Maya zamrugała zdziwiona.
— Nie zauważyłam u niego tatuażu — przyznała.
— Jest raczej mało widoczny. Pojawia się na skórze wyłącznie wtedy, gdy Emil jest bardzo zdenerwowany.
— I dziś rano był bardzo zdenerwowany?
Paul wsypał żółty proszek do niewielkiego garnka.
— Obudził mnie informacją, że w jego łóżku umiera, a być może nawet umarła, jakaś obca kobieta. Mówił o inkubie. O Golemie. Sprawiał takie wrażenie, jakby wszystko mu się pomyliło.
— Gdzie jest teraz?
— Odpoczywa. Korzysta z sauny. Schwartz się nim opiekuje. Muszę do nich zadzwonić. Zaczekaj sekundkę. — Paul odczepił netlink od kołnierza i, powoli mieszając zawartość garnka, rozpoczął rozmowę po niemiecku. Najpierw kogoś uspokajał, potem żartował, potem coś nakazywał, potem z czegoś delikatnie kpił, aż wreszcie przywrócił wszechświatowi sens i ład, i odwiesił link na kołnierz koszuli.
— Nie wolno nam dopuścić do odwodnienia — powiedział. — Może trochę pysznej mineralki? Z dwustoma mikrogramami selektywnej enkephaliny, środków moczopędnych i relaksujących? To powinno postawić cię na nogi. — Wziął plecak, otworzył go i wyjął z niego przezroczystą torbę, zamykaną na zamek błyskawiczny. W torbie miał prawdziwy arsenał przylepnych folii i hermetycznie zamkniętych kapsułek.
— Czyżbyś naprawdę sądził, że kiedy tu wejdziesz, znajdziesz trupa?
— Na tym świecie nigdy nie zabraknie jakichś „może”. — Paul otworzył szafkę. Wyjął z niej miski i łyżki. — Uznałem po prostu, że lepiej będzie, jeśli zjawię się tu pierwszy.
— Żeby posprzątać przed pojawieniem się władz?
— Jeśli odpowiada ci to sformułowanie. — Podał jej piękną ceramiczną miskę pełną parującej papki oraz smukłą chińską wazę z wodą mineralną. — Kiedy zjesz, będziesz w stanie bardziej się skupić — orzekł i poszedł po swoją miskę.
Maya wypiła trochę gazowanej wody mineralnej.
— Merci beaucoup.
— Angielski doskonale mi odpowiada, Mayu. Jestem programistą, pokonaną ofiarą globalnego żargonu technicznego. Równie dobrze możemy współpracować po angielsku. Głupio byłoby teraz z tym walczyć.
Przecięli żółtą laskę lipidów, wymieszali w kaszy białe kostki cukru i zjedli ją razem, siedząc na łóżku. Ten dziecinny rytuał sprawił, że Maya czuła się, jakby miała pięć lat. Niedobrze było kłócić się Paulem.
— Nie jestem najłatwiejsza w obejściu, kiedy dzieje się ze mną coś takiego jak dziś — wyznała. — Pokłóciliśmy się wczoraj w nocy, i to go wyprowadziło z równowagi. Nie powinnam mówić mu nic ważnego w nocy, bo potem gorzej śpi. — Westchnęła. — A poza tym dziś rano wyglądałam jak nieżywa.
— Ależ nic się przecież nie dzieje! Bez peruki i makijażu twoja twarz nabiera charakteru. Nie jest być może aż tak konwencjonalnie piękna, lecz za to znacznie bardziej pociągająca. Ma w sobie coś głębokiego i melancholijnego. Weltschmertz. Twoja twarz to niemal ikona.
— Jesteś bardzo taktowny i szarmancki.
— Wcale nie. Powiedziałem to jako esteta.
— Co właściwie robisz w Stuttgarcie? Bardzo mi przykro, że oderwałam cię od pracy, niezależnie od tego, jaka to była praca.
— Programuję. I wykładam na uniwersytecie.
— Ile masz lat?
— Dwadzieścia osiem.
— Pozwalają ci uczyć? W tym wieku?
— Europejski system uniwersytecki jest bardzo stary, bardzo skomplikowany i bardzo biurokratyczny, lecz owszem, jeśli ma się publikacje i sponsorów, a także studentów, jednogłośnie domagających się wykładów, to tak, można uczyć. Nawet mając dwadzieścia osiem lat. — Uśmiechnął się. — C’est possible.
— Czego uczysz?
— Uczę sztuczki.
— Och! No tak, oczywiście. — Maya kiwała głową raz za razem. — Wiesz, muszę znaleźć kogoś, kto nauczy mnie fotografii.
— Josef Novák.
— Co?
