Выбрать главу

— Płynna powłoka? — spytała Maya, przyglądając się soczewkom.

— Jednorazowe. — Bouboule wzruszyła ramionami. — Tu masz inteligentne rękawiczki, nie twierdzę, że są najlepsze, po prostu nosi się je na wieczorne przyjęcia, po których możesz się obudzić nie wiadomo gdzie. Nie złam palców, naciągaj je powoli… o właśnie tak.

— To bardzo miło, że mi je pożyczyłaś — powiedziała Maya.

— Wcale ci ich nie pożyczam, możesz je zatrzymać. Wujek lubi dawać prezenty dzieciakom, oni podchodzą do rynku w sposób bardzo perspektywiczny.

— Ja też mam coś dla ciebie, Mayu — powiedziała nagle Benedetta, najwyraźniej kierując się kaprysem. Dwoma palcami zaczęła szukać czegoś pod wysokim kołnierzem bluzki. W końcu wyciągnęła diamentowy naszyjnik z wisiorkiem na cienkim złotym łańcuszku. — Masz — powiedziała. — To dla ciebie. Tego bardziej potrzebujesz.

— Diamentowego naszyjnika?

— Co się tak dziwisz, przecież każdy idiota umie produkować diamenty — zirytowała się Benedetta. Podała jej naszyjnik. — Przyjrzyj się wisiorkowi.

— Maleńki słowik w złotym gniazdku. Jakie to piękne! Nie mogę przyjąć takiego prezentu!

— Złoto to głupstwo. Nie gap się tak i uważaj, co mówię. Ptasie gniazdo wsadzasz do ucha, to jest tłumacz. Diamenty są paciorkami pamięci, zawierają wszystkie języki europejskie. Widzisz wytrawione z boku numerki? Ptak wysiaduje teraz angielski, włoski i francuski. Włoski nie jest ci potrzebny jako język główny, więc włóż angielski, to jajko numer jeden… włóż angielski w środek gniazda, a włoski włącz z boku. Włoski ma numer siedemnaście.

— Włoski ma numer siedemnaście? — zdumiała się Bouboule.

— To szwajcarskie urządzenie. Zrobione w Bazylei.

— Szwajcarzy nie mają za grosz poczucia humoru — stwierdziła Bouboule. — Mścić się za to, że Mediolan wykupił Genewę… chować urazę…

Maya zdjęła z łańcuszka język włoski. Potem wyjęła angielski ze złotego gniazda i ostrożnie wpięła diamentowe włoskie jajko pomiędzy delikatne ptasie nóżki z wytrawionymi na nich obwodami. Jajeczko od razu wskoczyło na miejsce, z lekkim, oznajmiającym połączenie trzaskiem.

Delikatnie wsunęła mały wisiorek do prawego ucha. Wisiorek poruszał się w nim jak mały metalowy skorek. Coś długiego i lepkiego wpełzło jej w kanalik ucha. Poczuła chwilową, przemożną ochotę zerwania wisiorka, ale nie zrobiła tego. Stała, drżąc.

— Nie ma baterii — powiedziała jej po włosku Benedetta. — Musisz cały czas trzymać go przy ciele. Jeśli nie będzie ciepły, ptak umrze.

Nowy tłumacz mówił ze wspaniałym, melodyjnym rezonansem, przypominającym ton fletu; delikatny dźwięk rozlegał się w pobliżu jej prawego bębenka.

— Jaki jest wspaniały! Jaki czysty głos! — zachwyciła się Maya.

— Ale pamiętaj, nie ma baterii.

— Nie ma baterii. Pamiętam. Tylko że zastanawia mnie to przeoczenie.

— To nie wada konstrukcyjna, raczej część zestawu — stwierdziła ponuro Benedetta. — Ten ptak to shareware. Szwajcarzy zaprogramowali go bezbłędnie.

Maja zapięła łańcuszek diamentów na szyi i wsunęła go pod bluzkę. Prezenty sprawiły jej ogromną przyjemność i nic nie mogła na to poradzić.

— Jesteś bardzo hojna — powiedziała. — Chcesz mojego niemieckiego tłumacza?

Benedetta obejrzała go sobie.

— Niemiecki na angielski — stwierdziła. — Nie dla mnie. Turystyczny kicz. — Rzuciła jej tłumacza. — No, teraz możemy rozmawiać jak cywilizowani ludzie. Pokaż nam swoje palazzo.

— Mam szczerą nadzieję, że to zadziała. — Maya przesunęła ręką nad lśniącą powierzchnią utkanego komputera. — Czy moje rękawice są włączone?

