Nie był to bynajmniej dobry znak.
Maya natomiast nie była w stanie otrząsnąć się ze skutków kłótni, która dosłownie zszargała jej nerwy. W miarę jak zbliżała się noc, jej irytacja rosła. Nie potrafiła znaleźć sobie miejsca, nie mogła się uspokoić. Fizycznie też nie czuła się najlepiej; miała wrażenie, że w jej ciele coś się zaciska.
Piersi miała nabrzmiałe, bolące.
Nagle Maya uświadomiła sobie, co się dzieje. Tak wiele czasu minęło, że uznała się za chorą, lecz naprawdę po prostu powróciła jej kobiecość. W najbliższej przyszłości czekał na nią pierwszy okres od czterdziestu lat.
Poszli do łóżka. Seks odpędził od niej mroczne myśli, pozostawił jednak w zamian uczucie takie, jakby natarła się papierem ściernym. Noc się kończyła. Maya zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że czekają ją złe chwile. Nie, nie radosna przerwa po miesiącu erotycznych popisów. Czekał ją okres groźny, postkobiecy, medyczny w swej naturze. Powieki miała opuchnięte, twarz wydawała się jej nabrzmiała i rozdęta, a głęboko w podbrzuszu rodził się groźny ból. Cierpiała na huśtawkę nastrojów, zmieniających się — praktycznie przy każdym oddechu — od zachwytu po straszne przygnębienie.
Emil zasnął niemal natychmiast. Po jakiejś godzinie Maya nie wytrzymała i rozpłakała się z bólu i niepewności. Ostatnimi czasy płacz bardzo jej pomagał, przychodził bez trudności, a łzy zmywały smutki jak czysta morska woda piasek, lecz dziś nie pomogły w niczym. Kiedy wreszcie przestała płakać, była całkowicie przytomna, całkowicie trzeźwa i bardzo, ale to bardzo przygnębiona.
Potrząsnęła za ramię śpiącego głębokim, spokojnym snem Emila.
— Kochanie, obudź się, muszę ci coś powiedzieć.
Emil obudził się, zakaszlał, usiadł w łóżku i z wyraźnym wysiłkiem wywołał z pamięci cząstkę swej angielszczyzny.
— Co się stało? Jest późno.
— Pamiętasz, kim jestem, prawda?
— Jesteś Maya, ale jeśli powiesz mi coś tak późno w nocy, jutro nie będę pamiętał nic.
— Nie wymagam, żebyś cokolwiek pamiętał, Emilu. Chcę ci tylko coś powiedzieć. Muszę ci coś powiedzieć. Teraz, już.
Emil wreszcie oprzytomniał. Odsunął ciężką zasłonę na oknie, przy którym stało łóżko i pracownię oświetliło mętne światło księżyca, zmieszane z blaskiem ulicznych lamp. Spojrzał jej w oczy.
— Płakałaś — stwierdził.
— Tak…
— A teraz chcesz mi coś wyznać? No tak, rozumiem. Wiedziałem, oczywiście, że wiedziałem. Widzę prawdę w twoich oczach. Nie byłaś mi wierna!
Maya, zdumiona, tylko potrząsnęła głową.
— Nie, nie. — Emil nie pozwolił sobie przerwać. Uniósł dłoń. — Nic nie musisz mówić. To takie oczywiste. Piękna młoda dziewczyna i biedny pomylony facet, na całym świecie najłatwiejszy do oszukania. Wiem. wiem, nie jestem kimś, komu kobieta pragnęłaby być wierna. Moje ramiona, moje usta… cóż są one warte u kogoś, kto jest tylko duchem? U kogoś, kto praktycznie nie istnieje?
— Emilu, bądź łaskaw mnie posłuchać…
— Czy kiedykolwiek prosiłem cię, żebyś była mi wierna? Nigdy cię o to nie prosiłem! Zależało mi tylko na tym, żebyś mnie nie upokorzyła. Dałem ci wolność postępowania tak, jak chcesz, mogłaś wziąć sobie kilku, ba, jeśli chcesz nawet kilkudziesięciu kochanków. Ja tylko nie chciałem nic o tym wiedzieć. Ty jednak musiałaś mnie poinformować, prawda? Musiałaś wyleczyć mnie ze złudzeń tym… tym ostatnim, ohydnym wyznaniem.
— Przestań, Emilu! Zachowujesz się jak dziecko!
— Nie nazywaj mnie dzieckiem, ty włóczęgo! Jestem dwa razy starszy od ciebie!
