Выбрать главу

Eugene przysunął się do niej ostrożnie.

— Opowiedz mi coś o kobiecie, która zaprojektowała ten fresk.

— A skąd wiesz, że to była kobieta?

— Po prostu wiem, to wszystko.

Eugene przyjrzał się freskowi. Fresk zauważył jego spojrzenie i natychmiast, posłusznie, zwolnił.

— To komórkowe wyświetlanie automatyczne. Sądząc z zastosowanej techniki, pochodzi z lat pięćdziesiątych. Mam nadzieję, że zrobiła ją solidnie, bo cholernie ciężko byłby zastąpić części i programy z tak starej i nie używanej już platformy.

— Piękne, prawda? Ta sztuczka omal mnie nie rozgniewała, zanim zorientowałam się, co chce powiedzieć.

Eugene podrapał się po głowie.

— Załatwiłaś mnie — powiedział. — Na tym zupełnie się nie znam. Paul będzie wiedział, jest naukowcem.

— Kto to taki, ten Paul?

Eugene uśmiechnął się ostrożnie.

— Paul, praktycznie rzecz biorąc, ustanawia prawa w naszej niewielkiej grupce. Rozumiesz, ja tam nie lubię, kiedy mówi mi się, co mam myśleć. Nie interesują mnie ideologie. Ale ufam Paulowi. I sądzę, że on mi ufa.

— Jest tu dzisiaj? Mógłbyś mi go przedstawić?

— Jasne.

Eugene poprowadził ją przez bar, ku grupce kilku osób skupionej wokół muskularnego rudego młodego mężczyzny w jaskrawym garniturze z wyświetlaczem. Kurtka ukazywała wspaniały widok Pragi wprost z satelity, wzór ulicznych świateł rozciągał się przez klapy marynarki aż na lśniące rękawy. Mężczyzna opowiadał właśnie dowcip po francusku, żywo i z humorem. Oczarowani słuchacze śmiali się głośno, radosnym śmiechem przyjaciół, słuchających towarzyskiej anegdoty.

Maya doczekała cierpliwie chwili, gdy nastąpiła puenta anegdoty wśród wybuchu śmiechu i zabawnych komentarzy.

— Ciao, Paul — powiedziała szybko, wykorzystując okazję. — Nie masz nic przeciwko angielszczyźnie?

Rudy chłopak przeczesał palcami brodę.

— Bardzo szanuję język angielski, ale Paul siedzi tam, przy końcu stołu, kochanie.

— Och…

— Nie rób tego więcej — przestrzegł ją cicho Eugene. Zręcznie lawirował pomiędzy wyciągniętymi nogami i rękami trzymającymi szklaneczki.

Paul miał ciemną cerę, był przysadzisty, gładko ogolony i pogrążony w cichej rozmowie z kobietą o ostrym nosie, z włosami spadającymi na czoło; na jej twarzy nie było śladu szminki. Bawił się dużą serwetką, która jakby żyła własnym życiem. Powiewała, skręcała się i najwyraźniej miała ochotę wspiąć się po jego rękach.

— Pozwól, że coś ci przyniosę — szepnął Eugene.

— Może wodę mineralną? Dziękuję. — Maya przysiadła na krawędzi kanapy, przyglądając się jak Paul i ciemnowłosa kobieta dyskutują lśniącą, tańczącą serwetę. Oboje płynnie mówili po włosku.

Paul ubrany był w szare płócienne spodnie i zapinaną na guziki płócienną koszulę khaki; płaszcz rzucił na oparcie kanapy. Kobieta miała na sobie czarne rajstopy, buty i sięgające łokci białe inteligentne rękawiczki. Ignorowała Mayę z wyraźnie dostrzegalnym wysiłkiem.

Paul zręcznie szczypnął róg serwety, która natychmiast przestała się wić i zwisła bezwładnie. Podłączył ją do cienkiego kabla, spod kanapy wyciągnął notebook i, nie przerywając wygłaszanej po włosku tyrady, zaczął walić w klawisze, wpatrując się jednocześnie w ekran, na którym pojawiały się dane w jakimś strasznym technicznym dialekcie języka angielskiego.

Uderzył w klawisz po raz ostatni, rozpoczynając wykonywanie procesu. Gwałtownie odwrócił się ku Mayi.

— Amerykanka? — spytał.

— Tak.

— Kalifornijka?

— Owszem.

— San Francisco?

— Jesteś bardzo mądry.

— Jestem Paul. Pochodzę ze Stuttgartu. Programuję. To Benedetta, koderka z Bolonii.

