— Pobił mnie.
— Pobił? No to chodź, zabijemy go.
— Już on sam się tym zajmie — powiedziała Therese i rozpłakała się.
Chłopak Therese nigdy przedtem jej nie pobił, ale, ponieważ znajdował się w tej chwili w zaawansowanym nastroju samobójczym, odczuwał potrzebę dodania soli i pieprzu ich wzajemnym stosunkom. Sprał ją skórzanym pasem po plecach i pupie.
Chłopak Therese był korsykańskim gangsterem. Nie miał w sobie nic romantycznego. Był zawodowym gangsterem, consigliore Czarnej Ręki: ochrona i wymuszanie, prostytutki, twardzi ludzie od nalewek. Pierwszoligowe pranie pieniędzy. Handel wpływami. Przekupywanie sędziów, policjanci składający fałszywe zeznania. Morderstwa. Mordercy zakładający ofiarom cementowe kamasze. Miał sześćdziesiąt lat i, kiedy nie twierdził, że nazywa się inaczej, twierdził, że nazywa się Bruno.
— Jakim cudem spotkałaś takiego faceta?
— A jak myślisz? Prowadzę półlegalny sklepik z ciuchami. Czasami zdarza mi się spotkać bandytę. Mafiozi ubierają się bardzo wyzywająco, a czasami także kradną stroje i sprzedają je. Handel ciuchami to bardzo stara profesja, wiesz? Bardzo stara i z wieloma interesującymi sekretami. Popełniam różne drobne przestępstwa. Mafiozi popełniają różne wielkie przestępstwa. Czasami podrabiają kolekcje, czasami chronią ludzi. To się zdarza, to się po prostu zdarza. — Therese wzruszyła ramionami.
Maya bębniła palcami po barze.
— Podoba mu się mieszkanie, które dla nas znalazłaś — powiedziała nieśmiało Therese. — Zabawne jest ukraść ostatnią noc mieszczanom.
— Uszom nie wierzę!
— Bruno jest prawdziwym mężczyzną — wyznała Therese. Mówiła powoli, z namysłem. — Kocham prawdziwych mężczyzn. Podoba mi się, kiedy nie umieją być grzeczni w tych sprawach. Podoba mi się, kiedy mężczyzna… — przerwała na chwilę — …kiedy mężczyzna naprawdę się odpręża.
— To niezbyt zdrowe hobby, kochanie.
— Życie to ryzyko. Lubię mężczyzn, kiedy są prawdziwymi mężczyznami. Kiedy nie zależy im na niczym, z wyjątkiem udowodnienia, że są prawdziwymi mężczyznami. To bardzo podniecające. Dopiero wtedy czuję, że naprawdę żyję. Nie sądziłam, by kiedykolwiek mógł mnie zbić, ale dziś robił wszystko, na co tylko miał ochotę. Chciał mnie zbić. Zbił. To jego ostatnia noc na ziemi. Nie powinnam tak się popłakać. Nie powinnam do ciebie dzwonić. Zachowuję się jak wielkie dziecko.
— Therese, przecież to chore!
— Nie, wcale nie. — Therese sprawiała wrażenie urażonej. — Wyłącznie staroświeckie.
— Skąd wiesz, że cię nie zamorduje?
— To człowiek honoru — wyjaśniła Therese. — No i rano mam mu wyświadczyć ogromną przysługę.
Bruno umierał. Therese sądziła, że ma raka wątroby. Nie sposób było powiedzieć na pewno, ponieważ Bruno od czterdziestu lat nie mógł nawet zbliżyć się do oficjalnych maszyn diagnostycznych. Próbował, ale najpierw sprawdzono jego listę aresztowań i wyroków, co natychmiast odebrało mu szansę na kurację przedłużającą życie, a potem on sam zawarł kilka wyjątkowo interesujących i całkowicie nielegalnych transakcji na czarnym rynku medycznym. Jedną z najnowszych było trzecie jądro.
Bruno postanowił umrzeć poza zasięgiem ugody. Gdyby władze zdecydowały się na przekazanie jego ciała jednemu z cmentarnych emulsyfiklatorów, dzwonki alarmowe rozbrzmiałyby na kontynencie, od Dublina po Władywostok. Czarna Ręka zbudowana została na fundamencie starej zasady „omerta” — milczenia aż po grób. W dzisiejszych czasach co najmniej równie konieczne jest milczenie za grobem.
Romans między Brunem i Therese nie był niczym szczególnie skomplikowanym. Spotkała go w Marsylii, kiedy miała dwadzieścia lat. Bruno był zawsze doskonale ubrany, szalenie tajemniczy i niewątpliwie groźny. Na Therese kombinacja ta podziałała jak waleriana na kota. Bruno polubił ją, bo była młoda, śliczna, gotowa praktycznie na wszystko, wdzięczna za przysługi i nie sprawiała mu kłopotów. Czasami kupował jej ładne prezenty: buty, suknie, seksowną bieliznę, kilka dni na Côte d’Azur. Zapewniał jej także kontakt z bardzo, ale to bardzo żywą stroną życia.
