— Zła dotykowość? — spytała.
— Złe, stare protokoły — zawyrokowała podobnie oślepiona Benedetta.
Maya, milcząc, spojrzała w przykryte srebrnymi nakładkami oczy małpki.
— Dotknij mnie jeszcze raz, a dam ci klapsa — ostrzegła ją samym ruchem warg. Małpka poprawiła klapy smokingu, machnęła chwytnym ogonem i skoczyła na oparcie kanapy.
— Znalazłam akces — powiedziała Benedetta. — Wyjdźmy na dach.
Maya znów włożyła spexy. W ścianie przesunęły się drzwi. Wkroczyły w wirtualną ciemność. Obok nich, w dół, przemykały białe kręgi, przypominające paski galopujących zebr.
Wkroczyły na dach, ozdobiony murem ze strzelnicami. Pod stopami czuły fałszywy żwir.
Wokół nich stały inne pałace pamięci, być może zbudowane przez partnerów oszustw Warshawa. Maya nie mogła pojąć, dlaczego właściciele pałaców pamięci dopuścili do sytuacji, w której ich konstrukcje widoczne są z innych konstrukcji. Czyżby pocieszało ich to, że inni ludzie też się ukrywają? Na wirtualnym, skrzywionym horyzoncie sterczała we mgle chińska skała, wysoki cyfrowy stalagmit ozdobiony delikatnymi, monochromatycznymi, wykonanymi piórkiem rysunkami sumi. W pewnej, nie dającej się zmierzyć przestrzeni i, szczerze mówiąc, nieeuklidesowej odległości znajdowała się złożona z samych krzywizn struktura, przypominająca najbardziej burzową chmurę, lśniąca niczym pożyłkowany czarny marmur, sugerująca jednak zmysłom jakąś przedziwną szklaną gazowość, a może gazową szklaność…? Był też gładki, pokryty eleganckimi blaszkami budynek, przykryty czymś przypominającym kapelusz grzyba, blaszkowaty od spodu, po bokach otoczony kolumnami i pokryty szczelinami. Inny pałac przypominał stojący na boku plaster miodu, spowity chmurą setek tysięcy pyłków, lecących powoli, wchłanianych i wydzielanych; wyglądał zupełnie jak gniazdo wirtualnego pterodaktyla.
Bouboule była wstrząśnięta i oczarowana.
— Jaka to przedziwna metafora — powiedziała. — Nigdy nie widziałam wirtualności tak starej, a jeszcze funkcjonującej.
— Ciekawe, gdzie my właściwie jesteśmy — westchnęła Maya i natychmiast się poprawiła. — To znaczy, skąd to wszystko idzie?
— Pałace nie muszą przecież reprezentować rzeczywistego procesingu — zauważyła Benedetta. — To coś wygląda doprawdy wspaniale, ale przecież może być wyłącznie śmieciem na jakiejś starej maszynie, stojącej w szafie gdzieś, w Makao. Nie wolno ufać prezentacji. Obserwowane przez inny interfejs, wszystko to wygląda pewnie bardzo zwyczajnie i bardzo mieszczańsko.
— Oślica z ciebie — stwierdziła podekscytowana Bouboule. — Gerontokraci nie żyją w ten sposób. Żaden właściciel takiego pałacu nie pojawiałby się w nim tylko po to, żeby oszukiwać oczy iluzją. Masz tu pejzaż duszy starego człowieka. Jego ostatnią ucieczkę. Raj przestępcy.
— Ciekawe, czy któreś z tych starych miejsc jest jeszcze zamieszkiwane. Być może oni wszyscy już nie żyją, a zamki nastawiono na automatykę. Może to nawiedzone zamki, zbudowane na wirtualnym piasku.
— Nie mów tak — powiedziała Maya przez ściśnięte gardło.
— Lecimy! — Benedetta skoczyła zgrabnie z jednej ze strzelnic.
W spexach zapadła ciemność.
— Och! Jaka szkoda! Połączenie zostało przerwane — westchnęła Benedetta.
Dziewczyny zdjęły spexy. Patrzyły na siebie w milczeniu.
— Jakim cudem dostałaś to coś? — spytała wreszcie Bouboule.
— Lepiej nie pytaj — powiedziała Benedetta.
— Och! — Bouboule uśmiechnęła się. — Mam nadzieję, że stary zostawił ci jakieś pieniądze?
