Выбрать главу

— Aha!

— Jesteś ekonomistką medyczną. Twoim zajęciem była niegdyś ocena tego rodzaju kuracji, nie mylę się? Jak oceniłabyś kurację, kończącą się fałszerstwami i szaleństwami?

— Helene, czy ty naprawdę próbujesz mi powiedzieć, że inni pacjenci reagowali na NTRDK tak jak ja?

— Nie. Z całą pewnością nie. Przeszło połowa zachowywała się wręcz wzorowo. Tym ludziom szczerze współczuję. Zapisali się na kurację w dobrej wierze, spełnili obowiązki, które nałożyło na nich społeczeństwo, a teraz znaleźli się na mieliźnie. Są rozbitkami, ofiarami nieudanej próby. A wszystko przez beztroskich malkontentów, takich jak ty.

— Przecież to wspaniała nowina! — Maya roześmiała się. — Jestem teraz szczęśliwa! To cudownie wiedzieć, że ma się braci, siostry… I jeszcze oddałaś mi zdjęcia! To złe zdjęcia, ale przynajmniej dowodzą niezbicie, że nie jestem Mią.

— Nie dowodzą niczego.

— A właśnie, że tak! Jeśli nie dowodzą teraz, to dowiodą w przyszłości. Dowiodą, że teraz jestem lepsza. Dowiodą, że jestem lepsza od Mii. Dobra, do roboty, Helene. Odetnij mnie od kuracji. Udowodnię, że jestem przydatna. Zmuszę wszystkich do przyznania, że jestem przydatna. Dla tego świata jestem warta o wiele więcej niż jakieś nędzne sto tysięcy marek.

— Nie udowodnisz tego mnie.

— Jeszcze zobaczymy. Ale, w gruncie rzeczy, co ty właściwie wiesz? Jesteś bogata i sławna, uwielbiało cię mnóstwo mężczyzn, jesteś jedną z największych kolekcjonerek sztuki w XXI wieku. Też mi cud, czego to wszystko dowodzi? Powiedz mi, kto jest twoim ulubionym fotografem?

— Musiałabym pomyśleć. — Helene pomyślała. — Helmut Weisgerber — powiedziała w końcu.

— Co? Ten facet, który fotografował pejzaże Arktyki? Alpinista? Naprawdę lubisz Weisgerbera?

— Lubiłam go wystarczająco, by wyjść za niego za mąż.

— I naprawdę sądzisz, że Weisgerber był lepszy od Capasso? Przecież Eric Capasso był zmysłowy, żywy. Z pewnością był z niego bardzo wesoły człowiek.

— Capasso miał wielki talent, był jednak szalenie melodramatyczny. W duszy pozostał scenografem. Za to Weisberger… nikt nie dorasta do pięt klasycznemu Weisbergerowi.

— Muszę przyznać, że szalenie lubię jego cykl „Zeschłe liście”.

— Ja go zamówiłam.

— Naprawdę? Helene, to musiało być coś fantastycznego…

Rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi.

— Zamówiłam nam mineralkę — wyjaśniła Helene. — Obsługa tu jest bardzo powolna. Entrez! — podniosła głos.

Drzwi otworzyły się. Stała w nich Brett.

— Chodź, Brett — powiedziała Maya. — Właśnie dyskutowałyśmy o estetyce. — Brett położyła plecak na podłodze. — Brett, to Helene. Helene, Brett. To znaczy Natalie. Przepraszam.

— To teren zamknięty — powiedziała Helene, wstając zza biurka. — Obawiam się, że muszę poprosić cię, byś wyszła.

— No więc przekradłam się. — Brett poprawiła spexy. — Myślałam, że może zaczniesz ją bić gumowym wężem albo coś w tym stylu, więc przyszłam to udokumentować.

— Rozmawiamy o fotografii — wyjaśniła jej Maya.

— Ma zamiar dać ci regulator zachowań?

— Nie. Sądzę, że zamierzają zrezygnować z mojej techniki przedłużania życia. Najwyraźniej wywołałam mnóstwo zamieszania.

— Ach, tak? Jakież to istotne! Banda bogatych gerontokratów i lewa kuracja medyczna. Fascynujące! — Brett podeszła do okna i wyjrzała na dwór. — Ładny widok — stwierdziła. — Pod warunkiem, że lubi się elektrownie.

Helene przyjrzała się jej ze zdumieniem.

