Выбрать главу

Barman miał na sobie cienki, rozciągliwy, przezroczysty kombinezon przeciwskażeniowy, z rodzaju tych, które nosili niegdyś najodważniejsi pracownicy pomocy obywatelskiej, oczyszczający zakażony epidemią teren. Pod tym lśniącym, hermetycznym welonem był całkowicie nagi. Jego ciało od stóp do głów pokryte było gęstym siwym futrem. Z pewnej odległości wyglądało to trochę tak, jakby miał na sobie sweter i spodnie z szarej wełny.

Dziewczyny poczuły niepokój, ponieważ zwrócił na nie uwagę. Z trzaskiem zamknął notebooka i ruszył ku nim, powłócząc nogami. Był bardzo stary — lub bardzo chory — i szedł tak, jakby bolały go stopy. Twarz pokrywała mu siwa broda; nie widziały ani brwi, ani nosa, ani czoła, ani uszu, ani skroni. Spośród gęstych włosów wyłaniały się trzy blade płaszczyzny — para oczu i powieki.

— Jesteście tu nowe — powiedział. Jego głos dochodził z zewnętrznych głośników kombinezonu.

— Owszem. Nazywam się Maya, a to jest Klaudia. Zajmujemy się modą.

We względnie jasnym świetle lamp, umieszczonych wprost nad mahoniowym barem, barman przyjrzał się im uważnie. Na czubku głowy miał niewielką łysinkę z blizną.

— Lubię młode dziewczęta w ładnych ubraniach — powiedział w końcu, mrugając szybko. — Jeśli będziecie miały jakieś kłopoty z psem, powiedzcie mu, żeby spytał starego Klausa.

Maya uśmiechnęła się do niego promiennie.

— Bardzo panu dziękuję — powiedziała. — Jesteśmy szczęśliwe, że przyjął nas pan w swoim słynnym lokalu. Obiecuję, że nie sprawimy panu najmniejszych kłopotów. Czy możemy zrobić kilka zdjęć?

— Nie. Czego się napijecie?

— Kofeiny — powiedziała odważnie Klaudia.

Klaus zgrabnie napełnił dwie filiżanki mocną czarną kawą.

— Chcecie zwierzęcą śmietankę? — spytał.

— Nein, danke. — Klaudia zadrżała prawie niedostrzegalnie.

Wzięły brzęczące filiżanki oraz cukierniczkę i ulokowały się przy jednym ze stolików otoczonych kanapami. Klaudia odrzuciła swój pasiasty płaszcz. Jej ciało pod różowym, zjeżonym sweterkiem drżało, tym razem wyraźnie.

— Z całą pewnością to nie mój typ zabawy — jęknęła cicho. — Spodziewałam się muzyki, tańców, publicznego seksu, może jakichś staroci. A tymczasem tu jest jak w grobie, albo podobnie. Co to za straszna muzyka?

— To starożytna muzyka akustyczna i analogowa. W tamtych czasach muzyka niewiele miała dynamiki, barwy. Grano na instrumentach z drewna i zwierzęcych jelit.

Klaudia nerwowo popijała kawę.

— Wiesz, na czym polega problem? — spytała. — To jest zabawa dla intelektualistów. — Sama sobie odpowiedziała. — Głupio jest być intelektualistą, póki człowiek jest młody. Intelektualistą powinien być ktoś, kto ma sto lat i nic już nie czuje. Intelektualiści są tacy pretensjonalni! Nie umieją żyć!

— Odpręż się, Klaudio, dobrze? Przecież jest jeszcze wcześnie.

Fresk na ścianie był najcieplejszym i najsympatyczniejszym akcentem w Tête du Noyé. Bardzo malarski, nie wyglądał ani jak szklana ściana, ani jak ekran, już raczej jak płótno. Składał się z kilkuset fragmentów przypominających plaster miodu, obracających się powoli i przeskakujących z miejsca na miejsce. Komórki zmieniały pozycje, pulsowały, obracały się, przekształcały. Cyfrowy taniec kwiatów.

Maja podniosła filiżankę kawy, dla formalności przyłożyła ją do ust i odstawiła nietkniętą. Przez chwilę przyglądała się niespokojnej Klaudii, a potem spojrzała na fresk. Bursztynowe organiczne kształty praktycznie zniknęły, ustępując miejsca rosnącej liczbie chłodnych geometrycznych kryształów.