— Coś się procesuje — zauważyła Benedetta z powątpiewaniem.

Bouboule włożyła wspaniale skrojone, jaskrawożółte rękawice, po czym uważnie dostroiła spexy. — Jakie to podniecające! Patapouff i ja uwielbiamy pałace pamięci. Prawda, Patapouff?

Maya z niechęcią i w napięciu oczekiwała odpowiedzi małpki, małpka jednak nie odpowiadała, więc zmusiła się do rozluźnienia mięśni. Mówiące psy traktowała normalnie, ale w mówiących małpach było coś doprawdy okropnego.

W spexach Mayi pojawił się zamazany wzór testowy. Przeciągnęła ręką po prawej części oprawki, aż nabrał on ostrości i stał się idealnie czytelny. Przycisnęła mostek, nadając obrazowi trójwymiarowość. Były to rutynowe gesty, zwykle techniczne poprawki, wykonywała je od dziesięcioleci, nagle jednak poczuła niezwykłe podniecenie. Po astygmatyzmie nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Jej astygmatyzm odszedł w przeszłość. Aż do tej chwili nigdy nie miała okazji pożałować, że odszedł.

— To pracownia! — powiedziała Benedetta. W jej głosie brzmiał tryumf. — Jaka dziwna. Bardzo stara. Ja was poprowadzę, dobrze?

— Pracownia mężczyzny? — Bouboule była wyraźnie znudzona.

— A gdzie ten facet trzymał pornografię? — zainteresowała się Benedetta.

— Co? — zdumiała się Maya.

— Nie znalazłaś jego pornografii? Na świecie nie ma chyba mężczyzny, który w swym pałacu pamięci nie przechowywałby pornografii.

— Tego mężczyzny nie ma już na świecie.

Bouboule powiedziała coś złośliwego i roześmiała się.

— Francuski dowcip słowny — zakwilił tłumacz swą melodyjną lecz pozbawioną jakiegokolwiek charakterystycznego akcentu angielszczyzną. — Kontekst nie został zrozumiany.

— Widzę jakieś wielkie plany — oznajmiła Benedetta, przyglądając się jednej ze ścian. — Lata sześćdziesiąte, co? Rzeczywiście, budowali wtedy jak wściekli. Biblioteka. Galeria. Zoo Sztucznego Życia… brzmi wspaniale! Akta firmy. Akta zdrowotne. Wzór zachowania CAD-CAM. Kino! Czy może jest tu kino?

— Co masz na myśli, mówiąc o kinie? — zainteresowała się Bouboule.

— Cinematographique.

— Prima!

— Wymiary ciała, to dla krawca. Recepty na nalewki. Plany domu… o, to bardzo fajne, trzymać fizyczne plany domu w palazzo. Aha, plany trzech czy czterech różnych domów! Ten facet musiał być całkiem bogaty.

— Był bogaty kilkanaście razy — wyjaśniła Maya.

— Och, przyjrzyjcie się temu! Miał tracker petepe.

— Co to takiego petepe?

Benedetta, zmuszona do udzielenia wyjaśnień natury technicznej, powróciła do angielszczyzny.

— Public Telepresence Point, PTP — wyjaśniła. — Twój facet ma… miał… skaner porządkujący, zdolny do wydobywania danych z oficjalnych rejestrów teleprezencji. Przydaje się do śledzenia przyjaciół… albo wrogów. Program wyszukuje dane z milionów rejestrów teleprezencji, gromadzonych przez wiele lat, katalogując pojawienia się szukanego człowieka. To taki szperacz danych. Przemysłowe oprogramowanie szpiegujące.

— Nielegalne? — zainteresowała się Bouboule.

— Prawdopodobnie, choć może nie wtedy, kiedy ten pałac był budowany.

— Dlaczego nazywacie go petepe?

— Tu, w Pradze, tak zawsze nazywano PTP. Dziwny język, ten česky.

— „Česky” to nie rzeczownik, tylko, jak to się nazywa? A, przysłówek. Właściwa nazwa języka brzmi „čeština”.

— Čeština to jajo numer dwanaście, Mayu.

— Dziękuję za informacje.

Nagle Maya poczuła maleńkie łapki, powoli wsuwające się pod rękaw jej bluzki. Krzyknęła i zerwała spexa z oczu. Małpka, przerażona, przeskoczyła szybko na ramię Bouboule, tam szukając schronienia. Wyszczerzyła drobne ząbki. Bouboule, oślepiona i przywołana do rzeczywistości przez swego spexa, machała rękami w powietrzu.