— Josef Novák. Mieszka tu, w Pradze. Nie przypuszczam, byś znała jego prace, ale to wielki mistrz. Pionier wczesnej wirtualności. Nie jestem pewien, czy nadal przyjmuje studentów, ale oczywiście on przyszedł mi na myśl jako pierwszy.
— Jest gerontokratą?
— Gerontokratą? Dobrym nauczycielem nie wolno pogardzać. Oczywiście, niełatwo go poznać. Bardzo starych ludzi niełatwo się poznaje.
— Josef Novák… zaczekaj, czy w latach dziesiątych to nie on zrobił środowisko graficzne, które nazywało się „Szklany Labirynt”?
— O mnie nikomu się wtedy nie śniło. — Paul uśmiechnął się. — W młodości Novák był bardzo płodny, lecz jego dzieła z tamtych czasów zaginęły, oczywiście. Była to tragedia, strata tych wszystkich wczesnych cyfrowych standardów i platform… prawdziwa kulturowa zagłada.
— Jasne. „Szklany Labirynt”, „Ogród Rzeźb”, „Posągi Zaginione”, to wszystko było dziełem Josefa Nováka. Prawdziwe cuda! Nie miałam pojęcia, że on jeszcze żyje.
— Żyje i mieszka praktycznie na sąsiedniej uliczce.
Maya wyprostowała się na łóżku.
— Doprawdy? To chodźmy go odwiedzić! Przedstawisz mnie, dobrze?
Paul zerknął na zegarek.
— Po południu mam wykład. W Stuttgarcie — powiedział. — Obawiam się, że dziś będę bardzo zajęty.
— Tak, oczywiście. Przepraszam.
— Bardzo cieszy mnie jednak, że czujesz się lepiej.
— Środki przeciwbólowe zadziałały. Bardzo ci dziękuję. No i zawsze czuję się lepiej, kiedy coś zjem.
— Znasz wczesne prace Nováka. Masz właściwości antykwaryczne, Mayu. Bardzo to interesujące. Wręcz niezwykłe. Ile właściwie liczysz sobie lat?
— Paul, słuchaj, może lepiej będzie, jeśli przez kilka najbliższych dni nie zobaczę się z Emilem. Emilowi pomoże pewnie, jeśli na jakiś czas zniknę z jego życia. Biorąc pod uwagę okoliczności. Co mi radzisz?
— Jestem pewien, że do jutra Emil w pełni dojdzie do siebie. W każdym razie, niemal zawsze dochodzi. Mam jednak wrażenie, że chwilowe rozstanie to mądre posunięcie. Biorąc pod uwagę okoliczności.
— Może przez parę dni po prostu się powłóczę? Miałbyś coś przeciw temu, gdybym wróciła z tobą do Stuttgartu? Porozmawialibyśmy. Jeśli ci się nie narzucam.
— Nie, skądże. Będę zachwycony.
— Ubiorę się, dobrze?
W pracowni nie miała gdzie ukryć się podczas ubierania, młodzi ludzie niezbyt jednak przejmują się dyskrecją. Niezdarnie włożyła rajstopy i sweter. Paul, najwyraźniej obojętny na wszystko, spokojnie zmywał naczynia.
Maya zerknęła w kieszonkowe lusterko i przeraziła się nie na żarty. Prawda nie byłaby bardziej oczywista dla każdego, nawet gdyby umocowała sobie na czole odpowiedniej treści neon. Jej twarz nie była twarzą młodej kobiety, lecz twarzą postludzką, bladą, napiętą, nabrzmiałą w egzotyczną maską cierpienia, które nie w pełni umiała przekazać. Była to biała, nieruchoma twarz starego plastykowego manekina.
Podbiegła do kuchennego zlewu i rozpoczęła od żelu czyszczącego. Po żelu przyszedł czas na puder w płynie. I oczyszczacz porów, i matrycę epidermalną, i puder w płynie, i pędzelek do pudru, i cień, i ołówek do rzęs, i podkręcacz rzęs, i rozjaśniacz gałek ocznych, i ołówek do brwi.
Zapomniała umyć zęby. Zęby po prostu będą musiały poczekać.
Lustro udowodniło, że udało się jej pokonać prawdę. Prawda udusiła się pod warstwą kosmetyków. Włosy nadal miała okropne, ale naturalne włosy zawsze są okropne.
Znalazła jaskrawą czeską chustę, pantofle bez pięt i wielki, ciepły szary beret. Do plecaka włożyła kilka na pół wyczerpanych kart gotówkowych. Z jakiegoś powodu czuła się teraz lepiej. Opakowana, bezpieczna, opanowana; doskonale szczęśliwa i pewna siebie.