Выбрать главу

Eugene sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego tym werdyktem. Zamiast dyskutować spojrzał jednak na zegarek.

— Jej, bardzo miło się nam gawędzi, ale muszę jeszcze spotkać się z psem w sprawie jednego faceta… — Zerknął na Mayę. — Wiesz — wyznał — cieszę się, że cię poznałem. Świetnie się z tobą rozmawia. Jeśli nie jesteś szczególnie zajęta, to może byśmy się spotkali w Tête du Noyé w Pradze. Powiedzmy, we wtorek. Wiesz, gdzie to jest?

— Nie.

— Na praskim starym mieście, nazywa się Staroměstská. Tête jest kawiarnią nalewkową dla ludzi zajmujących się sztuczką. Można spotkać tam bardzo żywych ludzi z sieci, zbierają się raz na tydzień. Ludzi takich jak ty — myślę, że doskonale będziesz tam pasować.

* * *

W poniedziałek Franz i Eugene dostarczyli do sklepu sześć May. Eugene umocował ich ramiona, kolana, łokcie i biodra na plastykowych stawach. Wewnątrz projektowej wirtualności przerobił czaszkę, tak że wykończone manekiny nie miały włosów.

W wyposażeniu sklepu znajdowało się teraz sześciu plastykowych aktów o nieco zaskoczonych buziach. Każdy z manekinów ważył jakieś pięć kilogramów; przewracały się dosłownie od dmuchnięcia i wydawało się dobrym pomysłem, by obciążyć im stopy.

Maya i Klaudia spędziły dzień na ubieraniu manekinów, dobieraniu im peruk i makijażu, i ustawiając je w malownicze grupki przed sklepem.

Klaudia okazała się w tym zdumiewająco dobra. Nie była geniuszem i nie potrafiła wydawać reszty, ale wspaniale radziła sobie z ustawianiem manekinów — wspinających się na stoliki w kawiarni, trzymających w rękach rakiety tenisowe, z entuzjazmem żujących sobie nawzajem stopy. Orgia doskonale ubranych plastykowych May ściągała do sklepu tłumy. Maya czasami sama stawała wśród swych plastykowych replik, a potem, na znak Klaudii, zaczynała się poruszać. Efekt tej zabawy był doprawdy wspaniały.

Maya odkryła, że uwielbia być publicznie podziwiana. Zwłaszcza aż tak publicznie i w tak dużej ilości egzemplarzy. Romantyczna naiwna Maya, wielka jaskraworóżowa, upudrowana Maya, Maya w polce-galopce, obwieszona ludową biżuterią, z oczami mocno, zabawnie podkreślonymi kredką, Maya w białym neonowym, zasilanym bateriami kostiumie, rozrywkowa w typie „cześć, marynarzu”. Maya w czerwono-białych szarawarach, Maya na sportowo, jakby właśnie wybierała się w góry, Maya chłodna, klasyczna, z kryształową szklanką do nalewek w ręku. Maya rozmnożona szalenie bawiła Mayę, czuła się tak, jakby uczestniczyła w drugorzędnym przedstawieniu teatralnym, niemniej wieczorem Maya była dziwnie osłabiona, dziwnie przezroczysta. A także dziwnie i przeraźliwie zmęczona.

Therese już od miesięcy nie odniosła takiego sukcesu finansowego. Sprzedali tyle towaru (wliczając w to wszystkie laleczki typu Maya), że postanowiła wyjechać z miasta na zakupy.

— Możesz wyjechać i zabawić się trochę, kiedy nie będzie mnie w mieście — zaproponowała Mayi. — Lepiej zabierz ze sobą Klaudię. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby Eugene zaprosił dziewczynę na randkę. Towarzystwo Klaudii da ci większe pole manewru.

— Eugene nie zaprosił mnie na randkę, ja go nawet nie lubię. To znaczy, nie za bardzo. A poza tym, po co miałabym jechać do Pragi? Tu, w Monachium, jest mnóstwo żywych kawiarni.

— Jesteś uparta jak osioł, kochanie. Praga to dla świata mody ważne miasto. Tête du Noyé jest jak scena. Jesteś modelką w tym światku, więc powinnaś pojawić się na scenie.

— Tego rodzaju rozrywka musi być bardzo męcząca.

— W każdym razie, będziesz miała odmianę. Klaudia zasłużyła sobie na trochę wolnego, tak jak ty. I jeszcze jedno, jeśli zacznie bawić się bez ciebie, z pewnością wpadnie w kłopoty. Zawsze wpada w kłopoty.

— Bardzo sprytnie to sobie wymyśliłaś. I bardzo wygodnie. Zawsze masz na podorędziu jakiś sprytny i złośliwy pomysł.

— Muszę załatwić parę spraw. Nie mogę handlować, mając puste półki, wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Uwolnij mnie od Klaudii, przynajmniej na parę dni… i zabierz ze sobą aparat. W Pradze znajdziesz tłumy żywych dziewcząt. — Therese zmrużyła oczy. — Te żywe dziewczyny z Pragi… są ze stali, choć sprawiają wrażenie takich delikatnych.

Kiedy Therese coś postanowiła, nie było na nią sposobu. Maya i Klaudia spakowały plecaki oraz specjalne torby na ubrania z wieszakami, i późnym rankiem, we wtorek, złapały pociąg do Pragi. Za bilety zapłaciła Klaudia. Klaudia płaciła praktycznie za wszystko. Miała niewielką pensję plus spore kieszonkowe od zamożnych, wpływowych rodziców — Monachijczyków.

Padły na swe strąki. Maya była zirytowana i kiepsko się czuła. Klaudia miała dwadzieścia dwa lata; dzień podniecenia i ciężkiej pracy tylko poprawiał jej nastrój. Klaudia była gotowa na wszystko.

— Lepiej coś zjedz, Mayu — powiedziała po niemiecku. — Ty nigdy nic nie jesz.

— Nigdy nie jestem głodna.

Klaudia poprawiła własnego, wiszącego przy jej uchu tłumacza. Mimo długich, męczących lat nauki angielskiego w doskonałej, popieranej przez państwo szkole, jej angielski był wyjątkowo niestabilny.

— Ale dzisiaj coś zjesz, choćbym miała zmusić cię do tego siłą. Jesteś taka blada. A ta peruka… nie mogłabyś chociaż spróbować? — Zręcznie poprawiła masę blond loków, kupioną z drugiej ręki. — Masz najdziwniejsze włosy na świecie, wiesz o tym, dziewczyno? Twoje naturalne włosy bardziej przypominają perukę niż jakakolwiek peruka.

— To z powodu szamponu.

— Jakiego szamponu? Próbujesz mnie oszukać? Nie stosujesz żadnego szamponu. Powinnaś pozwolić mi na spryskanie ci głowy dobrymi wzmacniającymi białkami. Wiem, że próbujesz zapuścić włosy, ale powinnaś zgodzić się, bym ci je trochę przycięła. Bez peruki wyglądasz jak jakaś ragazzina.

— Ja, Klaudia, ich bin die grosse Ragazzina.

Klaudia spojrzała na nią tak, jak zawsze patrzyli na nią tubylcy, gdy próbowała swej bardzo niedoskonałej niemczyzny — jakby jej inteligencja spadła nagle o parę poziomów.

Pociąg ruszył ze stacji, lekko i bezgłośnie niczym łyżwiarz po lodzie. Wagon był w trzech czwartych pełny. Klaudia przyjrzała się pasażerom z charakterystyczną niemiecką bezpośredniością. Nagle mocno szturchnęła Mayę w żebra.

— Na, Maya! — niemal krzyknęła.

— Co?

— Widzisz tę starszą panią siedzącą o tam, z tyłu, z psem policyjnym i dzieckiem? To prezydent Magyar Koztarsasag.

— Prezydent czego?

— Węgier.

— Och! — Maya pokręciła głową. — Wiem, że dziś powinno się używać imion i nazwisk ludzi w ich ojczystych językach, ale mówić po węgiersku to już przesada.

— Ona jest ważną postacią w ugodzie. Powinnaś spytać ją o logo do jej pałacu prasowego.

— Ja? Mnie chce się spać — powiedziała Maya.

— Ona jest wielkim politykiem. Porozmawia z tobą po angielsku. Jaka szkoda, że ubiera się tak okropnie. Jaka szkoda, że nie pamiętam jej nazwiska. Mogłabym zrobić sobie z nią zdjęcie.

— Jeśli rzeczywiście jest politykiem, to doceni, kiedy uszanujemy jej prywatność.

— Co? — spytała Klaudia ze sporą dozą sceptycyzmu. — Politycy nienawidzą prywatności. Rządzący nie wierzą w cały ten nonsens z prywatnością.

Maya ziewnęła.

— Nie mam pojęcia, co się dzieje — wyznała — ale taka dziś jestem zmęczona. To z pewnością naturalny okres gorszego samopoczucia. Może gdybym się zdrzemnęła…

— Przyniosę ci coś. — Klaudia poderwała się na równe nogi. Miała pantofle na bardzo wysokich obcasach. — Może jakąś nalewkę? Kofeina?