Выбрать главу

Therese zaczęła czołgać się w stronę grobu, napędzana narkotycznym żalem. Maya złapała ją za nogę i przyciągnęła ku sobie.

— Trzymaj się od niego z daleka — ostrzegła. — Nie żartuję. Trzymaj się od niego z daleka i ani się waż podejść. Mam zamiar go teraz pociąć.

— Maya, jak możesz! Jak możesz go pociąć, żeby zgnił? To nie jest byle kawał mięsa, to Bruno!

— Bardzo mi przykro kochanie, ale gdybyś jak ja przeżyła parę epidemii, jak ja wiedziałabyś, że kiedy ludzie są martwi, to są po prostu martwi i tyle. — Za późno ugryzła się w język. Mogła darować sobie to wyznanie, ale w gruncie rzeczy nie miało ono żadnego znaczenia, Therese była zbyt zaprawiona, by zrozumieć cokolwiek. Wyła teraz aż drżał las, wyła w pierwotnym żalu i bólu.

W jej plecaku Maya znalazła płachtę alcionagu. Alcionag był bardzo łagodnym środkiem, więc odczepiła sześć plastrów. Therese nie broniła się, kiedy Maya przylepiała je na jej karku. Kołysała się z żalu, skulona w pozycji płodu i jęczała, ściskając czarną dłoń.

W tym momencie środek uspokajający walnął ją jak pałką.

Maya znalazła resztki mineralki i domyła dłoń Therese. Lacrimogen w sprayu był strasznym środkiem, zdolnym zabić człowieka. Trudno wyobrazić sobie zgrabniejszy sposób na zamordowanie kogokolwiek.

Maya podeszła do grobu. Bruno nadal nie żył, a nawet nieco bardziej niż poprzednio. Zamknęła mu oczy. Napełniła strzykawkę.

— No, wielki człowieku — powiedziała — spoczywaj w spokoju. Znalazłeś sobie dziewczynkę, która z radością zrobi to, co ma zrobić.

Kiedy skończyła, zapadał zmrok. Jej praca należała do tych obrzydliwszych, była czymś w rodzaju makabrycznej odmiany operacji medycznej. A jednak przypominała operację wystarczająco, by uznać ją za uczciwą pracę.

Therese jakoś się wygrzebała. Była młoda i silna. Młodzi ludzie bez problemu dają sobie radę z tyloma zmianami nastroju dziennie, z iloma w miesiącu nie poradziliby sobie starsi. Wraz z Mayą poszła do samochodu.

— Gdzie jego walizka? — spytała. Drżała jeszcze, oczy miała zaczerwienione.

— Włożyłam ją do bagażnika z jego ubraniami i narzędziami.

— Wyjmij ją!

Therese przeszukała walizkę Bruna, z trudem powstrzymując podniecenie. Znalazła w niej długie prostokątne pudełko z szarego stopu szklanometalowego. Otworzyła je.

— Nie wierzę własnym oczom — powiedziała, przyglądając się zawartości pudełka w oszołomieniu, lecz z radością. — Byłam pewna, że mnie oszuka.

— Sądzę, że zamierzał cię raczej zabić.

— Ależ skąd. W końcu była to przecież bardzo niewielka ilość sprayu. Chciał tylko, żeby kobieta po nim płakała. Zresztą teraz, kiedy sobie popłakałam, czuję się znacznie lepiej. Czuję się całkiem nieźle. Już nigdy się przez niego nie popłaczę. Popatrz, Mayu, co dał mi w prezencie! Popatrz na mój wspaniały spadek po starym, nieżyjącym człowieku. — Obróciła ku niej otwarte pudełko.

Pudełko wyłożone było czarnym aksamitem. Znajdowały się w nim dwa tuziny małych nakrapianych muszelek.

— Muszelki? — zdziwiła się Maya.

— Ostrygi! Jestem bogata! — Therese ostrożnie zamknęła pudełko, zatrzasnęła walizkę i wrzuciła ją do bagażnika. — Jedźmy już — powiedziała, ściskając pudełko w obu dłoniach. — Jedźmy i napijmy się czegoś. Tyle płakałam, że jestem strasznie spragniona. Och, nie wierzę, że udało mi się tego dokonać. — Otworzyła drzwiczki i wsiadła do samochodu.

Odjechali wśród trzasków gniecionych kołami krzaczków. Therese obejrzała się nagle, roześmiała.

— Aż trudno mi w to uwierzyć, ale rzeczywiście wygrałam! Wreszcie mi się udało. Życie teraz będzie takie inne!

— Pudełko muszelek — powiedziała Maya cichym, pełnym namysłu głosem. Samochód jechał wśród ciemnego lasu, kierując się w stronę autostrady.

