Podczas sprzątania pracownia dostarczyła jej prawdziwego bogactwa informacji. Kobiety przelatywały przez nią niczym podmuchy huraganu, pozostawiając po sobie spinki do włosów, pojedyncze zgniecione pończochy, opakowania po butach, puste pudełka po pomadkach, różowe pióra po jakimś starym kostiumie, tanie okulary przeciwsłoneczne, testery krwi i, oczywiście, fotografie. Kobiety robiące zdjęcia były tymi, które coś w Emila zainwestowały.
— Doskonale się dziś czuję — oznajmił Emil. Rzeczywiście, powinien się czuć doskonale. — Mam zamiar stworzyć coś specjalnie dla ciebie, Mayu. Coś, w czym zamknę twe niespotykane u innych cechy. Hojność. Dobro.
— Nie jestem twoim glinianym naczyniem, Emilu.
— Ależ oczywiście, że jesteś. Wszyscy jesteśmy glinianymi naczyniami. Nie ma sensu sprzeciwiać się Biblii. — Emil zachichotał wesoło i zabrał się za przygotowywanie gliny.
Maya wybrała się do śródmieścia, po zamknięty w skrytce na lotnisku bagaż. Plecak i ubrania Klaudii zniknęły, pozostał jednak list. Napisany po niemiecku. Maya oczywiście nie czytała po niemiecku, sądząc jednak z kanciastego charakteru pisma i mnóstwa wykrzykników Klaudia była po prostu wściekła.
Następnie Maya znalazła publiczny netsite. Podłączyła do niego aparat fotograficzny i przesłała zdjęcia do Therese, do sklepu. Potem zjadła lunch. Kiedy skończyła obowiązkowe podkarmianie ciała, zadzwoniła do sklepu w Monachium.
— Gdzie jesteś? — spytała ją Therese.
— Nadal w Pradze. Jak tam Klaudia?
— Wróciła. Wściekła. Przestraszona. Skacowana. Upokorzona. Okazałaś się niezbyt pomocna, Mayu.
— Znalazłam faceta.
— Tego się właśnie spodziewałam. Kiedy wracasz?
Maya potrząsnęła głową.
— Therese, jeśli nie zaopiekuję się tym facetem, wyskoczy przez okno.
Therese roześmiała się.
— Straciłaś rozum, dziewczyno? Przecież to najstarsza sztuczka w repertuarze tych artystów. Okaż odrobinę rozsądku i wracaj natychmiast. Przywiozłam mnóstwo towaru.
— Therese… — Maya westchnęła ciężko. — Miałaś rację — powiedziała. — Tête jest sceną. Bardzo spodobali mi się ci ludzie, od sztuczki. Mają zamiar nauczyć mnie być żywą. Nie wracam do Monachium.
Therese milczała.
— Widziałaś moje zdjęcia? — Maya przerwała jej milczenie.
— Całkiem niezłe. Być może znajdę jakiś użytek dla twoich zdjęć.
— Są okropne. Ale mam zamiar się uczyć. Mam zamiar uczyć się fotografii, pracy w spexach. Będę lepsza niż jestem, dostanę lepszy sprzęt, zacznę pracować we własnej sztuczce. Będę taka jak oni.
— Nie byłaś szczęśliwa w sklepie, kochanie?
— Nie chcę być szczęśliwa, Therese. Nie ma mnie wystarczająco wiele, żebym była szczęśliwa. Nie należę jeszcze do siebie, muszę nauczyć się, jak być bardziej sobą. Ci artyści… sądzę, że oni mogliby mi pomóc. Czują ten sam rodzaj niedosytu, który czuję ja.
— Całkiem nagle wypowiadasz się z wielką pewnością siebie. Co ci zmieniło poglądy? Jedna noc w łóżku z jakimś facetem? Dlaczego nie miałabyś wskoczyć w pociąg i wrócić tu jak najszybciej? Pociągi chodzą jeden za drugim.
— Mogę wysłać ci mnóstwo zdjęć, jeśli potrzebujesz zdjęć, ale nie wrócę do sklepu.
— Jeśli nie wrócisz, będę musiała znaleźć sobie kogoś na twoje miejsce i nie przyjmę cię już z powrotem.
— Znajdź sobie kogoś, Therese.
— Moja biedna, mała Maya! Zawsze taka ambitna! A ci ludzie od sztuczki są tacy atrakcyjni i modni. — Therese westchnęła. — Spryt nie czyni ich ludźmi miłymi, wiesz? Jesteś bardzo niewinna. Mogą cię zranić.
— Gdybym chciała żyć bezpiecznie i spokojnie, pozostałabym w Kalifornii. Moje życie to ryzyko. Jestem nielegalna. Włóczę się… wędruję. Byłaś dla mnie dobra, ale Monachium to nie dom. Kiedyś musiałam wyjechać. Doskonale o tym wiedziałaś.
