Выбрать главу

— Zjedz winogrono — powiedziała Benedetta, podając Mayi glazurowaną wazę na długiej nóżce.

— Naturalne owoce są pełne toksyn — odparła Maya.

— To genetyczne cudo.

— Dobrze, daj mi kilka. — Spróbowała. Winogrona były przepyszne. Napchała ich do ust, ile się zmieściło.

— Wspaniałe — powiedziała. — Daj mi jeszcze parę. Utyję i zrujnujesz mi tę moją kretyńską karierę.

Benedetta roześmiała się. Naga i roześmiana Benedetta była cudownie, uderzająco piękna. Wysmarowana olejkiem najada. Wszyscy byli tacy swobodnie piękni, ci współcześni młodzi ludzie. Nieśmiertelni, ustrojeni w togi najwspanialszej technicznej retoryki. Nadnaturalnie piękne stworzenia.

— Ostatnio bez przerwy jestem głodna — powiedziała Maya, zajadając winogrona. — To dobrze. Znów jestem własnością mego ciała. A może ciało jest moją własnością…

— O wiele zabawniej jest dzielić się ciałem — stwierdziła Bouboule, wyciskając sobie olejek na dłoń. — Nie mogę dosięgnąć swoich stóp. Niech któryś z chłopców posmaruje mi nogi. Rozleniwiają się w tym słońcu… chłopcy potrzebują trochę ruchu.

— Lepiej wyglądasz — oznajmiła Benedetta Mayi bardzo poważnie. — Nie wolno ci już tak uciekać. Powinnaś przestać się przejmować, zacząć się kontrolować, trzymać się blisko nas. Już my się o ciebie zatroszczymy, wiesz? Widzisz? — Szerokim gestem objęła zgromadzone nad basenem towarzystwo. — Czy to nie cudowne? Nie powiesz chyba, że się o ciebie nie troszczymy.

— Sprawiam tylko kłopoty — powiedziała Maya.

— To ja sprawiam kłopoty — stwierdziła z naciskiem Bouboule. — Większe od twoich. Nie bądź taka zachłanna.

— Kłopoty przyniosły nam same korzyści — wtrąciła Benedetta. — Dzięki kłopotom staliśmy się znani.

— Jeszcze nie wiecie, co to są kłopoty — ostrzegła ją Maya.

— Ale przecież kłopoty przyniosły nam sławę. Dzięki kłopotom jesteśmy prawdziwie żywi! Teraz my definiujemy słowo „żywi”. Tylko na nas popatrz. Straciliśmy Tête, zgoda, i odpoczywamy sobie teraz nad tym pięknym basenem, a jakiś bogaty idiota, śmieciarz, płaci wszystkie nasze rachunki. Myśli, że jesteśmy fajni, bo gliny twierdzą, że jesteśmy niebezpieczni. Facet jest bogatym radykałem. Czy to nie cudowne, że na świecie istnieją jeszcze bogaci radykałowie? Jesteśmy młodymi modnymi Europejczykami. Narzucamy Europie radykalną modę. To wspaniale, prawda?

— Épater les bourgeois — wtrąciła Bouboule. — Succés de scandale. Stare gry i zabawy to dobre gry i zabawy.

— Nie czytasz sieci, Mayu? Nadają tam naszej grupie takie ładne nazwy.

— „Upiorne Dzieciaki” — powiedział kwaśno Niko. — Nienawidzę tej nazwy.

— Ale po francusku brzmi dobrze — poprawiła go Bouboule.

— Dlaczego nie poprzestać na „Grupie Tête”? — spytał Niko. — Przecież sami zawsze nazywaliśmy się „Grupą Tête”.

— Nie ma znaczenia, jak nazywaliśmy się sami — powiedziała Benedetta. — Sami powinniśmy wymyślić naszą nową nazwę. Jesteśmy twórczymi młodymi ludźmi. Sami powinniśmy zająć się naszą reklamą. Jak wam się podoba „Illuminati”?

— Już było — zauważył Niko.

— „Młodzi Nieśmiertelni” — rzuciła Bouboule.

— „Ludzie, Którzy Biorą Paula Na Serio” — zaproponowała Maya.

— „Niszczące Wszechświat Boginie Anarchii” — podpowiedział Niko. — I ich przyjaciele.

— ”Ci, Przeciw Którym Prowadzi Się Śledztwo” — powiedziała Maya. — „Potencjalni Przestępcy”.

— Wstrętne nazwy — obraził się Niko.

— Ale nie takie wstrętne jak te, którymi mnie się nazywa — zauważyła Maya. — Jestem szaloną przestępczą gerontokratką, która sprowadziła was wszystkich na złą drogę.

Benedetta wyprostowała się gwałtownie, zszokowana.

— To było głupie — powiedziała. — Kto tak twierdzi?

