Выбрать главу

Nie widziała Martina od przeszło pięćdziesięciu lat. Nie kochała go od lat przeszło siedemdziesięciu. A teraz stała wobec Martina Warshawa w jego własnym ciele… czy też w tym, co z jego ciała pozostało.

Pies dotknął jego dłoni zimnym nosem. Martin poruszył się.

— Otwórz okno — szepnął.

Platon wcisnął guzik umieszczony nisko nad podłogą. Zasłony rozsunęły się, a wielkie, panoramiczne okno otwarło, wpuszczając do pokoju wilgotne powietrze znad Pacyfiku.

— Przyszłam, Martinie — powiedziała Mia.

Warshaw mrugnął, niepewny, zaskoczony.

— Pośpieszyłaś się.

— Tak. Spotkałam twojego psa.

— Rozumiem. — Zagłówek łoża śmierci przesunął się, unosząc umierającego do pozycji siedzącej. — Platonie, proszę, przynieś Mii krzesło.

Pies chwycił wygiętą drewnianą nogę najbliższego krzesła i pociągnął je po wykładzinie, dysząc i popiskując z wysiłku.

— Dziękuję, Platonie. — Mia usiadła.

— Plato — powiedział umierający — proszę, bądź teraz cicho. Nie słuchaj nas i nie mów. Możesz się wyłączyć.

— Mogę się wyłączyć? Dziękuję, Martinie. — Pies, zmieszany i nie za bardzo rozumiejący, co się dzieje, zwinął się w kłębek na podłodze. Długi, włochaty łeb położył na wykładzinie. Od czasu do czasu drgał nieznacznie, jakby coś mu się śniło.

Mieszkanie Martina było nieskazitelnie porządne i czyste, podejrzanie doskonałe. Z samego jego wyglądu łatwo było wywnioskować, że umierający nie wstawał z łoża śmierci od tygodni. Maszyny czyszczące dbały o wszystko, wraz z ludźmi z pomocy obywatelskiej, cierpliwie wykonującymi swe nie kończące się nigdy obowiązki, regularnie pojawiającymi się i znikającymi. Łoże śmierci wyglądało bardzo niewinnie, sądząc jednak z ciągłego niskiego szumu i rozlegającego się od czasu do czasu cichego bulgotu, było doskonale wyposażone.

— Lubisz psy, Mio? — spytał Warshaw.

— Twój pies to wspaniały przedstawiciel gatunku — odparła posłusznie Mia Ziemann.

Platon poderwał się z podłogi, otrząsnął i zabrał do bezmyślnego obwąchiwania pokoju.

— Mam go od czterdziestu lat — powiedział Martin. — To jeden z najstarszych psów w Kalifornii. A także jeden z najpełniej odmienionych psów w prywatnych rękach. Pisały o nim nawet magazyny kynologiczne. — Uśmiechnął się słabo. — Obawiam się, że w tej chwili Platon jest znacznie sławniejszy ode mnie.

— Widzę, jak wiele dla niego zrobiłeś.

— O tak. Przechodził każdą procedurę, którą przechodziłem ja. Oczyszczenie krwiobiegu, nerki, wątroba i płuca… Nigdy nie poddałem się zabiegowi przedłużenia życia, nie wypróbowawszy go przedtem na Platonie. — Martin splótł na kołdrze chude, przezroczyste dłonie. — Oczywiście, praca weterynaryjna jest łatwiejsza i tańsza niż zabiegi ekstensji postludzkiej… ale potrzebowałem chyba także poczucia wspólnoty, partnerstwa. Nikt nie chce sam poddawać się… doświadczeniom medycznym o tak wielkim zasięgu.

Wiedziała, o czym mówi. W swych uczuciach wcale nie był odosobniony. Pogranicza medycyny zwierzęta zawsze zdobywały przed ludźmi.

— Nie wygląda na czterdzieści lat. Czterdzieści lat to bardzo dojrzały wiek jak na psa.

Martin musnął palcami znajdującą się przy łóżku płytkę sensoryczną, a potem przeczesał dłonią włosy; poznała ten gest po długich siedemdziesięciu latach i to nią wstrząsnęło.

— Psy to cudownie odporne zwierzęta — powiedział. — Zdumiewające, jak doskonale radzą sobie w życiu, nawet teraz, kiedy stały się postpsami. Oczywiście, zdolność mowy to największa różnica.

Mia obserwowała psa obwąchującego sypialnię. Uwolniony od umysłowego ciężaru używania języka, Platon wydawał się raźniejszy, bardziej swobodny i w jakiś sposób prawdziwie psi.