— Jeśli tak, to nie odnalazłam skarbu. — Maya złożyła spexy. — W każdym razie jeszcze nie.
Chciała oddać spexy Bouboule.
— Nie, nie, zatrzymaj je. I tak znajdę ci lepsze. Daj mi adres.
— Nie mam stałego adresu. Nie mam adresu sieciowego. Słuchajcie, ja naprawdę się tak po prostu włóczę.
— Zatrzymaj się u mnie, jeśli duch włóczęgi zaprowadzi cię do Stuttgartu. Wujowie mają mnóstwo miejsca.
— To bardzo miło z twojej strony. Obie jesteście dla mnie takie uprzejme, takie hojne… naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
Benedetta i Bouboule wymieniły przedziwnie niewinne spojrzenie bardzo młodych intrygantek.
— Nie ma sprawy — powiedziała Benedetta. — Wiesz, mamy swoje sposoby i doskonale wiemy, kiedy spotykamy nową bratnią duszę.
— Na scenie jesteśmy współczesnymi kobietami — stwierdziła poważnie Bouboule — które zdecydowały się żyć wolne i swobodne. Wszystkie mamy potrzeby nie odpowiadające obecnemu status quo. Jesteśmy kobietami współczesnymi! Albo wszystkie razem patrzymy w gwiazdy, albo jedna po drugiej umrzemy w rynsztoku.
Bouboule pochyliła się nagle i ożywiła.
— Co to takiego? O, popatrzcie, Patapouff znalazł komara. Będziemy miały szczęście! Chodźcie, sprawdzimy sobie krew i zrobimy parę nalepek, żeby to uczcić. Coś bardzo ciepłego i miłego.
— No, nie wiem — sprzeciwiła się tej propozycji Benedetta. — Ostatnio mam tak niski poziom lipidów. Może woda mineralna?
— Ja wezmę to samo — zgodziła się z nią Maya.
— To znajdźmy jakiegoś fajnego chłopca, żeby nam przyniósł drinki — zaproponowała Bouboule. Podniosła wyłączony płócienny komputer i pomachała nim nad głową.
— Z kim ty właściwie tu przyszłaś? — spytała Mayę Benedetta. — Z Eugenem?
— Nie przyszłam tu z Eugenem.
— Eugene to idiota, prawda? Nienawidzę ludzi, którzy mylą algorytmy z archetypami. A poza tym on jest z Toronto.
— Est-il Quebecois? — zainteresowała się Bouboule.
— Toronto to nie Quebec — poinformowała ją Maya.
— C’est triste… och, ciao, Paul.
— Benedetto, znalazłaś się w centrum zainteresowania — powiedział Paul, podchodząc do nich z uśmiechem. — To Emil z Pragi. Jest ceramikiem. Emilu, to Maya, modelka, i Benedetta, programistka. A to Bouboule. Jest naszą przemysłową patronką.
Emil ukłonił się Bouboule.
— Powiedziano mi, że już się spotkaliśmy.
— W szczególnych okolicznościach. — Twarz Bouboule zachmurzyła się. Dziewczyna wstała, złożyła na policzku Emila siostrzany pocałunek i odeszła. Małpka pobiegła za nią i wskoczyła jej na ramię.
— Kiedyś byli kochankami — wyjaśniła Benedetta, marszcząc nos.
Emil usiadł, zdruzgotany.
— Naprawdę byłem kochankiem tej kobiety? — zdziwił się szczerze.
— Sprowokujesz skandal, Benedetto — skarcił ją Paul. — Pozwolisz, że obejrzę furoshiki? — Postawił swój notebook na stoliku. — Emilu, to doprawdy nadzwyczajne urządzenie — powiedział — i powinieneś z bliska przyjrzeć się, jak działa. — Podwinął rękawy.
Emil spojrzał na Mayę. Miał piękne ciemne oczy.
— Czy my byliśmy kiedyś kochankami? — spytał.
— Dlaczego pytasz?
Emil westchnął. Był rozżalony.
— Paul jest taki przekonywający — burknął. — Zawsze udaje mu się namówić mnie, żebym przyszedł na te jego zabawy, a potem okazuje się, że zawsze popełniam straszne nietakty.
Paul podniósł wzrok znad ekranu.
— Nie marudź — powiedział. — Bardzo dobrze ci dziś idzie. Chodź, popatrz na ten drobiazg, z pewnością poprawi ci humor. Prawdziwe cudeńko.