Nie wiedziała, skąd się jej to wzięło, ale nagle nabrała przekonania, że te kryształy ją obserwują. W jakiś sposób fresk był w stanie śledzić ludzi, prawdopodobnie za ekranem ukryte były kamery. Gdy ktoś spojrzał prosto na niego, ruch plastrów wyraźnie słabł. Z pełną prędkością poruszały tylko wtedy, kiedy nikt na niego nie patrzył.

Maya sięgnęła do plecaka. Obserwowała fresk przez lusterko puderniczki. Fresk w niczym się nie połapał, uznał, że wyzwolił się już od jej uwagi. Małe komórki ożywiły się nagle, strzelając w siebie nawzajem iskrami informacji, rozkwitając, łącząc się, wirując, zmieniając barwy. Maya zamknęła puderniczkę, obróciła się i spojrzała wprost na fresk. Komórki zamarły, jakby przyznawały się do winy. Poruszały się grzecznie, powoli.

Nagle obok nich znalazł się Eugene.

— Ciao! — przywitał Mayę.

— Ciao, Eugene — powitała go Maya z prawdziwą radością. Eugene wykąpał się i nawet uczesał. Wyglądał wspaniale w długim, lśniącym brokatem płaszczu i spodniach — rurach.

Uśmiechnął się uroczo.

— Was ist los, Camilla?

— Klaudia — poprawiła go Klaudia, marszcząc brwi i obciągając spódnicę na opartych na kanapie nogach.

Eugene przysiadł się do nich beztrosko.

— Powinnyście zalogować się w barze — powiedział. — Tu, w Tête, panuje taki zwyczaj. Nie wiedziałem nawet, że przyjechałyście.

— Zawsze jest ten pierwszy raz, Eugene — powiedziała Maya.

— Prawie wszyscy logują się jeszcze z domu z informacją, że zaraz tu będą. Nasz światek jest bardzo usieciowiony. Najchętniej spotykamy się w Tête. Bardzo mi miło, że zdecydowałyście się przyjść. Jak się wam podoba nasz gospodarz?

— Mnie tam wcale się nie podoba — odparła natychmiast Klaudia, po angielsku.

— Zdumiewająca postać, prawda? Wspaniale się z nim rozmawia. Ma w zanadrzu miliony fascynujących opowieści. Był kosmonautą.

— Naprawdę?

— Tak. Jedynym Czechem w kolonii księżycowej. Przesiedział tam cały okres epidemii. Dlatego nosi ten kombinezon. Mieli swoje problemy immunologiczne z długotrwałą ekspozycją na twarde promieniowanie. Próbował obejść się bez kombinezonu tu, na Ziemi, ale złapał gronkowca i to go cholernie przeraziło. Dlatego zdecydował się na gęste futro.

— Jeszcze nigdy nie spotkałam kosmonauty.

— No, to właśnie spotkałaś. Klaus jest właścicielem Tête. Muszę was ostrzec, że nie lubi rozmawiać o latach spędzonych na Księżycu. Większość jego przyjaciół zmarła podczas wybuchów, przewrotu i czystek. Ale doskonale zna miejscową scenę. Jako jedyny czeski lunarianin został prawdziwym bohaterem narodowym. Rada Miejska Pragi pozwoliła mu w związku z tym robić, co chce. Klaus nie jest nadętym gerontokratą — on naprawdę nadstawiał karku. Mit ihm konnte man Pferd stehlen.

Klaudia wydęła wargi.

— Nie musisz mówić po niemiecku ze względu na mnie — powiedziała.

— Niemiecki to dla mnie żaden problem. O, tam, siedzi Shqiperisan, próbując znaleźć kogoś, kto mówi w gegu, albo może tosku.

— A skąd pochodzi?

— Z Tirany.

Klaudia rozchmurzała się. Powoli.

— Kocham mężczyzn z Shqiperise — powiedziała po niemiecku. — Są tacy zaradni i romantyczni. Czym się zajmuje?

— Virtualität.

— Prima!

Klaudia wstała i odeszła od stolika. Maya poklepała miejsce na kanapie obok siebie.

— Usiądź bliżej — zaproponowała.