— Nie, nie jesteś. A teraz zamilknij na chwilę i słuchaj. Jestem o wiele, wiele lat starsza od ciebie. Nie jestem dziewczyną imieniem Maya tylko starą, bardzo starą kobietą. Naprawdę nazywam się Mia Ziemann i mam prawie sto lat.
I Maya znów się rozpłakała.
Emil siedział w łóżku, oniemiały ze zdumienia. W pracowni zapanowała upiorna cisza. Nagle, powoli, Emil zaczął przesuwać się na swoją stronę łóżka.
— Żartujesz, prawda? — spytał.
— Nie, nie żartuję. Mam dziewięćdziesiąt cztery lata… może dziewięćdziesiąt pięć, coś koło tego… i w pewien sposób jestem bardzo do ciebie podobna. Przeszłam bardzo poważny upgrade. Zaledwie parę miesięcy temu. To dzięki niemu wyglądam tak, jak wyglądam, to on rozbił mnie na drobne kawałki, to przez upgrade znalazłam się po ciemnej stronie wszystkiego.
— Więc byłaś mi wierna?
— Tak! Emilu, nie, niewierność nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Powiedziałam ci prawdę i tylko prawdę. Wbij to sobie do głowy, raz a dobrze!
— Powiedziałaś mi, że masz sto lat, choć co najwyżej przekroczyłaś dwudziestkę.
— Powiedziałam.
— No cóż, nie jesteś przecież starą kobietą. Znam stare kobiety. Miałem stare kobiety! Możesz być, kim chcesz, kochanie, ale z pewnością nie jesteś stara. — Westchnął. — Wzięłaś coś — orzekł. — Jesteś na haju.
— Owszem, jestem na haju, ale tylko od Neo-Telomerycznej Rozproszeniowej Detoksyfikacji Komórkowej i możesz mi wierzyć, że przy tych nieszkodliwych środkach nalewkowych, które bierzecie wy, dzieciaki, moja kuracja to voodoo.
— Mówisz mi, że jesteś gerontokratką? Dlaczego nie siedzisz w swoim ciepłym apartamencie, otoczona setką monitorów?
— Bo zerwałam kable i uciekłam z miasta, oto dlaczego. Podpisałam całe stosy tych ich papierów, dotyczących bardzo zaawansowanej medycznie kuracji, a potem złamałam wszystkie stosujące się do mojej sytuacji prawa. Wskoczyłam do samolotu do Europy. Nawiałam. Jestem nielegalną cudzoziemką i uciekinierką z programu badawczego. I, Emilu, pewnego dnia oni z pewnością mnie złapią. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Nie wiem, co się ze mną stanie!
Emil milczał jeszcze przez chwilę, a kiedy wreszcie przemówił, to już innym głosem, zdumionym, zaskoczonym.
— Dlaczego mi to wszystko mówisz?
Maya zakrztusiła się łzami; była zbyt przybita i zbyt cierpiała, by cokolwiek mu tłumaczyć.
Emil tymczasem znów pomilczał przez chwilę, a potem odezwał się jeszcze innym tonem, zimnym, kalkulującym.
— I co właściwie mam teraz z tobą zrobić?
Maya krzyknęła głośno.
— No, sądzę, że wreszcie wszystko zrozumiałem — oznajmił Emil głośno, jakby dokonał wielkiego odkrycia. — Jesteś jakimś strasznym dziwem, prawda? Jesteś jak mały wampir! Żywisz się mną. Żywisz się moim życiem i moją młodością. Jesteś jak lamia, kobieta-demon z naiwnych książczyn. Mały… wysysający krew… postludzki… demoniczny… inkub!
— Daj spokój! Przestań! Jeśli nie przestaniesz, zabiję się!
— Coś takiego mogło wydarzyć się tylko w Pradze — oznajmił Emil z namysłem… i rosnącą satysfakcją. — Tylko tu, w naszym Złotym Mieście. W naszym Mieście Alchemików. Opowiedziałaś mi niesamowitą, prawdziwie niesamowitą historię. Jest niemal zbyt niesamowita, żeby w ogóle o niej myśleć. Opowiedziano mi taką niesamowitą historię! W jakiś dziwny sposób sprawiła ona, że czuje dumę z tego, że jestem Czechem.
Maya rogiem prześcieradła wytarła ściekające jej po policzkach łzy.
— O co ci w ogóle chodzi? — spytała beznadziejnie.
— W twojej opowieści jestem ofiarą, prawda? Zostałem złożony w ofierze. Jestem zabawką seksualnego Golema. No… przecież to cudowne… więcej niż cudowne, wręcz mistyczne… takie mroczne, egzotyczne, erotyczne… — Spojrzał na Mayę. — Dlaczego wybrałaś właśnie mnie?