Выбрать главу

— Co o tym wszystkim myślisz, Harry? — spytała.

— Mia, wyglądasz cudownie. Jesteś jak kwitnąca róża. Wyglądasz jak Chloe tego dnia, kiedy ją spotkałem.

— Nie powinieneś jej tego powiedzieć — skarciła go Chloe. — Zachowałeś się niewłaściwie, i to na kilka różnych sposobów.

Suhaery zakpił z niej po malajsku i roześmiał się wesoło.

— Próbowaliśmy znaleźć cię w San Francisco — mówiła dalej Chloe — ale ludzie z kliniki wcale, ale to wcale nam nie pomogli.

— No tak… owszem… jak by to powiedzieć… prawdę mówiąc, ja i personel kliniki mamy się nawzajem dosyć.

— Mądrzej byłoby jednak wrócić i poddać się ich kontrolowanej opiece, mamo. To znaczy, oczywiście, niewielką masz już wartość jak obiekt doświadczalny, niemniej jednak…

— Myślałam, żeby to zrobić, naprawdę myślałam. Rzecz w tym, że gdybym wróciła do tych ciołków, upokorzyła się przed nimi i zdecydowała żyć w medycznie kontrolowanym środowisku, prawdopodobnie podreperowałabym sobie pozycję medyczną, ale wiecie co? Nic mi po tym! To burżuje! To filistyni. Doprowadzają mnie do mdłości! Nie w tym rzecz, bym ich oskarżała o to, co się ze mną stało, ale… wiecie… zbyt jestem zajęta. Mam co robić.

— Na przykład, co?

— Po prostu lubię maszerować. Ziemia, niebo, gwiazdy, słońce… wiecie, jak to jest.

— Żartujesz sobie z nas, prawda?

— No… trochę też fotografuję. Amisze są tacy malowniczy i tak świetnie pozują. To znaczy, dzieci Amiszów wyglądają zupełnie tak, jak normalne dzieci, są normalnymi dziećmi, a potem widać, jak zmieniają się z dziesięciolecia na dziesięciolecie. Amisze koło siedemdziesiątki… naturalny proces starzenia… to zdumiewające i trochę przerażające. A jednak wyczuwam w nich coś organicznego… Amisze są doprawdy wspaniali. Przecież wiedzą, poznają, że według ich standardów jestem czymś w rodzaju niemożliwego potwora, ale zachowują się tak miło, tak sympatycznie. Po prostu pogodzili się z nami, postludźmi. Jakby robili uprzejmość całej reszcie ludzkości.

Chloe zastanawiała się przez chwilę nad jej słowami.

— A co właściwie robisz z tymi wszystkimi fotografiami Amiszów? — spytała w końcu.

— Praktycznie nic. Ciągle jeszcze nędznie fotografuję. Jestem kiepskim początkującym fotografem i mam kiepski aparat. Ale to nic, potrzebuję przede wszystkim praktyki. Zwłaszcza kompozycja kadru…

Chloe i Suhaery wymienili spojrzenia.

— Mamo — powiedziała Chloe — Harry i ja sądzimy, że dobrze by było, gdybyś na jakiś czas wróciła z nami do Dżakarty.

— Na litość Boską, a dlaczego właściwie miałabym to zrobić?

— Mamy wielki apartament, a w Azji inaczej podchodzi się do pewnych spraw. Z większym zrozumieniem.

— Gdybyś tylko postanowiła uciec do Indonezji! — wtrącił z zapałem Suhaery. — Europejczycy… oni wszyscy są szaleni. Nie umieją odpoczywać, nawet kiedy już są bogaci. Z Europejczykami dzieje się coś bardzo złego. Europejczycy po prostu nie potrafią żyć.

— Harry, czy ty naprawdę chcesz, żeby pod twoim dachem zamieszkała zwariowana teściowa?

— Jesteś niegroźną słabą istotą — powiedział łagodnie Suhaery. — Zawsze cię lubiłem, Mio, nawet wtedy, kiedy się mnie bałaś.

— Nie, tego nie mogę zrobić. Nie ma mowy. Przykro mi.

— Mamo, ktoś musi się tobą zaopiekować. Pozwól, że to my się tobą zaopiekujemy. Zasługujesz na to, wiesz? Ile razy poświęcałaś się dla mnie? Przez całe lata!

— Daj spokój.

Chloe westchnęła.

— Mamo, masz prawie sto lat. A w dodatku zlikwidowano twoją kurację!

— Czy wyglądam na staruszkę? Mogłabym uchodzić za dwudziestolatkę. Jasne, gdybym wróciła do laboratorium, lizała im ręce, mogłabym żyć znacznie dłużej, ale na razie jest nieźle, no i oczywiście nie robię żadnych idiotyzmów. Jem zdrowo, sypiam jak zabita i ćwiczę, ćwiczę, ćwiczę. Przyjrzyj się moim nogom. Widzisz moje nogi? Mogłabym jednym kopnięciem wybić dziurę w ścianie tej malowniczej stodoły!

— Mamo, przestań mówić i posłuchaj. Żyjesz jak włóczęga, jak jakiś wyrzutek. Zgadza się? Zachowujesz się dziwnie, a już z całą pewnością nieodpowiedzialnie. Ci inni ludzie, ci którzy przeszli taką jak ty kurację, także są niesamowici. Mam wrażenie, że wy wszyscy mielibyście szansę wygrać w sądzie. Powinniście bronić się, w końcu nadużyto waszego zaufania jako pacjentów. I powinniście użyć właściwych wejść. To, co ci się zdarzyło, nigdy nie było i nadal nie jest twoją winą. Powinniście się zorganizować.

— Kochanie, gdybyśmy się zorganizowali, przede wszystkim przestalibyśmy się dziwnie zachowywać, prawda?

— Powinnaś porozmawiać z tymi ludźmi. Przez sieć.

— Nie mam dostępu do sieci. I założę się o co chcesz, że oni też go nie mają.

— Mamo, dlaczego nie masz dostępu do sieci? Powinnaś się z nami kontaktować. Oboje z Harrym omal nie oszaleliśmy ze strachu, prawda, Harry?

— To prawda, Mio — poparł ją lojalnie Suhaery. — Martwiliśmy się o ciebie.

Chloe wzięła głęboki oddech.

— Widzę, że nie jesteś już człowiekiem, mamo, i potrafię się z tym pogodzić. Cóż, zdarza się. Pozostałaś jednak moją matką. Nie możesz po prostu uciec, nie możesz nam tego zrobić. To niesprawiedliwe.

— Twój ojciec postąpił dokładnie tak.

— Nie, wcale nie. Porzucił ciebie, ale nigdy nie porzucił mnie. Tata rozmawia ze mną zawsze, kiedy mam ochotę z nim porozmawiać. I przynajmniej zawsze wiem, gdzie jest. Za to nigdy nie wiem, gdzie jesteś ty. Nikt nie wie. Wiesz, jak długo szukaliśmy cię na tych bocznych dróżkach?

— Nie mam pojęcia. Jak długo?

— Wystarczająco długo — powiedział Suhaery z uśmiechem. — Być może nawet za długo. Twoja córka i ja jesteśmy bardzo cierpliwymi ludźmi.

— Nie mogłaś przynajmniej się z nami połączyć? Nie umieralibyśmy ze strachu. Mamo, proszę. Chcesz sobie pomaszerować tu i tam, dobrze, w porządku, ale, mamo, nie uciekniesz przecież przed swą karmą i dharmą.

— Słuchajcie, nie mam pieniędzy.

Suhaery zręcznym ruchem sięgnął do kieszeni porządnie odprasowanych spodni.

— To żaden problem — powiedział. — Dwadzieścia marek tygodniowo? Czy może to za dużo?

— Dwadzieścia marek? — powtórzyła Mia. — Och!

Suhaery, zachwycony, szybko pokiwał głową.

— Przyjmij od nas trochę pieniędzy — poprosił. — Co w tym złego? Dwadzieścia marek to nie jest suma, która zrobiłaby nam jakąkolwiek różnicę. Będziesz miała kieszonkowe, Mio. Rentę rodzinną. Przecież jesteśmy twoją rodziną, wiesz? Uszczęśliwiłabyś nas.

— Co musiałabym robić za tą… rentę?

— Ależ nic! Po prostu kontaktuj się z nami. Od czasu do czasu. To wszystko. Czyżbyśmy prosili o zbyt wiele?

Chloe energicznie kiwała głową.

— Wymagasz opieki, naprawdę, mamo. Teraz będziemy mogli się tobą zaopiekować. Założymy dla ciebie konto. Jesteśmy w tym dobrzy.

— No…

— Przecież sama zrobiłabyś to dla mnie, prawda? O, do licha, już kiedyś zrobiłaś! Pamiętasz, jak dawałaś mi kieszonkowe, kiedy byłam na warunkowym zwolnieniu?

— Dawałam? — Maya milczała przez chwilę. — No dobrze — powiedziała w końcu — to chyba ma sens. Doskonale, niech będzie po waszemu.

Chloe otarła załzawione oczy.

— Teraz jestem taka szczęśliwa! — powiedziała sentymentalnie. — Zabawne, widzieć cię taką piękną…