— Na początku jego mowa miała wyraźnie sztuczny charakter — mówił dalej Martin, poprawiając sobie poduszkę. Twarz mu się zaróżowiła. Zakończył zabawę z płytką sensoryczną, z łóżkiem, z systemem podtrzymywania medycznego, którego używał, podłączonym do ciała pod piżamą. — Była po prostu werbalną protezą psiego mózgu. Platon mówił powoli, bardzo… niezdarnie. Układ wrastał w jego organizm przez dziesięć lat, teraz jednak mowa jest nieodłączną częścią psa. Czasami łapię go na tym, że mówi sam do siebie.

— A o czym?

— Och, o tym, co najprostsze. Żadnych abstrakcyjnych idei. Najzwyklejsze psie sprawy. Jedzenie. Ciepło. Zapachy. W końcu Platon jest przecież tylko moim dobrym starym psem… gdzieś tam ukrytym. — Martin przyjrzał się psu z nieukrywanym uczuciem. — Nie mam racji, stary? — spytał. Platon podniósł na niego wzrok. Machnął ogonem. Nie odezwał się.

Mia przeżyła długie, trudne stulecie. Była świadkiem zaraz i plag w skali globalnej i będących ich skutkiem gwałtownych, konwulsyjnych zmian w medycynie. Jako głęboko zainteresowany świadek obserwowała dobudowywanie kolejnych wielkich krypt, blanków i wież do najstarszej ze wszystkich Świątyni Bólu. Jako zawodowiec studiowała demografię śmierci milionów zwierząt laboratoryjnych i miliardów istot ludzkich, badała wariantowe skutki setek technik przedłużania życia. Pomogła nadać porządek wielu potwornym klęskom i zaledwie kilku bardzo prawdziwym sukcesom. Szczegółowo studiowała postęp wiedzy medycznej, rozumiany jako procent od zainwestowanego kapitału. Rekomendowała politykę wielu organom globalnej sieci przemysłowo-medycznej. Nigdy nie pozbyła się pierwotnego strachu przed bólem i śmiercią, ale nie dopuszczała już do tego, by zwykły strach miał znaczący wpływ na jej zachowanie.

Martin umierał. Mówiąc dokładniej, cierpiał na amyloidowy zanik osłonek nerwów, częściowy paraliż spowodowany schorzeniami kręgosłupa, niewydolność wątroby i zapalenie nerek, co doprowadziło do zwyczajowych, skomplikowanych i narastających zaburzeń metabolizmu, a w rezultacie do stanu, który w jego aktach medycznych podsumowano elegancko jako: „nie nadający się do podtrzymania”. Mia oczywiście dokładnie zapoznała się z rokowaniem, ale przecież analiza medyczna jest wytworem własnej terminologii, zaś śmierć — w całkowitym przeciwieństwie do terminologii — to nie słowo. Śmierć to rzeczywistość, odnajdująca ludzi i wywierająca swój niszczący wpływ na każdą cząstkę ich życia.

Jedno spojrzenie wystarczyło, by zorientowała się, że Martin umiera. Umierał i prawił banały o swym psie, zamiast rozmawiać o surowej prawdzie śmierci, ponieważ najmocniej i najszczerzej żałował tego, że rozstaje się z psem. Wymagania i zobowiązania zmuszają człowieka do walki o przetrwanie. Przetrwanie jest zobowiązaniem zaciąganym wobec kochanków, ludzi zależnych, każdego, kto oczekuje od człowieka przetrwania, na przykład psa. Który to mamy rok? 2095? Martin ma dziewięćdziesiąt sześć lat i jego najlepszym przyjacielem jest pies.

Był czas, kiedy Martin Warshaw ją kochał. Dlatego właśnie doprowadził do tego spotkania, dlatego po pięćdziesięciu latach wmanewrowywał ją teraz w stan emocjonalnej zależności. Był to skomplikowany akt, wywołany poczuciem obowiązku, gniewem, smutkiem i wymaganiami etykiety. Mia jednak znała prawdę, rozumiała rzeczywistość tak, jak obecnie rozumiała niemal wszystko, czyli ciut za dobrze.

— Używasz mnemoników? — spytał Warshaw.

— Tak. Brałam narkotyki pamięciowe. Oczywiście te łagodniejsze. Wtedy, kiedy musiałam.

— Pomagają. W każdym razie pomagały mnie. Oczywiście, powodują uzależnienie, jeśli używa się ich zbyt często. — Martin uśmiechnął się. — A ja używam ich teraz bardzo często. Kiedy nie ma się już nic do stracenia, nałogi zaczynają sprawiać człowiekowi wielką przyjemność. Chcesz mnemonika? — Podał jej paczkę nalepek, fabrycznie zamkniętą, z hologramem na opakowaniu.