczekałeś już wystarczając długo. To wszystko pokryte jest grubą warstwa kurzu. I mysich odchodów.
Ulrich wzruszył ramionami.
— Chcieliśmy kupić kota, ale za rzadko tu przychodzimy.
— Po co w ogóle okradacie ludzi, skoro nie sprzedajecie tego, co ukradliście?
— Och, sprzedajemy przecież, sprzedajemy! Oczywiście, że sprzedajemy. Gotówka zawsze się przyda. — Ulrich machnął pałeczkami. — Ale pieniądze nie są naszym głównym motywem, rozumiesz? Robimy co możemy, by wyprowadzić z równowagi dostojnych burżujów.
— Jasne — powiedziała Maya ze sporą dozą sceptycyzmu.
— Pieniądze to jeszcze nie wszystko. Dopiero co uprawialiśmy seks — poinformował ją z tryumfem chłopak. — Dlaczego nie zażądałaś ode mnie pieniędzy?
— Nie wiem. Po prostu nie uznałam tego za konieczne.
— Być może powinnaś wziąć ode mnie pieniądze. Jesteś nielegalna, a ja jestem obywatelem Europy. Nakarmią mnie, dadzą mi mieszkanie, będą mnie uczyć, będą mnie nawet bawić, i wszystko to za darmo! Jeśli zgłoszę się na ochotnika, dadzą mi nawet użyteczną pracę — pielenie, sprzątanie lasów, coś zdrowego i nudnego. Nie muszę kraść, żeby przeżyć. Jestem złodziejem, ponieważ myślę inaczej!
— Skoro jesteś taki radykalny, dlaczego nie zastosujesz nieco bardziej bezpośrednich metod walki?
— Wolę się buntować w sposób, który przy najmniejszym ryzyku i wysiłku z mojej strony przyczyni im najwięcej kłopotów i wstydu. Okradanie turystów to optymalna forma buntu.
Maya zajadała rozdrobnione proteiny chińskiego jedzenia, przyglądając mu się uważnie.
— Nie sądzę, byś naprawdę myślał to, co mówisz, Ulrichu — powiedziała. — Moim zdaniem kradniesz ludziom bagaże, ponieważ to twoja obsesja, i myślę też, że kolekcjonujesz wszystkie te śmiecie, ponieważ nie potrafisz się rozstać z ukochanymi trofeami twych zakazanych zabaw.
Ulrich wbił pałeczki w zawartość swego pudełka. Na jego delikatnej, bladej szyi młodego mężczyzny pojawił się ciemny rumieniec.
— Bardzo celna uwaga, kochanie — stwierdził. — Dokładnie to mógłby mi powiedzieć szkolny doradca motywacyjny. Ale ty mi to powiedziałaś. I co?
— I to, że masz tu może kilka ładnych rzeczy, ale nie są to rzeczy, których bym potrzebowała. Tylko to.
Ulrich skrzyżował ramiona na piersiach.
— A jak sądzisz, czego potrzebujesz, mała myszko?
— Lepszych butów — zacytowała jego własne słowa. — Szkieł kontaktowych. Kart gotówkowych. Peruk. Kremów koloryzujących do skóry. Znajomości niemieckiego takiej, by móc się przynajmniej dogadać. Map. Jedzenia. Kanalizacji. Miękkiego ciepłego łóżka.
Ulrich skrzywił się przeraźliwie.
— Masz dobrą pamięć — stwierdził.
— Ale krótką. Przydałaby się też fałszywa karta identyfikacyjna.
— Zapomnij o fałszowaniu karty identyfikacyjnej — warknął chłopak. — Psy poradziły sobie z tym problemem dawno temu. Już prościej byłoby sfałszować księżyc.
— Moglibyśmy jednak sprzedać cały ten bezużyteczny złom i kupić wszystko, czego nam potrzeba, prawda?
— Może? Prawdopodobnie tak — powiedział po angielsku Ulrich. — Ale… czuję się oszukany. Powinnaś powiedzieć mi o tych swoich wielkich ambicjach, zanim zostaliśmy kochankami.
Milczała. Urzekło ją to, że nazwał ich kochankami. Wykazywał tak słodką, dziecinną wolę poświęcenia się, że niechętnie nim manipulowała, choć okazało się to przeraźliwie łatwe.
