Выбрать главу

Krab wybierał sobie drogę przez ledwie widoczne wgłębienia w suficie. Zatrzymał się i zeskoczył przy ich strąkach. Przyjrzał się im wieńcem niebieskich oczu przypominających oczy ostrygi.

— Oui, monsieur?

— Dla madamoiselle proszę wodę mineralną z dwustoma mikrogramami alcionage — powiedział Paul. — Ja zaś poproszę limoncello i… tak, poprosimy pół tuzina croissantów.

— Tres bien. — I krab odszedł chwiejnie.

— A to co? — zainteresowała się Maya.

— Steward.

— Wiem, sama się domyśliłam, ale co to takiego? Czy to żyje? Czy to robot? Jakiś rodzaj homara? Wyglądało na to, że mówi, używając autentycznych ust i języka.

Paul sprawiał wrażenie mocno zdenerwowanego.

— A co, coś jest nie tak, Mayu? W końcu przecież siedzimy w ekspresie do Stuttgartu, prawda?

— Och. No tak. Przepraszam.

Paul przyglądał się jej w milczeniu i z namysłem.

— Biedny Emil — powiedział w końcu.

— Nie mów tak! Nie masz prawa tak mówić! Jestem dla niego dobra! Wiem, że jestem dla niego dobra! A ty w ogóle nic nie wiesz!

— Jesteś dobra dla Emila?

— Słuchaj, powiedz, co muszę zrobić, żebyś zaczął mi ufać? Nie możesz po prostu spisać mnie na straty, nie możesz tak zwyczajnie mnie odepchnąć. Powiedziałeś, że chcesz, żeby na świecie działy się różne dziwne rzeczy. No więc ja z pewnością jestem dziwna. I „dzieję się” na świecie.

Paul przemyślał sobie jej słowa. Postukiwał palcami w krawędź stolika.

— Pozwól, że zbadam ci krew — powiedział w końcu.

— Ależ proszę bardzo. — Maya podciągnęła rękaw swetra.

Paul wstał, zdjął plecak z półki nad głową, otworzył go, grzebał w nim przez chwilę i w końcu znalazł komara do badań krwi. Położył go jej na przedramieniu. Komar pokręcił się przez chwilę, przysiadł i wbił pod skórę ssawkę grubości włosa. Pobranie krwi nie bolało nic a nic, no, może trochę swędziało.

Następnie Paul wziął pokryte krwią urządzenie, pochylił się i rozpostarł skrzydła komara. Skrzydła zmieniły się w ekran wielkości dwóch paznokci. Przyglądał mu się w napięciu.

— A więc — powiedział w końcu — jeśli chcesz, by twoje sekrety pozostały sekretami, lepiej nie pozwól nikomu badać sobie krwi.

— Dobrze.

— Jesteś bardzo anemiczna. Co więcej, twoje ciało zawiera mnóstwo płynu, nie będącego nawet krwią.

— Jasne, to pewnie detergenty detoksyfikacji komórkowej i skatalizowane nośniki tlenu.

— Aha. A jednak mam tu także wystarczająco wiele DNA, by ustalić twoją tożsamość. I oddać cię w ręce pomocy obywatelskiej. Jeśli kiedykolwiek okaże się to konieczne.

— Słuchaj, Paul, nie musisz zadawać sobie trudu śledzenia moich akt medycznych. Posunęliśmy się wystarczająco daleko, żebym po prostu powiedziała ci, kim jestem.

Paul zmusił komara do wyrzygania krwi na kawałek chromatografu, po czym zgrabnie złożył zaplamiony papierek.

— Nie — powiedział stanowczo. — To nie jest konieczne, i nie sądzę, by było mądre. Nie chcę wiedzieć, kim jesteś. To nie moja sprawa. I z całą pewnością nie tego od ciebie chcę.

— A czego ode mnie chcesz?

Spojrzał jej w oczy.

— Chcę, żebyś udowodniła mi, że chociaż nie jesteś już człowiekiem, pozostałaś artystką.

* * *

Stuttgart był miastem wielkim i hałaśliwym. Wielkim, hałaśliwym, zielonym i lepkim. Był też miastem płytkich oddechów, chrząknięć, dyszenia i przeróżnych organicznych bulgotów. W Stuttgarcie ludzie z upodobaniem na siebie krzyczeli. W Stuttgarcie piesi tłumnie wylewali się na ulicę przez odbytowe dziury w murach.

Słynne stuttgarckie wieże miały wymiary iście cyklopowe, rytmiczne falowanie czyniło je jednak raczej kojąco oceanicznymi niż drażniąco górskimi. Maya słyszała, jak oddychają z lepkim, gruźliczym poświstem. Ich oddech wiał huraganem nad kosmatymi ulicami, pachnąc parą i cytryną.

