— Mogę wam to opchnąć. Jeśli towar jest w dobrym stanie. Gdzie go macie?
— W bagażniku samochodu.
— To ty masz samochód, Jimmy? — zdumiała się Therese.
— Pożyczyłem od Herr Shrottplaza.
— Wybierasz sobie wyjątkowo sympatycznych przyjaciół.
Ulrich zwrócił się do Mayi z kwaśnym uśmiechem.
— Zapomniałem ci powiedzieć, że narkomanów zaliczam do grup interesów, sprzeciwiających się obecnemu reżymowi — wyjaśnił po niemiecku.
— Dwadzieścia dużych dziesiątek — powiedziała znudzona Therese.
— Trzydzieści.
— Dwadzieścia pięć.
— Dwadzieścia siedem.
— Dobrze, dostarcz towar. Sprawdzimy, w jakim jest stanie.
— Idziemy. — Ulrich pociągnął Mayę za ramię.
— Zostaw Jankeskę — wtrąciła się Therese. — Chcę poćwiczyć moją angielszczyznę.
Ulrich zastanawiał się przez chwilę.
— Tylko nie zrób niczego bardzo głupiego — powiedział w końcu do Mayi i odszedł.
Therese obrzuciła ją chłodnym, szacującym spojrzeniem.
— Lubisz miłych chłopców? — spytała.
— Mają swoje… zastosowania.
— Ten chłopiec wcale nie jest miły.
Maya uśmiechnęła się.
— To już wiem — powiedziała.
— Kiedy przyjechałaś do Monachium? Kiedy cię poderwał?
— Trzy dni temu.
— Co? Zaledwie trzy dni i już jesteś tu, w obozie, już handlujesz? Doprawdy, musisz bardzo lubić stroje. Jak się nazywasz?
— Maya.
— Po co przyjechałeś do Monachium? Kto cię ściga? Gliny?
— Może. — Zawahała się, postanowiła jednak zaryzykować. — Ale przypuszczam, że chodzi przede wszystkim o ludzi z medycyny.
— Medycyny? A co z twoimi rodzicami?
— Nie, nie chodzi o rodziców. Z całą pewnością nie chodzi o rodziców.
— A więc — powiedziała Therese, pełna światowej swobody i pewności siebie — daj sobie spokój z medykami. Medycy nigdy nikogo nie tropią, bo wiedzą doskonale, że w końcu każdy do nich przyjdzie. A gliniarze… cóż, monachijscy gliniarze nie przejmują się uciekinierami, chyba że rodzice uciekinierów popychają ich do działania.
— Miło mi to słyszeć.
— Śpij pod mostami. Zajadaj precle. Jakoś przeżyjesz. I powinnaś rzucić tego twojego chłopaka. Jest obrzydliwy. Pewnego dnia psy rozwalą mu łeb i zamieszają mózg jak kaszkę z mleczkiem. A ja nie będę po nim płakać.
— Opowiada mi o radykalnej polityce w Europie.
— Monachium to kiepskie miasto do rozmów na ten temat — stwierdziła kpiąco Therese. — Masz jakieś włosy pod tą peruką? Pokaż, chciałabym zobaczyć.
Maya zdjęła chustkę i perukę. Trzymała je w rękach, potem rzuciła na stolik.
— Zdejmij jeszcze kurtkę i obróć się, dobrze? Chciałabym cię obejrzeć.
Maya zdjęła kurtkę i obróciła się powoli.
— Bardzo interesująca struktura kostna. Dużo pływasz?
— Tak, oczywiście. Ostatnio sporo pływałam.
— Chyba przydałaby mi się taka dziewczyna jak ty. Nie jestem wcale zła. Możesz popytać o mnie na mieście, wszyscy ci powiedzą, że Therese jest w porządku.
— Proponujesz mi pracę?
— Możesz to nazwać pracą. Chodzi o couture. Chodzi o modę. Chodzi o ciuchy. Znasz się na ciuchach, nie? Będziesz miała z tego trochę szmatek i miejsce do spania.
— Ja naprawdę bardzo potrzebuję pracy — powiedziała Maya i nagle, zupełnie nagle, rozpłakała się. — Nie przejmuj się tym — powiedziała, ocierając policzki. — Zabawne, jak łatwo ostatnio przychodzi mi płacz. Ale, proszę, daj mi pracę. Potrzebuję po prostu miejsca, w którym będę miała trochę spokoju, żeby jakoś dojść do siebie.
Therese chyba poruszyły jej prośby.
— Chodź tu, za stół, i usiądź — zaprosiła ją. Maya obeszła stół i usiadła posłusznie na składanym płóciennym krzesełku Therese.