Jadła spokojnie. Milczeniem wydała na niego wyrok. Jej milczenie zżerało go jak kapiący powoli kwas.
— No, cóż — odezwał się w końcu Ulrich, chwaląc się i najoczywiściej kłamiąc — i tak zamierzałem to wszystko sprzedać. — Są sposoby. Dobre sposoby. Interesujące sposoby. Ale niełatwe. Ryzykowne.
— Pozwól, że to ja będę ryzykowała — przerwała mu natychmiast Maya, miażdżąc go tym jednym ciosem. — Bo i dlaczego ty miałbyś ryzykować? Przecież to poniżej twej godności. Widzę cię w głównej roli milczącego geniusza zbrodni. Europejskiego paranoicznego wroga publicznego numer jeden. Widziałaś może kiedyś ten stary, niemy film? „Tysiąc oczu doktora Mabuse”?
— O czym ty, do diabla, mówisz?
— Przecież to bardzo proste, Ulrichu. Lubię ryzyko. Kocham ryzyko. Żyję wyłącznie dla ryzyka.
— Toż to cudowne! — powiedział Ulrich i nagle bardzo posmutniał.
Spędziła w Monachium dwa dni, jeżdżąc sobie metrem ze skradzionym biletem. Najbardziej polubiła pewne miejsce w centrum miasta, nazywane Viktualienmarket. Niegdyś, w czasach przedindustrialnych, był to targ produktów żywnościowych, stąd niemiecka nazwa zawierająca słowo „viktuals”, teraz jednak zmienił się w centrum młodzieżowe i turystyczne, gdzie wiele interesów przeprowadzano, posługując się gotówką. Jedzenie też można było tu dostać, na przykład wszechobecne dania z monachijskiej „białej kiełbasy”, lecz Viktualienmarket z jego wszechobecnym kiczem i uliczną modą był przede wszystkim pułapką na turystów.
Uliczna moda oczarowała Mayę. Umierała z tęsknoty za dobrymi kosmetykami. Do tej pory radziła sobie dzięki starym, pozasychanym kosmetykom, znalezionym w skradzionych przez Ulricha torebkach — w jednej z nich znalazła nawet perukę — chciała jednak wybrać coś sama dla siebie; coś w jej kolorach, coś jaskrawszego, dziwniejszego, bardziej młodzieżowego. Na Viktualienmarket znajdowało się mnóstwo odkrytych stoisk, zapełnionych tajemniczymi niemieckimi kosmetykami. Kosmetykami za gotówkę. Szminki — mit lichtreflektierend Farbpigmente. Bardzo modeanzeigen. O so frivol! Radikales Liftings und Intensivpeelings. Der Kampf mit dem Spiegel. O so feminin! Schonheitscoctail, die beruhigende Feuchtigkeitscreme. Revitalisierende! Die Wissenschaft der Zukunft! Die Eleganze die neue Diva!
Fur den Korper, dla ciała, eau essentielle, la parfum. Perfumy były jej voodoo. Przypadkiem poczuła tradycyjny paryski zapach perfum, których Mia używała kiedyś, przed sześćdziesięciu laty, z okazji pewnej bardzo specjalnej nocy. Ów zapach spowodował u niej uczucie déjà vu tak niesłychanej intensywności, że upuściła torbę i omal nie upadła obok niej, na ulicę. Elixier des lebens! Niektóre sfotografowała. Niektóre ukradła.
Na trzeci dzień Ulrich zapakował ją, wraz z wypchaną starannie dobranymi łupami płócienną torbą, do skradzionego samochodu. Udało im się jakoś wyjechać z miasta, po czym pojechali w kierunku przedmieść Stuttgartu. Maya miała na sobie swą kurtkę, nieco zbyt ciasne, sportowe termiczne spodnie narciarskie, oraz bardzo szykowne buty. Na głowę włożyła nową perukę z mnóstwem kręconych, jasnych włosów, przepasanych jaskrawą wstążką. Oczy zasłoniła przeciwsłonecznymi okularami. Wszystko to uzupełniał odpowiedni podkład pod makijaż, puder, kredka do oczu, sztuczne rzęsy, szminka, lakier do paznokci, pomalowane paznokcie u nóg, krem do stóp, krem odżywczy i perfumy; czuła się teraz trochę bardziej Mią. Kiedy poczuje się jeszcze bardziej Mią, będzie w stanie wydostać się z każdego bagna, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości.