Paul przyglądał się jej z niemaskowaną obawą. Uśmiechnęła się do niego swym najjaśniejszym uśmiechem.
Na dworcu powlokła się do damskiej toalety. Zrobiła co trzeba z maszynami higienicznymi, wypiła dwa kubki wody i wyszła w lepszym stanie, niż przyszła. Patrząca na nią w lustrze śliczna buzia o rozszerzonych oczach, z maleńkimi kroplami potu pod warstwą makijażu, wydawała się palić świętym płomieniem.
Paul zachował się wyjątkowo uprzejmie. Zdobył im strąki w pierwszej klasie, wyposażone w sympatyczne składane stoliki.
Ekspres do Stuttgartu był bardzo szybki.
— Kocham europejskie pociągi — paplała Maya. Głowa płonęła jej pod ciepłym beretem. — Nawet te najszybsze, które prawie całą drogę jadą pod ziemią.
— Może powinnaś zawędrować do Władywostoku?
— A to po co?
— Taka jest tradycja w naszej grupie. Władywostok, najdalszy kraniec kontynentu euroazjatyckiego. Masz Eurokartę i powiedziałaś mi, że chciałabyś sobie podryfować. Dlaczego nie miałabyś zdryfować do Władywostoku? Przez jakiś czas byłabyś sama, miałabyś czas odprężyć się, uporządkować myśli. Do najdalszego kresu Azji dojedziesz i wrócisz w jakieś cztery dni.
— Co robicie, kiedy już dotrzecie do wybrzeży Pacyfiku?
— Cóż… jeśli jest się jednym z nas, idzie się do pewnego rzadko używanego ptedype, przepraszam, Publicznego Punktu Teleprezencji i wykonuje się wolny akt. Nasza grupa nieustannie obserwuje ten szczególny PPT przez konceptualny site. Każdy gest wystarczająco niezwykły, by zainteresować skaner, zostaje automatycznie przesłany do wszystkich subskrybentów netlisty.
— Skąd będę wiedziała, że mój gest jest wystarczająco nonsensowny?
— Intuicja ci podpowie, Mayu. Obejrzenie innych gestów też może ci pomóc. Nie jest to tylko kwestia ludzkiego osądu, nasz program odsiewający dysponuje własnymi ewoluującymi standardami. To jest w nim najpiękniejsze. — Paul uśmiechnął się. — Skąd w ogóle wiadomo, ze coś jest niezwykłe? Czym jest „zwykłość”? Co sprawia, że codzienność jest taka krucha, a jednocześnie tak wszechobecna? Zasłona między niezwykłym a nudnym jest przede wszystkim tak cienka, że prawie nieistniejąca.
— Mam wrażenie że wiele tracę, nie będąc w waszej sieci.
— Co do tego nie ma najmniejszych nawet wątpliwości.
— Dlaczego wasza grupa zbiera się w tym barze w Pradze, skoro jesteście tak usieciowieni?
Paul zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią.
— Masz przy sobie tłumacza? — spytał w końcu. — Działa?
— Tak. Tam, w Tête, Benedetta oddała mi swojego. — Maya pokazała mu diamentowy naszyjnik.
— Jakie to miłe ze strony naszej lubianej i cenionej koleżanki Benedetty. Każdy należący do niej tłumacz będzie, spodziewam się, przekładał z francuskiego. Załóż go, dobrze? — Paul również wpiął sobie w ucho tłumacza.
Maya znalazła odpowiednie jajko, a potem włożyła w ucho ptasie gniazdko. Paul przemówił po francusku.
— Nadal mnie rozumiesz, jak sądzę — powiedział.
— Tak. Tłumacz działa bez zarzutu.
— Na świecie pracują miliony elektronicznych tłumaczy. Są one czymś najzupełniej codziennym. Ty mówisz po angielsku, ja w tej chwili mówię po francusku, maszyna to dla nas tłumaczy. Jeśli nie ma zbyt wielu szumów tła… jeśli nie przesadzamy z żargonem, z argot… jeśli nie mówi jednocześnie zbyt wiele osób… jeśli nie odwołujemy się do kontekstu niedostępnego niewielkiemu procesorowi… jeśli nie skomplikujemy wymiany zdań przesadną ilością sygnałów niewerbalnych, takich jak gesty i mimika… wtedy, oczywiście, będziemy się mogli porozumieć. — Wykonał zamaszysty gest. — Co oznacza, że mimo wszelkich przeciwności udaje się nam przesłać co najmniej minimalną ilość ludzkich znaczeń przez niesłychanie intymną membranę obliczeniową naszych uszu.
— Tak, oczywiście! Przecież działa to właśnie w ten sposób!
— Przyjrzyj się mojej twarzy, teraz, kiedy do ciebie mówię. Pewne grupy mięśni pracują, dochodzi do pewnego rodzaju napięcia, które utrzymuje mą twarz w stanie gotowości do wykonania sekwencji ruchów werbalnych charakterystycznych dla francuzczyzny. Ja nie jestem oczywiście świadom kształtowania własnej twarzy. Niemniej jednak, spore obszary mózgu dedykowane są studiowaniu twarzy… i percepcji języka. Badania dowodzą, że rozpoznajemy cudzoziemca nie po postawie, wyglądzie lub ubraniu, lecz po tym, że jego język inaczej ukształtował mu twarz. Jest to ludzkie postrzeganie przedświadome. Tłumacz tego nie przetłumaczy. Nie sposób przesłać tego siecią. Sieci i elektroniczni tłumacze nie myślą. Wyłącznie procesują.
— Tak?
— A teraz widzisz mnie swymi oczami, w jednym, wolnym uchu słyszysz język francuski, zaś w drugie, wzmocnione przez maszynę, wypowiadane przez nią angielskie słowa. Czegoś tu brakuje. Czegoś jest także za dużo. Ta część ciebie, której sama nie rozumiesz, czuje, jakie wszystko to jest poplątane. — Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. — Trzymam twą dłoń, mówiąc do ciebie po francusku. Popatrz, a teraz ująłem ją w obie ręce. Zacząłem ją pieścić. Jakie to uczucie?
— Bardzo mile.
— A jakie to uczucie teraz, kiedy mówię do ciebie po angielsku?
Zaskoczona Maya wyrwała rękę. Paul roześmiał się.
— No i masz. Widzisz? Prawda tkwi w twojej reakcji. To samo dotyczy sieci. Musimy spotykać się fizycznie, żeby uzupełnić sieć. I nie w tym rzecz, że sieciom brakuje intymności. Wręcz przeciwnie, sieci są zbyt intymne, funkcjonują w zbyt wąskim paśmie. Musimy się spotykać w sposób, który ożywia szare komórki.
— To bardzo mądre. Ale… powiedz mi, co by się stało gdybym nie zabrała ręki?
— Oznaczałoby to — powiedział Paul po francusku, bardzo racjonalnie i bardzo łagodnie — że jesteś kobietą o ogromnie pomieszanej percepcji. A nie jesteś.
I na tym cała sprawa praktycznie się zakończyła.
Dopiero teraz Maya zauważyła pierścionek na środkowym palcu prawej ręki Paula. Przypominał czarną grawerowaną obrączkę, w rzeczywistości jednak wcale nie był pierścionkiem, lecz pasmem czarnego, wrośniętego w ciało futra.
Z wielką lewitacyjną magnetyczną prędkością mknęli tunelem, wyżłobionym diamentowymi wiertłami we wnętrznościach europejskiej ziemi. Mayę niewypowiedzianie wręcz cieszyło towarzystwo Paula, choć nie czuła najmniejszej pokusy, by z nim flirtować. Byłoby to jak wysyłanie erotycznych sygnałów stalaktytowi. Tylko kobieta o wielkiej dozie altruizmu byłaby w stanie dzień po dniu znosić torturę takiej błyskotliwości. Gdyby miał dziewczynę, jego dziewczyna co rano siadałaby naprzeciw niego z widelcem w ręku i co rano nabijałaby się na cztery zęby jego inteligencji, zdolności postrzegania, ambicji i godności.
Paul przyglądał się jej w milczeniu, niewątpliwie przeprowadzając analogiczną ocenę jej osoby. Niemal słyszała trzaski neurochemicznych procesów, następujących, jeden po drugim w najgłębszej, najwilgotniejszej głębi gruczołów jego lwiej głowy.
I Maya blisko była szaleństwu wyznania mu całej prawdy o sobie. Byłaby to rzecz wyjątkowo głupia, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że spowiadałaby się drugi raz z rzędu, dziś jednak czuła się wyjątkowo beztroska, pragnęła podjąć ryzyko tak, jak duszący się człowiek pragnie tlenu, a przede wszystkim po prostu miała ochotę na wyznania. Nie kusiło jej, by go dotknąć, by go pieścić czy przytulić, kusiło ją, by mu się wyspowiadać. By mu się poświęcić, skupić na sobie jego uwagę.