Выбрать главу

Bouboule z wężowym wdziękiem wstała z leżaka i poszła podrażnić się z Yvonne i Lodewijkiem. Niko poszedł za nią, dopilnować, by Bouboule nie drażniła się z nimi przesadnie, a także by dobrze się zabawić. Odczytała to z mowy ich ciał. Mowę ciał łatwo odczytać u ludzi bez ubrania.

Benedetta ułożyła smukłe nogi na plecionym podnóżku.

— Rozumiesz, on przysyła Yvonne tyle wierszy — powiedziała do Mayi, bardzo pragnąc okazać się pomocna. — Kiedy je czytam, nie mogę nie płakać. Sama dziwię się temu, że poezja po duńsku doprowadza mnie do płaczu.

— Benedetto, doprawdy nie musisz mi tego tłumaczyć. Strata wspaniałego lśniącego tłumacza, który w dodatku sam się układał na głowie, to przecież wyłącznie moja wina.

— Lubię tłumaczyć ci różne rzeczy, Mayu. Chcę, żebyś wszystko dobrze zrozumiała.

— I tak rozumiem za wiele i za dobrze. — Maya zamyśliła się na chwilę. — Ale, Benedetto, jest jedna rzecz, której zupełnie nie rozumiem. Dlaczego właściwie Paul nie ma kochanki? Nigdy go z nikim nie widziałam.

— Może zbytnio wczuwa się w sytuację drugiego człowieka?

— Co to znaczy „może”? Czyżbyś próbowała mi powiedzieć, że nie wiesz na ten temat wszystkiego, co warto wiedzieć? — Maya uśmiechnęła się. — Czy ja naprawdę rozmawiam z moją Benedettą?

— Nie w tym rzecz, żebyśmy nie próbowały — wyjaśniła jej Benedettą. — Oczywiście, że wszystkie próbowałyśmy z Paulem. Która z nas nie chciałaby zostać panią Ideolog? Która z nas nie chciałaby zostać ulubioną dziewczyną geniusza? No, która? Która z nas nie chciałaby zniknąć w jego bohaterskim cieniu? Ja sama chciałabym sprzątać po nim brudne skarpetki. Sama chciałabym przyszywać mu guziki. Oto życie w sam raz dla mnie, nie? Nie pragnę niczego więcej, niż wpatrywać się z milczącym uwielbieniem w mego ukochanego Paula, przez czternaście godzin bez przerwy wykładającego teorię naszym przyjaciołom. Pragnę, żeby na mnie patrzyli i widzieli, że jego serce mam w małej torebeczce pod pachą. I żeby wszyscy umierali z zazdrości.

— Poważnie mówisz, Benedetto? Och, poważnie. Mówisz poważnie. Kochanie, przecież to straszne!

— Czy ty kiedykolwiek rozmawiałaś poważnie z Paulem? Bo ja tak. Mimo wszystko.

— Owszem — powiedziała Maya. — Nawet poklepał mnie po dłoni.

— Myślę, że chodzi o policjantkę. Tak uważam, choć nie mam żadnej pewności. Naszą prawdziwą rywalką jest Wdowa. Jestem zmiażdżona. Po prostu zmiażdżona. Czy tak się mówi, „zmiażdżona”? W każdym razie chodzi o Helene. On pragnie Helene. Uwielbia igrać z panterami.

— No, nie. To nie może być prawdą.

— Szanuje Helene. Traktuje ją bardzo poważnie. Rozmawia z nią nawet wówczas, kiedy nie musi z nią rozmawiać. Potrzebuje czegoś od Helene. Chce, żeby go dowartościowała, czy to właściwe słowo? Chce podbić Wdowę; to chyba coś takiego jak zdobyć Matterhorn. Chce, żeby w niego uwierzyła.

— Biedny Paul. Biedna Benedetta. Wszyscy biedni.

— A mnie co do tego? — spytała Benedetta, lekko, lecz z wyraźnie słyszalną goryczą. — Będę żyła tysiąc lat. Gdybym miała Paula nawet na sto, i tak byłby to wyłącznie epizod. Gdybym miała Paula teraz, co zrobiłabym z nim później, gdy życie stanie się naprawdę interesujące? A jeśli chodzi o Wdowę; to Paul równie dobrze może dać sobie spokój. Helene kieruje się nawykami. Nigdy nie poślubi człowieka, który by ją przeżył.

— Och. To chyba wiele wyjaśnia.