— Wszyscy będą tak twierdzić. Ja też stałam się sławna. Kiedyś nikt nie wiedział, kim jestem, i nikogo to nie obchodziło. Mogłam robić co chciałam pod warunkiem, że nie będzie to nic wielkiego. Jednak teraz wy robicie coś wielkiego, a ja jestem w to wmieszana. Jestem waszą wspólniczką, nie mogę jednak tłumaczyć się żadnymi szlachetnymi motywami. Wy możecie sobie uchodzić za wizjonerów, ja jestem tylko nielegalną cudzoziemką, która zdefraudowała cenne walory medyczne. — W tym momencie Maya poklepała się po piersi. — Wiem, że nie uda mi się uciec przed konsekwencjami tego, co zrobiłam, mam więc zamiar sprowokować własne aresztowanie. Mam zamiar oddać się w ręce sprawiedliwości.

Benedetta zastanowiła się nad jej słowami.

— Mam wrażenie, że uważasz się za bardzo szlachetną — powiedziała w końcu, powoli. — Cóż, najwyraźniej nie rozumiesz naszej strategii. Zabrali ci serwer sieciowy wraz z pałacem pamięci, zgoda. I co z tego? Zginęło kilka domowych zwierzątek. I co z tego? To tylko drobne niedogodności, a my przynajmniej wiemy, co jest możliwe. Już jesteśmy w innych pałacach. Zaleźliśmy gerontokratom za skórę. Starcy nie mogą już walczyć z nami, nie mogą też zepchnąć nas na boczny tor. Niech spróbują, a wywrócimy ich na drugą stronę.

— Nie, kochanie, to ty nic nie rozumiesz. W odróżnieniu ode mnie nigdy nie byłaś gerontokratką. Gerontokratów nie obchodzą wasze wirtualności. Nie obchodzą ich wasze idiotyczne problemy z nieskończoną wyobraźnią. Udają, że obchodzi ich co myślicie, bo przyznanie się, że nic ich to nie obchodzi, byłoby nieuprzejmością, ale tak naprawdę marzenia niewiele ich obchodzą. Obchodzi ich rzeczywistość. Obchodzi ich odpowiedzialność. Wiedzą, że pewnego dnia będą musieli umrzeć. Wiedzą, że będziecie tańczyć na ich grobach. Z radością wybaczą wam, cokolwiek zrobicie… pod warunkiem, że przedtem spokojnie spoczną w grobach. Ja, kochanie, nie jestem jakimś futurystycznym buntownikiem. Jestem heretyczką, tu i teraz. Nie tańczę na ich grobach, tańczę im po odciskach.

— Mayu, przestań rozmawiać o niedobrej polityce, i to po angielsku. Lepiej zrób to, co radzi ci Benedetta — powiedziała Bouboule. — Benedetta jest bardzo mądra. Och, tylko popatrzcie. Lodewijk ją całuje! — I, podniecona, zaczęła coś mówić po francusku.

Mayi bardzo brakowało tłumacza z peruki. Perukę straciła, uciekając z praskiego mieszkania aktorki. Uciekając, straciła wszystko co posiadała, choć oczywiście niewiele miała do stracenia. Żałowała przede wszystkim fotografii. Nie były to najlepsze fotografie, ale lepszych przecież nie zrobiła. Troskliwie ukryła je w pałacu, a pałac należał teraz do Wdowy.

Niko i Bouboule podniecili się straszliwie, obserwując Lodewijka w nieoczekiwanym zapaśniczym uścisku z Yvonne. Chichotali i komentowali to wydarzenie. Nawet Benedetta zainteresowała się nim na swój specyficzny naukowy sposób. Gdyby Maya skupiła się na ich raptownej francuszczyźnie, zrozumiałaby może jedno słowo na dziesięć. Teraz, kiedy nie miała w uchu komputerowej błony, ci młodzi ludzie wydawali się jej nieprawdopodobnie odlegli, wydawali się jej pokoleniem z innej kultury, z innego kontynentu. Pokoleniem, które od jej pokolenia dzieliło osiemdziesiąt lat.

Na swój własny sposób znała ich wszystkich: Paula, Benedettę, Marcela, Nika, Bouboule, Eugene’a, Larsa, Julię, Evę, Maxa, Renée, Fernande’a, Pabla, Lunię, Jeanne. Victora, Berthę, Enheduannę znaną jako Hedda, dziwnego chłopaka Berthe, którego twarzy nie potrafiła zapamiętać, Lodewijka, nowego chłopaka z Kopenhagi, Yvonne, która jakieś dziesięć sekund temu przestała być mniej lub bardziej oficjalną dziewczyną Maxa, tego stale spiętego rosyjskiego rzeźbiarza o dwunastu palcach, śliczną małą Indonezyjkę, która przylgnęła do nich ostatnio i podobno była dziewczyną brata Bouboule… Jej przyjaciele byli wspaniali. Miała szczęście, łapiąc ich w krótkiej fazie larwalnej, kiedy byli jeszcze mniej więcej ludźmi. Kochali ją i kochali się nawzajem, siebie nawzajem kochali jednak tak, jak powinni to robić kochankowie i przyjaciele, ją zaś tak, jak kochać można album bardzo cennych, starych, znakomitych fotografii portretowych.