Martin wyraźnie się odprężył.
— To bardzo miło z twej strony, że się ze mną nie spierasz. Że nie zakłócasz mego odejścia.
— Och nie, nie! Tego nie ośmieliłabym się zrobić. — Wyciągnęła rękę, z premedytacją dotykając jego zimnej dłoni. — Czy potrzebujesz czegoś?
— Pozostały do załatwienia jeszcze pewne szczegóły, rozumiesz?
— Szczegóły. Oczywiście.
— Kwestie spadkowe. Zapisy. — Wykonał ledwie dostrzegalny gest w pustej przestrzeni. — Mam też coś dla ciebie — coś, co, jak sądzę, będzie ci dobrze służyć. Mój pałac pamięci. — Zamek na wirtualnym piasku. — Chcę, byś została właścicielką tego pałacu. Ochroni cię, jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała ochrony. Jest elastyczny i mądry, stary, lecz stabilny. Pałace sprawiają czasem mnóstwo kłopotów, mój jednak nie będzie ci stawiał wymagań. To dobra przestrzeń. Nie chwaliłem się nią. Wyczyściłem ją teraz, z wyjątkiem kilku zaledwie rzeczy, których nie miałem serca wymazać, rzeczy będących dla mnie czymś wyjątkowo ważnym. Dla ciebie, być może także. Wspomnień.
— Do czego potrzebny ci był tak duży pałac?
— To długa historia.
Mia przyzwalająco skinęła głową. Czekała.
— To długa historia, zapewne dlatego, że żyłem długo. Złapali mnie dawno temu, w latach sześćdziesiątych, wiesz? Wielkie śledztwo sieciowe, skandale związane ze sprzeniewierzeniem funduszy. — Cieszyła go okazja do spowiedzi. Pływał na falach mnemonika. — Nie reżyserowałem już wtedy, ale na serio zająłem się produkcją. W prawnym bałaganie straciłem pewne cenne inwestycje, o niektórych szczegółach wolałbym raczej nie wspominać. W każdym razie nie chciałem już nigdy tak oberwać, więc kiedy skończyły się lata sześćdziesiąte podjąłem bardzo poważne kroki. Wybudowałem sobie poważny, autentyczny pałac, i to taki, którego służby podatkowe nie mogły nawet tknąć. Utrzymuję go przez cały czas. Bardzo użyteczna przestrzeń. Tyle że teraz nie może mi pomóc. Za wątrobę i przysadkę mózgową nie przysługują ulgi podatkowe, a kwestia osłonek nerwowych — cóż, to symptom bardzo jednoznaczny.
Zmarszczył brwi.
— Wiesz, nienawidzę sytuacji, w których ludzie grają zbyt przyzwoicie. A ty? Kiedy sprawiedliwość panuje wszechmocnie, zaczynają się dziać nieprzyjemne rzeczy. Władze nie zabronią prawnie alkoholu, nie zabronią prawnie nawet narkotyków, ale kiedy zgłaszasz się na badanie medyczne, zaraz pobierają ci próbki krwi, włosów, DNA i zapisują najdrobniejszy ślad najdrobniejszego zabiegu, na który się zdecydowałeś. Wszystko to trafia natychmiast do rejestru medycznego i do razu na sieć. Jeśli żyjesz jak mały zakuty święty, przychylą ci nieba, ale jeśli robisz to, co ja robiłem przez dziewięćdziesiąt sześć lat… widziałaś moje akta medyczne, Mio? Swego czasu sporo piłem. — Martin roześmiał się. — Czym byłoby życie bez drinka?
Byłoby życiem bez marskości wątroby, wrzodów i postępowego wyniszczenia komórek nerwowych, pomyślała Mia.
— Ugoda. Globalna ugoda. Rządy babci. Mądrej, łagodnej, drobnej starej damy z talerzykiem ciasteczek w jednym ręku, a toporem kata w drugim.
Mia milczała. Jej stopień kuracji wynosił dziewięćdziesiąt osiem promili. Była pewna, że Martin zna ten prosty i najważniejszy fakt z jej życia. Ugoda to rządy sprawowane przez ludzi takich jak ona dla ludzi takich jak ona.
— Martinie, opowiedz mi o tym pałacu. Jak zyskać do niego dostęp?
Wziął ją za rękę, obrócił jej dłoń wnętrzem do góry. Poczekał, aż znieruchomieje, po czym czubkiem palca wykonał na niej gest taki, jak przedtem na płytce sensorycznej. Mia tonęła teraz w oceanie mnemonika; uścisk starczej ręki na przegubie obudził w niej blade wspomnienie tego, czym — przed wielu, wielu laty — był ten gest, nabrzmiały nieopanowanym erotyzmem. Uścisk kochanka, młodego i silnego.
Martin puścił jej dłoń.
— Zapamiętasz hasło dotykowe?
— Zapamiętam. Mnemonik mi pomoże. — Postanowiła sobie, że nie rozetrze nerwowym gestem nadgarstka dłoni. — Lubię te stare systemy gesturalne. Niegdyś używałam niemal tylko ich.
Wręczył jej płytkę.