— Widzisz, Mayu? Nie jesteś człowiekiem. My też nie jesteśmy ludźmi, ale my potrafimy zrozumieć. Jesteśmy ludźmi sztuczki. Zawsze rozumiemy znacznie lepiej, niż myślimy.

Rozległ się dźwięk gongu. Marcel krzyknął coś po francusku, potem po niemiecku, a w końcu po angielsku. Nadszedł czas zanurzenia.

— Nie idę — powiedziała Maya.

— Powinnaś popływać z nami. To ci dobrze zrobi.

— Nie sądzę.

— To nie żadna poważna wirtualność. To nie święty płomień. Ten basen to wyłącznie zabawka bogatego faceta. Ale jest ładny. I taki słodki technicznie.

Wypełniająca basen lśniąca ciecz zakotłowała się — to reszta towarzystwa wskakiwała do basenu. Nikt nie wypłynął.

Benedetta upięła swe wspaniałe włosy w kok i unieruchomiła szpilką.

— Wskakuję — powiedziała. — Chyba będę się dziś kochać.

— Z kim, na litość boską!

— Cóż, jeśli nie znajdę kogoś, komu by się chciało, być może spróbuję sama ze sobą! — Uśmiechnęła się, pobiegła, skoczyła do basenu. Zniknęła wśród białych bąbelków.

Paul patrolował basen wzdłuż jego granic. Zaglądał do środka. Uśmiechał się. Był samą, wcieloną satysfakcją.

— To już wszyscy oprócz nas — krzyknął do Mayi.

Maya pomachała mu.

— Nie przejmuj się mną. Wskakuj — krzyknęła.

Paul potrząsnął głową. Ruszył w jej kierunku wolno, na bosaka.

— Paul, dlaczego zostałeś?

— Rozmawiałaś z Benedettą o polityce — powiedział, jak zwykle analityczny. — Nie ponosimy ryzyka, nie wspominając już o wszystkich naszych wysiłkach, tylko po to, byśmy byli coraz to bardziej nieszczęśliwi. Dowodziłoby to tylko naszej moralnej klęski. Musimy cieszyć się młodością, inaczej po co być młodym? Więc rozumiesz, po prostu musisz wskoczyć z nami.

— Tego rodzaju rzeczy mnie przerażają.

— Pozwól w takim razie, że wszystko ci wyjaśnię. — Paul przysiadł ostrożnie u stóp jej leżaka. — Wyobraź sobie basen wirtualnościowy jako rodzaj créme de menthe, dobrze? Wierzchnią warstwę tworzy płyn silikonowy, którym można oddychać. Wpuściliśmy do niego śladowe ilości anandaminy, żeby było milej. Przy dnie znajduje się płyn o własnościach kurczliwych, przypominający trochę te łączliwe płyny, których nasz przyjaciel Eugene używa przy odlewie rzeźb, tylko znacznie nowocześniejszy i znacznie przyjaźniejszy dla człowieka, można więc w nim pływać. To płynna, elastyczna wirtualność, w której można się zanurzyć i w której można oddychać.

Maya milczała. Starała się sprawiać wrażenie bardzo zainteresowanej.

— Najbardziej pomysłowa ze wszystkiego jest platforma. Platformą jest komputer płynowy, który, jako swych bramek logicznych, używa płynu przepływającego przez maleńkie otworki i kanały, rozumiesz? Wskakujemy do basenu i praktycznie oddychamy treścią komputera. Dodatkowo komputer urzeczawia się, pracując. Softpłyny to software, hardpłyny — hardware. Likwiduje to całkowicie pewne istotne różnice kategorii i jest działaniem w pełni poetyckim, a poza tym przyprawia gerontokratów o ataki wściekłości. — I Paul roześmiał się wesoło.

— Doskonale. Już wszystko rozumiem. Bardzo to sprytne, prawda? A teraz idź sobie.

Paul po raz pierwszy przyjrzał się jej poważnie. Wydawało się, że patrzy jej przez głowę na wylot.

— Złościsz się na mnie, Mayu?

— Nie.

— Czy zrobiłem coś, co cię zraniło lub obraziło? Proszę cię, bądź ze mną szczera.

— Nie. Nic mi nie jest. Naprawdę.

— Więc proszę, nie odmawiaj mej prośbie i podziel z nami to doświadczenie. Wejdziemy razem od płytkiego końca. Będę cię trzymał za rękę. Dobrze?