— Moja rodzina pomagała zbudować to miasto — powiedział nagle Paul, zgrabnie omijając kałużę substancji, do złudzenia przypominającej płatki śniadaniowe w mleku. — Rodzice byli poszukiwaczami odpadów.

— Byli?

— Dali sobie z tym spokój. Górnictwo odpadowe niczym nie różniło się od wszystkich innych przemysłów wydobywczych. Najlepsze i najbogatsze złoża szybko się wyczerpały. Dziś jest ono domeną ryzykantów, poszukiwaczy metanu, ludzi pracujących na małą skalę. Nie powstają już wielkie odpadowe fortuny.

— Rozumiem.

— Nie ma powodu do płaczu, moja matka poważnie wzbogaciła się na tym przedsięwzięciu. Należałem do uprzywilejowanych dzieci. — Paul uśmiechnął się radośnie. Był odprężony, wyraźnie cieszył się, że wrócił do domu.

— Twoi rodzice byli Francuzami?

— Tak. Rodzina pochodzi z Awinionu. Połowa populacji Stuttgartu to Francuzi.

— Dlaczego?

— Bo Paryż dziś, to muzeum.

Na ulicy nagle zmieniło się światło. Ogromna, żebrowana membrana oddzieliła się od ściany jednej z wież i rozpostarła nad okolicą. Pod nią wirowało stado białych żurawi. Żurawie wylądowały na ulicy jak tłum białopiórych obywateli miasta. Ptaki zaczęły dziobać chodnik wystarczająco mocno, by rozbić go na cząstki.

— Najwartościowsze składniki hałd przemysłowych — mówił Paul — żelazo, aluminium, miedź i tak dalej… rynek na nie załamał się w momencie, gdy do produkcji wprowadzono nowe materiały. Przede wszystkim tanie diamenty, oczywiście — tanie diamenty biją wszystko — ale także szkło cukrowe, optyczne plastyki, fullereny i aerożele. — Szerokim gestem ręki objął miasto. Niewysoki, zgrabny mężczyzna traktujący stupiętrowe budynki jak swoje. — Produkty węglowe wyparły z rynku metale konstrukcyjne. Mieszkańcy Stuttgartu to postępowcy, nienawidzą reliktów.

— Ich miasto bardzo przypomina Indianapolis.

— Ależ skąd! — zaprotestował Paul. — W niczym nie przypomina Indianapolis! Indianapolis było manifestacją polityczną, dziwactwem rewanżystowskich Azjatów. Stuttgart jest poważny. Stuttgart jest pełen znaczeń. To jedyne prawdziwie nowoczesne miasto w Europie. Jedyne miasto, którego budowniczowie naprawdę wierzyli bardziej w przyszłość, niż w bezustanne powielanie przeszłości.

— Nie jestem pewna, czy czułabym się prawdziwie szczęśliwa, gdyby przyszłość wyglądała właśnie tak.

— Nie będzie. Podobnie jak, świat dziś nie przypomina Nowego Jorku sprzed stu lat. Wystarczy, doprawdy, że przez pewien czas świat chciał wyglądać jak Nowy Jork. Stuttgart jest podobnego rodzaju strzałką, wskazującą urbanistyczną przyszłość. To jedyne miasto na świecie, w którym współczesnemu społeczeństwu pozwolono przemówić własnym architektonicznym głosem.

— Zauważyłam, że używasz czasu przeszłego?

— Nie będzie już więcej Stuttgartów. Społeczeństwo gerontokratyczne nie ma woli i energii, koniecznej, by dokonywać innowacji na wielką skalę. Chyba, że jak to się zdarzyło w Stuttgarcie, jakieś wielkie miasto zostanie zrównane z ziemią, a ocaleni z kataklizmu znajdą się w sytuacji bez wyboru. — Paul wzruszył ramionami. — Niezbyt to miła perspektywa. Być może istnieją fanatycy, uważający, że za postęp warto zapłacić cenę holocaustu, ale ja studiowałem holocaust i wiem, jaki jest zły. Zmiana, o której mówimy, jest na swój sposób nieunikniona. O przetrwaniu można powiedzieć wiele dobrego. Jeśli żyje się wystarczająco długo, rzeczywistość rozstępuje się człowiekowi pod nogami. — Przerwał. Zastanawiał się przez chwilę. — Bardzo lubię Pragę — powiedział w końcu. — To miasto udziela światu lekcji równie ważnej, co Stuttgart. Praga przeżyła swe czasy, stała się pięknym dziwactwem, uroczym atawizmem. A potem dostała drugą szansę. Teraz jest poczwarką larwalnej formy postludzkości.