— Panienko, tu się odbywa policyjne przesłuchanie! Poufne przesłuchanie. Nie ma tu dla ciebie miejsca.

— Co zamierzacie zrobić z tymi dzieciakami od sztuczki?

— Ten temat jeszcze nie wypłynął — poinformowała ją Maya.

— Gdybym tylko miała broń, chętnie zabiłabym was obie — stwierdziła Brett, otwierając okno.

— Brett, co ty wyprawiasz!

Brett przeszła pod uchylnym skrzydłem okna i stanęła na parapecie.

— Powstrzymaj ją! — Maya niemal krzyczała. — Aresztuj ją!

— Jak mam ją powstrzymać? Nie mam broni!

— Na litość Boską, dlaczego nie masz broni?

— Czy wyglądam na kogoś, kto nosi broń? — zapytała Helene. Podeszła do okna. — Młoda damo, masz zaraz wrócić do pokoju!

— Chcę skoczyć — powiedziała niewyraźnie Brett.

Maya podbiegła do okna. Brett przesunęła się natychmiast, wydostając się poza jej zasięg.

— Brett, kochanie, przecież to głupota. Proszę, nie rób tego. Nie musisz tego robić. Możesz z nami porozmawiać, Brett. Wróć do pokoju.

— Wcale nie chcesz ze mną rozmawiać. Nic, co powiem, nie będzie miało dla ciebie znaczenia. Po prostu nie chcesz, żeby cię zawstydzić.

— Proszę, wróć — błagała ja Maya. — Wiem, jaka jesteś dzielna. Mnie niczego nie musisz udowadniać.

Brett podniosła do ust złożone dłonie. Wiał mocny wiatr, rozwiewając jej włosy.

— Hej, ludzie! — krzyknęła. — Mam zamiar skoczyć!

Maya i Helene przepychały się, walcząc o miejsce przy oknie.

— Idę za nią — powiedziała Maya, opierając kolano na parapecie.

— Nigdzie nie idziesz. Jesteś pod nadzorem policji. Siadaj!

— Nie usiądę!

Helene odwróciła się i powiedziała kilka słów po francusku, zwracając się do psów. Biały piesek raźnym truchtem wybiegł z pokoju przez otwarte drzwi. Platon wstał, wlepił w Mayę nieruchome ślepia i zawarczał z głębi gardła.

Maya usiadła. Helene wychyliła się przez okno.

— Zjedź mi z oczu, gliniaro — krzyknęła Brett. — Mam święte prawo, by się zabić, jeśli tylko zechcę. Nie odbierzesz mi tego prawa!

— Zgoda, masz prawo do samobójstwa i nikt nie pragnie pozbawić cię twych praw. Ale przecież nie myślisz jasno. Jesteś mocno wyprowadzona z równowagi. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że brałaś narkotyki. Jeśli się zabijesz, nie zmieni to niczego.

— Oczywiście, że zmieni — zaprotestowała Brett. — Dla mnie zmieni wszystko.

— To bardzo zła decyzja — powiedziała z napięciem Helene. Robiła co mogła, żeby uspokoić dziewczynę. — Zranisz tych, którzy cię kochają. Jeśli zabijesz się dla sprawy, zdyskredytujesz tę sprawę w oczach wszystkich rozsądnych ludzi. — Helene obejrzała się. — Czy ona należy do grupy Paula? — syknęła. — Pierwszy raz ją widzę.

— To tylko taki dzieciak — odparła Maya.

— Jak ma na imię? Zapomniałam.

— Natalie.

Helene znów wysunęła głowę na zewnątrz.

— Natalie, spójrz na mnie! — krzyknęła. — Natalie, przestań. Natalie, mów do mnie.

— Myślisz, że chcę żyć wiecznie — powiedziała Natalie.

I skoczyła.

Maya podbiegła do okna. Natalie leżała na ulicy, roztrzaskana, a wokół niej gromadził się tłum. Ludzie przemawiali do netlinków, próbując dowiedzieć się, co mają zrobić, albo wzywając pomoc.

— Nie jestem w stanie na nią spojrzeć — powiedziała Helene, drżąc. Wycofała się do pokoju. Wzięła Mayę za ramię. Maya wyrwała się jej.

— Widziałam to tyle razy. — Helene westchnęła. — Po prostu zabijają się. Ujmują swój los w swoje ręce i popełniają samobójstwo. Wymaga to wielkiej siły woli.

— Powinnaś pozwolić mi wyjść za nią.