W pewnych współczesnych kręgach społecznych cofnięcie się do formy przedludzkiej uważano za wyjątkowo relaksujące. Regresowano się na kilka bardzo uspokajających miesięcy bardzo ograniczonej świadomości. W formie utrzymywało człowieka poszukiwanie żywności. Przedludzcy goście uzdrowisk jedli owoce, a także ścigali małe zwierzęta i zabijali je kijami. Wyposażano ich w nadajniki umożliwiające lokalizację i raz w miesiącu częstowano padliną.
Maya podporządkowała się sugestiom notebooka i w końcu znalazła pannę Jeżkovą. Panna Jeżková gapiła się na morze, rozbijając pięściakiem skorupy żywych ostryg.
— Czy pani Olga Jeżková? — spytała Maya.
Panna Jeżková przełknęła ostrygę z głośnym mlaśnięciem. Notebook powiedział coś po czesku. Maya nawigowała w menu.
— Teraz nie — odparła niejednoznacznie maszyna.
— Nazywam się Mia Ziemann, panno Jeżková — powiedziała Maya do mikrofonu notebooka. — Przykro mi, że spotykamy się w tych okolicznościach. Przyjechałam z Pragi i mam dla pani złe wieści.
— Złe wieści mogą poczekać — powiedział notebook niepewną angielszczyzną. — Złe wieści zawsze mogą poczekać. Jestem głodna.
— Mieszkałam w pani mieszkaniu. Opiekowałam się pani kotami. Tym właśnie zajmowałam się w Pradze, opieką nad kotami. Czy pani mnie rozumie?
Panna Jeżková przeżuła kolejną ostrygę. Skóra na niej zadrżała i aktorka podrapała się energicznie.
— Moje śliczne kotki — powiedział w końcu notebook.
Personel kurortu uprzedził Mayę, że nawiązanie porozumienia z panną Jeżkovą będzie wymagało cierpliwości. Ich klienci nie przyjeżdżali tu, żeby sobie pogadać, pozostawiali jednak aktywnymi niektóre mózgowe połączenia, na wszelki wypadek.
— Co z moimi kochaniątkami? — powiedział w końcu notebook.
— Nie żyją. Bardzo mi przykro. Byłam gościem w pani domu i kotki zostały zabite. Strasznie się z tego powodu czuję. To moja wina. Przyjechałam, jak mogłam najszybciej, ponieważ chciałam poinformować panią o tym osobiście.
— Moje kotki nie żyją? — powtórzyła panna Jeżková. — Kiedy wrócę do domu, będzie mi bardzo smutno.
— Pies wtargnął do domu i zabił je. Straszne to było, i wszystko przeze mnie. Po prostu musiałam przyjechać i poinformować panią o wszystkim tym osobiście. Po prostu musiałam. — Maya drżała na całym ciele. Nie potrafiła opanować dreszczy.
Panna Jeżková patrzyła na nią ponadczasowymi brązowymi oczami.
— Przestań płakać. Źle wyglądasz. Musisz być głodna.
— Chyba rzeczywiście jestem głodna.
— Zjedz trochę kamiennych słodkości. Są takie soczyste i smaczne. — Olga Jeżková zgrabnie rozbiła pięściakiem kolejną ostrygę.
Maya wydłubała żywe zwierzę z roztrzaskanej skorupy. Przełknięcie go wymagało od niej niemałej odwagi. W dotyku obrzydliwa, przełknięta ostryga dała jej jednak głęboką zmysłową przyjemność.
Spojrzała na Morze Czerwone. Trudno jej było zrozumieć, dlaczego morze to nazwano czerwonym, skoro było tak nieprawdopodobnie, intensywnie niebieskie. Może zrobiono z nim coś dziwnego, może w jakiś podstawowy sposób zmieniono sam charakter oceanu? Pozostały jednak fale, uderzające w czarne skały w niespiesznym, wiecznym i niezmiennym rytmie, pozostały miliony kilometrów kwadratowych błękitnego, gorącego i pogodnego nieba.
— Mówią, że człowiek topi się szybko. Że to łatwa śmierć.
— Nie bądź głupia. Jedz.
Maya zjadła kolejną ostrygę. Jej zaciśnięty w ciasny supeł żołądek rozluźnił się powoli, zaburczał radośnie.
— Jestem głodna — powiedziała nagle. — Nie potrafię uwierzyć w to, jaka jestem głodna. Na Boga, nie jadłam chyba od tygodni!
— Jedz. Martwe dziewczyny są gorsze od martwych kotów.