— Masz. Uczul pałac na dotyk kciuka. Nie, lewego. Lewy jest lepszy, rzadziej pojawia się w aktach.
Mia zawahała się.
— Czy to problem? — spytała.
— Właśnie otrzymałaś klucz do fortecy. Oboje zasługujemy na odrobinę prywatności, prawda? Oboje wiemy, jak się dziś żyje. Ludzie tacy jak ty i ja… jesteśmy o wiele starsi od rządu, prawda? Pamiętamy nawet czasy, kiedy rządy nie były uczciwe.
Mia przycisnęła lewy kciuk do płytki.
— Dziękuję ci, Martinie — powiedziała. — Jestem pewna, że twój pałac to wspaniały prezent.
— Wspanialszy, niż ci się wydaje. I może ci pomóc także w innej sprawie.
— Jakiej?
— Chodzi o mojego psa.
Mia milczała.
— Nie chcesz Platona — stwierdził Martin ze smutkiem.
Mia milczała.
Martin westchnął.
— Więc chyba powinienem go sprzedać — powiedział. — Ale myśl o sprzedaży wydaje mi się taka ohydna. To tak, jakby sprzedać dziecko. Nigdy nie miałem dziecka… Tyle przeze mnie przeszedł, tyle zmian… Myślałem o każdej ze znanych mi osób, ale nie znalazłem nikogo… wśród tych niewielu ludzi, którzy jeszcze żyją i których nazywam przyjaciółmi, nie znalazłem nikogo, kto zapewniłby mu odpowiednią opiekę.
— Ale dlaczego ja? Przecież… teraz… prawie mnie nie znasz.
— Wręcz przeciwnie, znam cię — szepnął Martin. — Wiem, jaka jesteś uważna. Byłaś moją największą pomyłką. Czy też raczej największą pomyłką, jakiej nie popełniłem. Żal jest identyczny, niezależnie od wersji. — Spojrzał jej w oczy. Uwodził ją. — Platon nie ma wielkich wymagań. Będzie wdzięczny za to, co mu dasz, cokolwiek to będzie. Potrzebuje kogoś. Nie wiem, co zrobi gdy umrę. Nie wiem, jak to przyjmie. Jest taki mądry, a myślenie wiele go kosztuje.
— Martinie, czuję się zaszczycona, że mnie wybrałeś, ale doprawdy, wymagasz zbyt wiele. Nie możesz tego ode mnie oczekiwać.
— Wiem, że proszę cię o zbyt wiele. Pałac ci pomoże, są tam pewne bardzo użyteczne dane. Czy nie mogłabyś przynajmniej spróbować? Platon to więcej niż zwykłe zwierzę. Odebrałem mu ten luksus. Mogłabyś spróbować, przynajmniej na jakiś czas. — Przerwał. — Mio — mówił dalej — przecież cię znam. Widziałem twoje akta. Wiem o tobie więcej, niż możesz sobie wyobrazić. Nigdy cię nie zapomniałem, nigdy. Wiesz, mam nawet wrażenie, że Platon mógłby pomóc tobie.
Mia milczała. Serce biło jej dziwnie, szybko. W lewym uchu słyszała dzwonienie. W chwilach takich jak ta, w pełni zdawała sobie sprawę ze znaczenia straszliwej prawdy: jest stara.
— Platon to nie potwór. Jest po prostu inny… bardzo zaawansowany. I sporo wart. Gdybyś nie zniosła jego obecności, spokojnie mogłabyś go sprzedać.
— Nie mogę. Nie wezmę go!
— Rozumiem. To twoje ostatnie słowo? — W pokoju zapadła cisza, w której oboje oceniali się nawzajem; była to chwila pełnej bliskości… i chwila goryczy. — A więc widzisz dokładnie, jaki jestem, prawda? Minęło siedemdziesiąt lat… i okazało się, że siedemdziesiąt lat to jeden dzień. Wcale się nie zmieniłem. Nie, nie zmieniłem… i ty też się nie zmieniłaś.
— Martinie, wobec ciebie muszę być uczciwa. Chodzi o to… — Spojrzała na psa, leżącego spokojnie w kącie sypialni, z długim łbem złożonym na skrzyżowanych łapach. Przerażona, wbrew swej woli, krótkimi, urywanymi zdaniami powiedziała mu prawdę. — Nie trzymam w domu zwierząt. Nigdy ich nie trzymałam. Moje życie już nie jest takie. Żyję samotnie. Miałam męża i córkę. Odeszli z mego życia. Nie rozmawiam z nimi. Została mi tylko praca. Mam dobrą pracę w administracji badań medycznych. Patrzę na ekrany, pracuję w przestrzeniach ekonomicznych, studiuję procedury grantów, oceniam rezultaty programów badawczych. Jestem biurokratką. — Wzięła głęboki oddech, urywany jak szloch. — Spaceruję po parku. Codziennie oglądam wiadomości. Zawsze głosuję. Czasami obejrzę jakiś stary film. Ale to wszystko, tak żyję. Tego rodzaju ludzi nienawidziłeś, czegoś takiego nigdy nie mogłeś znieść!