— Naprawdę, zaraz wszystko będzie dobrze — powiedziała. — Zazwyczaj nie zachowuję się aż tak głupio. I umiem ciężko pracować, nie kłamię!
— Uspokój się, dziewczyno, mów do rzeczy. Powiedz mi, ile ty masz właściwie lat?
— Myślę, że jakieś dwa tygodnie.
Therese westchnęła.
— A kiedy ostatnio zjadłaś jakiś przyzwoity posiłek? — zainteresowała się.
— Nie pamiętam.
Niemka pochyliła się i zaczęła grzebać pod stołem. Znalazła paczkę rządowych płatków śniadaniowych i butelkę wody mineralnej.
— Jedz. — Podała Mayi posiłek. — Napij się. I pamiętaj, ukradniesz mi choćby jedną szpilkę, to wywalę cię na ulicę. — Popatrzyła wzdłuż zbocza wzgórza. — Oto cud nad cudami! — krzyknęła. — Nadchodzi twój przyjaciel.
Ulrich, zaczerwieniony i zdyszany, rzucił na stół płócienną torbę.
— Pogadajmy o interesach — zaproponował.
— Prima! — zgodziła się Therese. — A przy okazji — dodała po niemiecku — właśnie zatrudniłam twoją dziewczynę. Będzie pracować w moim sklepie.
— Co? — roześmiał się Ulrich. — Chyba żartujesz! Przecież nie potrafi nawet porozumieć się z klientami!
— Nie potrzebuję jeszcze jednej sprzedawczyni, potrzebuję modelki.
— Therese, jest to doprawdy krótkowzroczna decyzja. Nie doprowadzi cię do niczego. Muszę powiedzieć, że się rozczarowałem. Zrobiłaś mi po prostu na złość. A już myślałem, że zapomniałaś o tym nieszczęsnym nieporozumieniu.
— Ja mam być mściwa? Nigdy! Dziewczyna jest śliczna, niewiele potrafi powiedzieć i ma poważnie narobione w głowie. Będzie doskonałą modelką.
— Nie powinnaś ufać tej kobiecie. — Ulrich zwrócił się do Mayi, po angielsku. — Właśnie stwierdziła, że jesteś szalona.
— Ty też to powiedziałeś. — Maya ze smakiem zajadała płatki. Napiła się wody. — W każdym razie, mam jakąś tam pracę, a przecież przebywam tu nielegalnie. Po prostu dopisało mi szczęście. Oczywiście, że przyjmę propozycję Therese. Czego się właściwie spodziewałeś?
Na twarz Ulricha wypełzł powoli mocny rumieniec.
— Zrobiłem wszystko, o co mnie prosiłaś — powiedział. — Nie złamałem żadnej z twoich zasad. Nie okazujesz mi wielkiej wdzięczności.
Maya wzruszyła ramionami.
— Jimmy, na Marienplatz jest w tej chwili z milion dziewczyn. Znajdź sobie jakąś. Mnie już nie jesteś potrzebny.
Ulrich porwał torbę ze stołu. Przewiesił ją sobie przez ramię.
— Jeśli sądzisz, że wspięłaś się na wyższy szczebel społecznej drabiny, przyjmując propozycję pracy w nędznym sklepiku tej głupiej krowy, to bardzo się mylisz i wkrótce poznasz swój błąd. Chcesz odejść, odejdź. Doskonale. Ale wrócisz do mnie na czworakach, żeby znów być wolną!
— Jej sklep ma ogrzewanie — zauważyła Maya.
Ulrich odwrócił się w furii i odszedł szybkim krokiem.
Przez chwilę panowała cisza.
— Kochanie, jesteś naprawdę twarda — powiedziała w końcu Therese. Niemal z podziwem.
3
Maya rozpoczęła pracę w sklepie Therese na Viktualienmarket. Sklep był zbudowany z cegieł i miał wielkie okno wystawowe, panował w nim straszny bałagan wśród ubrań i butów. Na zapleczu zaś znajdował się maleńki kantorek — taką to jego właścicielka wygrzebała sobie płytką finansową niszę. Handel prowadzono prawie wyłącznie za gotówkę, czasami na wymianę, czasami też Therese przyjmowała zapłatę w cennych metalach. Maya mieszkała w sklepie, ubierała się w towar, który sama sobie wybrała, i spała pod biurkiem Therese. Therese spała w wieżowcu, w mieszkaniu rodziców, zawsze w towarzystwie któregoś ze swych obdartych, nie umiejących się niemal wysłowić, sprawiających wrażenie niebezpiecznych, chłopaków.