Maya zjadła kolejną ostrygę, wpatrzona w morze. Fale, błyszcząc odbitym słońcem, wznosiły się i opadały rytmicznie. Nagle poczuła, jak ogarnia ją jakieś straszne napięcie. Czuła, że całe jej ciało budzi się, jakby stało się jedną wielką, unoszącą się powieką.
Zalało ją światło świata.
Była wewnętrznie rozdarta. Tu i teraz dowiedziała się, że na zawsze pozostanie wewnętrznie rozdarta. Że nigdy już nie będzie jednością, kompletną kobietą, że blizny na samym jądrze jej istoty nigdy się już nie zagoją. Była stworzeniem zszytym z kawałków, że zawsze już będzie składać się z kawałków i szwów.
Teraz jednak po raz pierwszy wszystkie jej części patrzyły na to samo. Całość jej, uchwycona przez promienie gorącego światła, odbierała jeden obraz, zewnętrznego świata.
A potem, nagle, zniknęło okno, przez które patrzyła na świat i Maya stanęła we wnętrzu świata. Zamieszkiwała świat. Nie przeskakiwała już z jednej w drugą potrzaskaną świadomość własnego umysłu, lecz żyła w świecie, oddychała światem, nad którym świeciło słońce. Nie było to szczęście, nie była to nawet przyjemność, lecz raczej radosne doświadczenie, dotykające każdego, nawet najbardziej ukrytego zakątka jej wnętrza.
Świat pod słońcem zdumiał ją i oszołomił. Był to świat o wiele większy i o wiele bardziej interesujący niż każdy jej pojedynczy, mały wewnętrzny światek. Ten wielki świat dotykał całej jej istoty, wystarczyło tylko, by patrzyła. Żyła w środku tego świata. Żyła, świadoma i przebudzona, w jasnym blasku dnia. Ten świat był całkowicie, poważnie, nie do uniknięcia i wyzwalająco rzeczywisty.
— Czuję, jak przewiewa mnie wiatr — szepnęła.
Olga odpowiedziała jej chrząknięciem.
Maya obróciła się i spojrzała na włochatego humanoida.
— Olgo, czy rozumiesz cokolwiek z tego, co do ciebie mówię? Bo ja sama zaledwie się rozumiem. Ostatnio tak strasznie ciężko mi się żyło. Sądzę, że… sądzę, że miałam jakiś atak.
— To ty nic nie rozumiesz — powiedziała Olga. — Życie to cierpliwość. Ty jesteś beztroska, mówisz za wiele, za bardzo się spieszysz. Ja wiem, jak być cierpliwą. Żałować jest smutno, ale żal przemija. Być winnym to smutno, ale wina przemija. Ty jeszcze tego nie wiesz. Dlatego jestem od ciebie mądrzejsza, nawet jako małpa.
— Naprawdę bardzo mi przykro z powodu kotów. Słuchaj, może mogę coś zrobić, żeby zadośćuczynić ich śmierci.
— Doskonale, znajdź nam więcej kamieni do jedzenia.
— To ostrygi, Olgo. Te kamienie to ostrygi i, jasne, znajdę nam jeszcze kilka.
Nad Morzem Czerwonym świeciło słońce, gorące i prawdziwe. Przyjemnie będzie brodzić między głazami. Rozkosznie będzie pływać.
Maya zrzuciła ubranie.
— Ostrygi — powiedziała głośno Olga. — Słowa są takie śmieszne, prawda?
Skandal z Heleną odciął ich od Tête, ale zwykły skandal nie był w stanie powstrzymać człowieka tak pomysłowego, jak Paul. Paul znalazł im inne miejsce spotkań, w greckiej Dimokratia. Załatwił im wielkie zanurzenie.
Wczesnym latem Grecja była piękna. Grecja była krajem, na którym wielkie cywilizacje wyrastały z łatwością rosnącej na chlebie pleśni. Centrum turystyczne znajdowało się niedaleko małego miasteczka Korynt, na pachnących lasami wzgórzach Peloponezu. Należało do czterdziestoletniego multimilionera, który trafił na nieprawdopodobną żyłę śmiecia w kiepsko zbadanych złożach przemysłowej dziczy wschodnich Niemiec. Jako jeden z najmłodszych prawdziwie bogatych ludzi w Europie, ekscentryczny prospektor uwielbiał irytować świat.
Paul wraz z trzydziestką swych żywych przyjaciół-podróżników siedział nad błyszczącym w słońcu basenem, wysmarowany olejkiem i nagi pod przerzuconym przez ramię, jak toga, plażowym ręcznikiem. Wszyscy byli w kłopotach większych niż te, w jakie zdarzyło im się już wpaść w ich młodym życiu, co wszystkich niezmiernie wręcz cieszyło.