— Bo… bo naprawdę spodobały mi się twoje dłonie.
— Jakie to zdumiewające! — Emil poprawił poduszkę. — Możesz już przestać płakać. Daj spokój, przestań. — Oparł się na poduszce, krzyżując palce na owłosionej piersi. — Nie martw się, nic nikomu nie powiem. Twój straszny sekret jest absolutnie bezpieczny. Przecież i tak nikt by mi nie uwierzył.
Skala jego niesamowitego egotyzmu zdumiała Mayę tak, że zapomniała nawet o swej rozpaczy.
— Nie sądzisz… że… powinnam się zabić? — spytała cicho.
— Na bogów, kobieto, po co miałabyś się zabijać. Przecież nie dzieje ci się nic złego! Nie popełniłaś przestępstwa, okradłaś tylko gerontokratów z kilku ich świnek morskich. Nic ci nie mogą zrobić, przecież nie postarzą cię z powrotem. Nie zmienią cię w staruszkę, pomarszczoną jak przechowywane w piwnicy jabłko. Nie są w stanie tego dokonać. Myślą, że władają światem, ale tak naprawdę wszyscy skazani są na zagładę, banda chorych stulatków z tymi ich śmiesznymi technikami… Dłubią w ludzkim ciele, bawią się ludzkim ciałem, nie mając pojęcia o potędze wyobraźni… a wszystko po to, żeby przysłać mi ciebie! Jak małego różowego kraba, dopiero co wyjętego z muszelki!
— Nie jestem małym krabem. I nie jestem inkubem. — Maya odetchnęła głęboko. — Wykroczyłam po prostu poza granice prawa.
Emil roześmiał się głośno.
— Właśnie że tak! Udawałam, że jestem kimś innym, kimś zupełnie innym, żeby nie musieć stanąć twarzą w twarz z tym, czego naprawdę pragnęłam. Okłamywałam się jednak, bowiem zawsze byłam Mią. Byłam nią przedtem i jestem nią teraz, i nienawidzę ich! Nie chcą, żebym żyła! Według nich powinnam egzystować dzień za dniem, rok za rokiem, dokładnie tak jak oni! Mogłabym wyjść teraz na ulicę… no, przedtem musiałabym się ubrać… mogłabym zadzwonić do szpitala w Bay, mogłabym powiedzieć: „Halo, słuchaj, Kalifornio, to ja, Mia Ziemann. Źle zareagowałam na zabieg, przepraszam, jestem w Europie, na jakiś czas straciłam głowę, proszę, zabierzcie mnie stąd, podłączcie mnie całą do tych waszych maszyn, czuję się już dobrze, będę waszą dobrą dziewczynką”. I wiesz co, oni postąpiliby dokładnie tak. Wysłaliby po mnie samochód i pewnie też dziennikarza, oddaliby mi pracę, położyli zmoczony w zimnej wodzie ręcznik na rozgrzanym czole. Są tacy głupi, że wszyscy powinni umrzeć. Nie wrócę do tego życia, nigdy, wolałabym już zginąć, wolałabym wyskoczyć przez okno!
Zachłysnęła się, umilkła i siedziała, drżąc. Emil wziął ją za rękę. Przez bardzo długą chwilę nie mówił nic, a potem wstał i przyniósł jej szklankę wody. Wypiła ją duszkiem. Wytarła oczy.
— To właśnie chciałaś mi powiedzieć? — przerwał milczenie Emil.
— Tak.
— I to już wszystko?
— Chyba… tak.
— Czy kiedyś już mi o tym opowiedziałaś?
— Nie, Emilu, nigdy. Nie opowiedziałam tego ani tobie, ani nikomu innemu. To był pierwszy raz. Nie kłamię.
— Jak myślisz, będziesz musiała opowiedzieć mi tę historię jeszcze raz?
Maya myślała przez chwilę.
— A ty jak myślisz? Zapomnisz?
— Nie wiem. Być może nie zapomnę. Ale nieczęsto pamiętam rzeczy, które opowiedziano mi tak późno w nocy. Gdyby to była jakaś inna kobieta, nie ty, pewnie bym zapomniał, ale nas połączyło coś naprawdę głębokiego. Ty i ja… jesteśmy wyjątkowi. Sądzę… sądzę, że to los kazał nam się spotkać.
— Cóż, może…? Ale nie, nie, nie potrafię w to uwierzyć, Emilu. Nie jestem religijna, nie jestem przesądna, nie jestem nawet mistyczką, tylko zwyczajnym postczłowiekiem. Jestem postczłowiekiem, dokonałam moralnego wyboru, zdecydowałam się przekroczyć granicę. Dokonałam tego wyboru w pełni świadomie i teraz muszę nauczyć się żyć we własnym prywatnym koszmarze.
— Wiem, jak możesz uciec od tego koszmaru.