— Ja jestem Maya. Tak naprawdę pochodzę znikąd. I nie robię niczego szczególnego. — Maya podała rękę ciemnowłosej kobiecie.

— Jesteś modelką — powiedziała ze znużeniem Benedetta.

— Tak. Czasami. Nieczęsto.

— Wpadłaś kiedyś na jakiś pomysł, który zmąciłby pogodę tej pięknej główki?

— Nie, jeszcze nie, ale potrafię się pozbierać, gdybym się o jakiś potknęła i upadła.

— Jesteś szalenie taktowna, Benedetto. — Paul się roześmiał.

Benedetta dotknęła palców Mayi inteligentną rękawicą, po czym opadła na kanapę.

— Przyjechałam z bardzo daleka, by porozmawiać dziś z tym mężczyzną — oznajmiła. — Mam nadzieję, że poczekasz z flirtami aż wszyscy tu obecni się zaprawią.

— Benedetta jest katoliczką — wyjaśnił Paul.

— Nie jestem katoliczką! Bolonia to najmniej katolickie miasto w Europie. Jestem anarchistką, znam się na sztuczce i programuję. Planuję powiesić ostatniego gerontokratę na flakach ostatniego księdza!

— Jest także cudownie taktowna — dodał Paul.

— Chciałam tylko zapytać o fresk — powiedziała Maya.

— „Rajskie Ogrody”, Evá Masková, 2053 — wyjaśnił jej Paul.

Eugene odszedł już od baru, ale zainteresowała go kolejna opowiadana przez dowcipnisia historia. Stał pochylony, z łokciami na oparciu kanapy, śmiał się serdecznie i popijał wodę mineralną przeznaczoną dla Mayi.

— Opowiedz mi o tej Evie. Co się z nią dzieje teraz?

— Wypiła za wiele nalewek, spadła z roweru i skręciła kark — powiedziała chłodno Benedetta. — Medykom udało się ją jednak połatać. Poślubiła bogatego hiszpańskiego bankiera. Pracuje teraz dla ugody w jakimś kretyńskim wieżowcu w Madrycie.

Paul lekko pokręcił głową.

— Jesteś bezlitosna. Był czas, kiedy w Evie palił się święty płomień.

— To ty tak twierdzisz, Paul. Ja ją spotkałam. Jest doskonałą małą mieszczką w średnim wieku, hodującą rośliny w doniczkach.

— A jednak palił się w niej święty płomień.

— Ten fresk — wtrąciła Maya. — Opowiada o ludziach takich jak wy, prawda? Kiedy zostawi się ich samym sobie, potrafią dokonywać cudów, ale kiedy obserwuje się ich z zewnątrz, kiedy się ich analizuje, zamierają, nieruchomieją.

Paul i Benedetta wymienili zdziwione spojrzenia, a potem jak na komendę oboje spojrzeli na nią.

— Mam nadzieję, że nie jesteś niespełnioną aktorką — powiedziała Benedetta.

— Nie, skądże.

— Nie tańczysz? Nie śpiewasz?

Maya potrząsnęła głową.

— Nie masz nic wspólnego ze sztuczkami? — spytał ostro Paul.

— Nie. No… czasami fotografuję.

— Spodziewałam się czegoś takiego! — krzyknęła triumfalnie Benedetta. — Chcę zobaczyć twój spex.

— Nie mam spexa.

— Więc pokaż mi aparat.

Maya wyjęła prosty, turystyczny aparat fotograficzny z plecionej torebki. Benedetta parsknęła śmiechem.

— Nie, to beznadziejne — orzekła. — Co za ulga! Przez jedną straszną chwilę myślałam, że spotkałam inteligentną kobietę, lubiącą rajstopy ozdobione cekinami!

Po schodach zszedł do baru wysoki mężczyzna w długim szarym płaszczu i ubłoconych roboczych spodniach.

— Emil przyszedł — ucieszył się Paul. — Pamiętał! Zdumiewające! Przepraszam was na chwilkę — powiedział, wstał i odszedł. Benedetta patrzyła za nim z wyraźnie zauważalnym w jej oczach gniewem.

— No i masz, zobacz, co zrobiłaś — powiedziała do Mayi. — Kiedy Paul już zacznie z tym świątobliwym durniem, nie potrafi skończyć. — Odłączyła wijącą się chustkę i wstała.

Maya nie miała zamiaru zostać sama. Nie teraz, kiedy coś się wreszcie zaczęło dziać.