Kiedy Therese zajęła się ciuchami, Bruno stał się jeszcze bardziej użyteczny. Therese miała czasem kłopoty z hurtownikami i dostawcami. Jeśli akurat miał na to ochotę, Bruno pojawiał się w mieście i przeprowadzał rozmowę z opornymi. Po takiej rozmowie poprawa następowała zawsze, i zawsze błyskawicznie.
Czasami Bruno dawał jej jednego czy dwa klapsy. Therese to nie zaskakiwało, zwłaszcza u człowieka gotowego założyć jej wrogom cementowe kamasze. Nie w tym rzecz, by kiedykolwiek kogoś dla niej zamordował, a jeśli nawet, to z pewnością by jej o tym fakcie nie poinformował.
— Nie chodzi o to, że bije — powiedziała Therese. — Bije cię, żebyś zrobiła to, co chce. Jest mężczyzną, jest szefem, jego zawsze musi być na wierzchu. Czasami po prostu skłania kogoś, żeby zrobił to, czego chce. Taki właśnie jest.
— To z całą pewnością niedobrze.
Therese, zirytowana, podrzuciła głową.
— Czy ty rzeczywiście myślałaś, że każdy kryminalista w Europie jest jak ten twój pechowy mały kieszonkowiec, Ulrich? Bruno to żołnierz! Bruno jest szefem!
— A co się z nim stało? — zainteresowała się Maya. — Od tak dawna w ogóle o nim nie myślałam.
— Och, złapali go. Zawsze był głupi. Przeprali mu mózg.
— Nie, nie! Biedny Ulrich. Czy nastąpiła poważna zmiana zachowania?
— Całkowita — stwierdziła ponuro Therese. — Przedtem kradł torebki turystkom. Teraz napełnia torebki turystek cennymi rzeczami, kiedy nie widzą.
— W każdym razie dobrze, że pozwolili mu zachować jego anarchistyczne przekonania polityczne.
— Och, zgoda. Oni zawsze tak strasznie martwią się o wzorce zachowań! Łapią jakiegoś wstrętnego typa, takiego jak on, faceta, którego powinno się zrzucić z mostu, i zaraz każdy społecznie nastawiony liberał zaczyna robić zamieszanie na sieci. Doprawdy, mieszczanie nie mają za grosz zdrowego rozsądku.
— Więc jakie macie plany w sprawie Bruna?
— Jutro pojedziemy do Czarnego Lasu. Bruno popełni samobójstwo, a ja pogrzebię go w jakimś sekretnym miejscu, gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. Tak się umówiliśmy. Taki zawarliśmy prywatny układ. To nasz sekret.
— Młoda damo, kobiety nie powinny grzebać kochanków, chyba że są bardzo, bardzo stare.
— Zawsze byłam za dobrze rozwinięta jak na swoje lata — wyznała Therese. — I zawsze wpędzało mnie to w kłopoty. Pojedziesz ze mną jutro? Proszę!
— Słuchaj, tego doprawdy nie możesz ode mnie wymagać. Jeśli sądzisz, że potrafię poradzić sobie z chorym i zrozpaczonym człowiekiem, gotowym popełnić samobójstwo, to… — Maya zawahała się nagle. — Słuchaj, a właściwie do czegoś takiego jestem chyba przygotowana jak nikt z twoich znajomych.
— Taka jesteś dla mnie dobra, Mayu. Kiedy tylko po raz pierwszy cię zobaczyłam, wiedziałam skądś, że jesteś doprawdy wyjątkowym człowiekiem. — Therese wstała. Sprawiała teraz wrażenie znacznie szczęśliwszej. — Muszę wracać i pójść z Brunem do łóżka. Obiecałam mu całą noc.
— Obietnicy trzeba dotrzymać, prawda?
Therese rozejrzała się po pustym barze.
— Jest tak późno… tak tu dziwnie i samotnie… może chciałabyś pójść na górę i przespać się z nim razem ze mną?
— Pewnie nie sprawiłoby mi to wielkiej różnicy — powiedziała Maya — ale nie widzę, w czym mogłoby to pomóc tobie.
Maya po raz pierwszy zobaczyła Bruna następnego ranka o dziesiątej. Zdumiało ją, jak szalenie jest podobny do pewnego dwudziestowiecznego idola z seriali. Sprawiał wrażenie dwudziestowiecznego, przede wszystkim dlatego, że chorował, no i z powodu bardzo złego makijażu. Bruno miał szeroką, masywną głowę z kręconymi włosami i tłustą cerę, charakterystyczną dla intensywnej kuracji sterydowej. Na głowie nosił lakierowany kapelusz słomkowy, ubrany był w marynarkę z wąskimi klapami, odprasowane jak brzytwa spodnie oraz koszulę bez telefonu komórkowego.