— Muszelki po prostu nie są śmieciem. Dzisiejszy świat jest pełen śmiecia. — Therese wygodnie usadowiła się w samochodzie. — Wirtualności i podróbki. Wszystko zmieniliśmy w śmiecie. Diamenty i drogie kamienie staniały. Numizmaty… już chyba każdy potrafi podrobić numizmaty. Znaczki są tak łatwe do sfałszowania, że aż śmiech bierze. Pieniądze to tylko jedynki i zera. Ale muszle, Mayu… nikt nie potrafi sfałszować muszli!

— Może to po prostu tanie śmiecie, fałszywe muszle?

Therese, zaniepokojona, szybko otworzyła pudełko. Zajrzała do środka i uśmiechnęła się.

— Nie, nie. Spójrz na te kręgi, linie wzrostu. Spójrz na wzór plamek. Tylko całe lata organicznego wzrostu są w stanie doprowadzić do powstania muszli. Ostrygi są zbyt skomplikowane, by w ogóle dało się je sfałszować. One są prawdziwe! Wymarły gatunek! Takie strasznie rzadkie! Nowe nie powstaną już nigdy. Te muszle są warte fortunę! Tyle, że… że mogę zrobić co zechcę!

— Więc co właściwie masz zamiar z nimi zrobić?

— Oczywiście mam zamiar dorosnąć. Mogę wreszcie porzucić tę dziurę na Viktualienmarket. Założę prawdziwy sklep. W prawdziwym budynku, w wieżowcu. Dla prawdziwych klientów, którzy będą mi płacić prawdziwymi pieniędzmi. Jestem bardzo młoda jak na właścicielkę prawdziwego sklepu, ale, mając te muszle, mogę otworzyć sklep. Zatrudnię starych ludzi. Zatrudnię własnego księgowego i prawnika. Będę legalna. Wszystko będzie legalnie, zgodnie z przepisami. Będę prowadzić księgi i płacić podatki!

— Jejej, brzmi to cudownie!

— Właśnie spełniły się moje marzenia. Prawdziwi styliści zwrócą teraz na mnie uwagę. Będę sprzedawać prawdziwe kolekcje prawdziwych zawodowych projektantów. Dość już tych ubrań dla dzieci! Dzieci, dzieci, i dzieci; jak strasznie zmęczyło mnie to żywe życie!

— Mam nadzieję, że przyjaciele Bruna nie sprawią ci już żadnych kłopotów.

— Oczywiście, żadnych kłopotów. Możesz myśleć sobie o ugodzie co chcesz, ale prawdą jest, że ugoda uczyniła świat… lepszym. Naprawdę lepszym. A jeśli chodzi o gangsterów Bruna… cóż, policja ich dostała. Sprawy medyczne, pieniądze, nadzór… to wszystko okazało się po prostu skuteczne. Źli chłopcy zwyczajnie od tego wymierają. Ich liczba spada z każdym rokiem. Są bardzo starzy, byli bardzo silni, lecz teraz jest ich coraz mniej. Byli jak zaraza. Jest w tym coś tragicznego, ale to bardzo… bardzo wielkie osiągnięcie polityczne.

Maya westchnęła z rezygnacją. Była zmęczona.

— Chyba nie powinnam dać ci aż tyle środka uspokajającego — powiedziała.

— Nie mów tak. Przecież nie chodzi o środki uspokajające! Nie widzisz, jaka jestem szczęśliwa? Powinnaś cieszyć się razem ze mną. — Spojrzała Mayi prosto w oczy. — Co cię tak odmieniło? Kochanie? Nie jesteś już tak pogodna jak w Monachium.

— Cierpisz na huśtawkę nastrojów, kochanie. Spróbuj mniej mówić. Odpocznijmy trochę, dobrze? Jestem bardzo zmęczona.

Therese opadła na siedzenie.

— Oczywiście, że jesteś zmęczona. Byłaś taka dzielna. Przepraszam cię, Mayu. Dziękuję ci bardzo.

Przez pewien czas jechały w milczeniu. Therese popłakała jeszcze trochę. W końcu zasnęła.

Oświetlona światłami spokojnej, wiejskiej, prowincjonalnej Europy, twarz Therese była maską spokoju.

— Przeszłaś na drugą stronę — powiedziała jej łagodnie Maya. — Jesteś teraz doskonałą małą mieszczką. Nie wierzę, by działało to w ten sposób. Nie wierzę, by działało to aż tak dobrze. Ja pozwoliłam, by świat stał się właśnie taki. Ja na to pozwoliłam, to moja wina, a ten świat był dokładnie taki, jakim chciałam go widzieć. Nie wierzę, że aż tak bardzo chcesz żyć w świecie, którego ja nie potrafiłabym znieść ani chwili dłużej. Muszę żyć poza prawem, żeby żyć i oddychać, i teraz nie ma już dla mnie drogi powrotu. I Wdowa mnie ściga. Wdowa wie. Doskonale wiem, że wie. Aresztowałaby mnie natychmiast, gdyby nie była taka cierpliwa i łagodna. Wiesz, kim jest Wdowa?