— Jak?
— Będziesz musiała być dzielna, ale potrafię złożyć cię tak, byś znów była jednością. Bez wątpliwości, bez tajemnic, bez bólu staniesz się nową kobietą. Jeśli pozwolisz sobie pomóc.
— Och, Emilu… — przerwała i tylko na niego patrzyła. — Nie… nie amnezjak.
— Oczywiście, że amnezjak. Mam nadzieję iż nie sądziłaś, że mógłbym zgubić coś aż tak cennego. Ta Ziemann, o której mówiłaś, ta stara baba, ten żyjący w tobie inkub… moglibyśmy pozbyć się jej raz na zawsze. Wymieść ją niczym miotłą czarownicy.
— W czym by to nam pomogło? Nadal byłabym nielegalną cudzoziemką.
— Nie. To też byśmy wymietli. Zostałabyś moją żoną. Byłabyś młoda. Nowa. Świeża. I kochałabyś mnie. A ja kochałbym ciebie. — Emil usiadł wyprostowany. Gestykulował energicznie. — Spisalibyśmy sobie to wszystko teraz, w nocy. Spisalibyśmy sobie wszystko, żeby nie stracić orientacji i przeczytalibyśmy rano. Poprosilibyśmy o pomoc Paula. Paul jest dobry, mądry, ma przyjaciół, wpływy, i lubi mnie. Weźmiemy ślub, wyjedziemy z miasta, pojedziemy do Bohemii. Będziemy uprawiać ogród, lepić naczynia z gliny. Będziemy dwójką ludzi zagubionych na wsi, na zawsze żyjących poza mieszczańską rzeczywistością!
Emil opowiadał jej to wszystko z pasją i przekonaniem, podniecony, pomysłowy. Starała się bardzo podzielić jego entuzjazm, gdy wtem uderzyła ją czarna błyskawica podejrzeń i nagle, nie wiadomo skąd, lecz z całą pewnością, Maya wiedziała już, że nie jest pierwszą kobietą, której złożył tę propozycję.
Kiedy obudziła się rano, po Emilu nie było ani śladu. Pracownia przesiąkła zapachem krwi. Zakrwawiona była cała pościel. Maya wypełzła z łóżka, włożyła w bieliznę prowizoryczny tampon, włożyła szlafrok i przyrządziła nalewkę uśmierzającą. Wypiła ją, zdarła prześcieradła, odwróciła poplamiony materac i wyczerpana padła na łóżko.
Około południa usłyszała pukanie.
— Wynoś się! — jęknęła.
Klucz zazgrzytał w zamku i w drzwiach stanął Paul.
— Och, to ty — bąknęła. — Ciao, Paul.
— Dzień dobry. Mogę wejść? — Paul przekroczył próg. — Widzę, że żyjesz. To doskonała nowina. Jesteś chora?
— Nie. Tak. Nie. Jakby to delikatnie powiedzieć… nie dotarłam dziś na szczyty kobiecości.
— I to wszystko? Tylko tyle? Doskonale. — Paul uśmiechnął się i zaraz spoważniał. — Rozumiem.
— Gdzie jest Emil?
— Tak — uniknął bezpośredniej odpowiedzi Paul. — Porozmawiajmy o Emilu, dobrze? Masz na imię Maya, prawda? Otarliśmy się o siebie w zeszłym miesiącu, w Tête. Byłaś tam z modystką, która się naćpała i wdała w przepychanki z Niko.
— Bardzo mi przykro to słyszeć.
— Jadłaś coś? — Paul postawił plecak na podłodze obok pieca. Obiema dłońmi przygładził ciemne włosy. — Bo ja nie. Pozwól, że coś nam zrobię. Może gulasz?
— Za skarby świata!
— A więc odrobinę kaszy. Coś lekkiego lecz pożywnego. — Odkręcił kran. — Od jak dawna znasz naszego dobrego przyjaciela Emila?
— Mieszkam z nim od czasu tej nocy w Tête.
— Trzy tygodnie z Emilem. Jesteś bardzo dzielną kobietą.
— Chyba nie pierwszą?
— Wprowadziłaś tu sporo zmian. — Paul uważnie rozejrzał się po pracowni. — Podziwiam twoje oddanie. Emil wymaga troskliwej opieki. Zadzwonił do mnie dziś rano. Był bardzo podniecony. Przyjechałem ekspresem ze Stuttgartu.
— Rozumiem. — Maya znalazła narzutę na łóżko i przykryła nią kolana. — Powiedział mi, że jesteście bliskimi przyjaciółmi. Zawsze bardzo cię chwali.
— Naprawdę? To ujmujące. Oczywiście, nie ma nic dziwnego w tym, że zadzwonił do mnie. Mój adres sieciowy ma wytatuowany na ramieniu.