— Wiedziałam — przyznała Therese. — Ale masz wobec mnie dług — powiedziała, ściszywszy głos. — Masz wobec mnie dług, prawda?
— Prawda. Jestem twoją dłużniczką.
— Karmiłam cię, ubrałam cię, dałam ci schronienie i nie wydałam cię władzom. Sporo dla ciebie zrobiłam, prawda?
— Tak. Sporo dla mnie zrobiłaś.
— Spłacisz ten dług, wyświadczając mi wielką przysługę, kochanie. Kiedyś.
— Zrobię dla ciebie wszystko.
— Będziesz musiała zachować dyskrecję.
— Potrafię zachować dyskrecję — obiecała Maya. — Jestem wręcz wcieleniem dyskrecji.
— Będziesz wiedziała, kiedy nadejdzie właściwy czas. Tylko pamiętaj, że jesteś moją dłużniczką. I spróbuj postępować rozważnie. Wiedersehen, kochanie.
I Therese odłożyła słuchawkę.
Choć zazwyczaj nie tracił czasu na przyzwoite jedzenie, Emil bardzo lubił dobrze zjeść. Teraz, kiedy miał pod ręką kobietę, nie dokarmiany metodycznie skarżył się na to gorzko, jakby brak obiadu był rysą na fundamencie wszechświata.
Emil praktycznie nie miał gotówki. Niezbyt przytomny, nie radził sobie z zarobionymi pieniędzmi; w szpary i szczeliny ścian jego pracowni powkładane były małe karty gotówkowe, każda warta coś tam, choć niewiele. Zakupy robiła więc Maya. Przy okazji jadła regularniej i z większą determinacją niż kiedykolwiek w życiu. Jadła czeskie jedzenie medyczne, na przykład noki, jadła chutovky, jadła knedliki, jadła kaszę i gulasz. Było to bardzo przyzwoite, sycące jedzenie, zapewniające dobry humor i mnóstwo energii.
Właściwie nakarmiony, Emil ożywiał się wyraźnie. Słodko było być jego kochanką, ponieważ nigdy się nie nudził. Ilekroć dotykał jej ciała twardymi, zręcznymi dłońmi, w jego pieszczotach był zawsze element nowości, element szokującego odkrycia. Seks bezustannie go zaskakiwał, sprawiał mu przyjemność, czynił pełnym szacunku i wdzięczności.
Żyjąc tak zdrowo i normalnie, Emil był w stanie ciężko pracować. Piec działał praktycznie bez przerwy i to nie piecyk mikrofalowy, lecz wyspecjalizowany rezonator garncarski. Jak większość współczesnych urządzeń, był on absolutnie bezpieczny, łatwy w użyciu, bardzo czysty i wyjątkowo szybki. Po prostu niesamowity. Emil wyjmował z niego przygotowane naczynie wielkimi, miękko wyściełanymi szczypcami. Rozpalona glina w zetknięciu z zimnym powietrzem wydawała upiorny, wysoki krzyk. Naczynie promieniowało ciepłem jak termofor. W pracowni unosiła się para, ogrzewając ją i czyniąc wyjątkowo przytulną. Maya chodziła po niej w kapciach i rozpiętym szlafroku, za całe ubranie mając diamentowy naszyjnik. Włosy miała już niemal takie, ża zaczynała myśleć o fryzurze. Były wprawdzie sztywne i kruche, ale rosły w niesamowitym wręcz tempie.
Jeśli Emilowi podobało się jego dzieło, rzucał ją na łóżko, by uczcić triumf. Jeśli mu się nie podobało, ona rzucała na łóżko jego, by go pocieszyć. Potem na paluszkach szli korytarzem do łazienki i kąpali się razem. Po kąpieli przegryzali co nieco. Rozmawiali ze sobą po angielsku; do ich konwersacji, w momentach intymnych, Emil dorzucał trochę chrapliwego czeskiego.
Żyli życiem zwykłym i nieskomplikowanym.
Emil nienawidził, kiedy coś przeszkadzało mu w pracy. Z jego subiektywnego punktu widzenia każdy dzień przeznaczony na podtrzymywanie drobnej, nieważnej infrastruktury życia był straconą na zawsze cząstką wieczności. Mając — jakimś magicznym sposobem — zapewnione stale dostawy jedzenia i elektryczności, z pewnością popadłby w solipsyzm.
Rankami nie sposób było nim kierować, tak go zawsze zaskakiwała i intrygowała jej niewytłumaczalna obecność w jego świecie. Po tygodniu jednak jakaś instynktowna chyba świadomość istnienia Mayi dotarła do niego i zakorzeniła się gdzieś, poniżej świadomości. Nie zaskakiwało go już tak nawet to, że Maya zna jego upodobania i przyzwyczajenia; stał się bardziej ufny i łatwiej poddawał się sugestiom.