Выбрать главу
* * *

Kieszonkowe w pewien sposób zmieniło jej sytuację. Maya zupełnie nie potrafiła teraz zarządzać pieniędzmi, ale cotygodniowe przekazy mimo wszystko zmieniły jej status z wyrzutka, włóczęgi, na przedstawicielkę najniższych warstw społeczeństwa. Nadal miała na własność tyle rzeczy, ile była w stanie unieść, ale częściej się kąpała, lepiej jadła i od czasu do czasu włączała się do sieci.

Włączanie się do sieci niosło jednak w sobie pewne ryzyko. Pies znalazł ją w Des Moines tylko dlatego, że włączyła się do sieci.

Maya stwierdziła, że Des Moines ma kiepską prasę i w rzeczywistości jest całkiem przyjemne. Znalazła w nim wiele interesujących gmachów, świadczących o regionalnych wpływach Indianapolis. Zorientowała się, że w kwestiach dotyczących współczesnej architektury Paul był nieco cyniczny i krótkowzroczny. Kiedy już raz człowiek nauczył się patrzyć na współczesną architekturę, widział fale trendów, przeciekających przez starą zabudowę: tympanon tu, portal tam, organiczną oprawę okna, nawet pokrywy włazów…

Kiedy wymeldowywała się z hotelu, zobaczyła postpsiego psa i jego producenta, jedzących śniadanie w restauracji. Psa rozpoznała od razu i zrobiło się jej go żal. Nie miała wątpliwości, że nawet jeśli udałoby się jej niepostrzeżenie opuścić hotel, pies poszedłby jej śladem. Nie bała się go jednak, teraz właściwie nie bała się już nikogo i niczego. W tanim amerykańskim hotelu w Iowa, siedzący nad ciastem i zestawem wyspecjalizowanych kolorowych syropów, pies i jego producent wyglądali bardzo smutno.

Podeszła do ich stolika.

— Ciao, Aquinas — powiedziała.

— Cześć — powiedział zaskoczony pies. Jego zazwyczaj doskonały garnitur wyglądał teraz nieco niechlujnie, może z powodu obroży na szyi. Miał niewidomego producenta.

Producent poprawił tłumacza, zwisającego z wielkiego, mięsistego ucha. Był Niemcem, starszym i bardzo grzecznym.

— Usiądź, proszę, Mayu — powitał ją. — Czy zjadłaś? Jadasz? Jadłaś?

— Dobrze — zgodziła się Maya.

— Chcieliśmy poprosić cię o wywiad. — Aquinas mówił doskonałą, swobodną angielszczyzną.

— Naprawdę?

— Zrobiliśmy już wywiady z Herr Cabanne i signoriną Basrotti.

— Z kim?

— Z Paulem i Benedettą — wyjaśnił jej pies.

Słysząc te imiona, Maya poczuła ukłucie w sercu. Brak Paula i Benedetty odczuła nagle tak, jakby serce na moment przestało jej bić.

— Co u nich słychać? — spytała.

— No, oczywiście stali się sławni.

— Ale tak naprawdę.

— Udało im się uniknąć kłopotów natury prawnej. Odnieśli wielki sukces polityczny. Słynna też stała się historia ich rozstania. Schizma w obrębie ruchu artystycznego. Nic o tym nie wiedziałaś?

Podeszła kelnerka, człowiek. Ludzka obsługa była akcentem typowym dla Des Moines. Maya zamówiła wafle.

— Czy możemy porozmawiać na ten temat przed kamerą?

— Nie słyszałam nic o żadnej schizmie. Nie jestem na bieżąco. Nie mam nic do powiedzenia.

— Ależ oni oboje wypowiadali się o tobie w samych superlatywach! Powiedzieli nam nawet, że powinniśmy się z tobą skontaktować. Pomogli nam cię zlokalizować.

— Zdumiewa mnie, że tak doskonale mówisz po angielsku, Aquinasie. Widziałam cię mówiącego po niemiecku, słyszałam nawet czeski dubbing, ale…

— Dubbing załatwia wszystko — wyjaśnił skromnie pies. — Dubbing tuż ponad poziomem mózgowym. Karl ma dla ciebie prezent od przyjaciół. Aport, Karl!

— Doskonale. — Karl wstał posłusznie, wziął białą laskę, włączył ją i odszedł, bezbłędnie lawirując wśród stolików.

— Naprawdę nie mogę pokazać się w twojej audycji — powiedziała Maya. — Nie muszę już odgrywać żadnych ról.

— Stałaś się ikoną — zauważył Aquinas.

— Wcale nie czuję się ikoną. A w każdym razie, najlepszym sposobem na pozostanie ikoną jest nie wystawianie się za często na publiczny widok, prawda?

— Mówisz jak Greta Garbo.

— Lubisz stare filmy? — zdziwiła się Maya.

— Szczerze mówiąc, nienawidzę starych filmów. Nie przepadam nawet za przestarzałym medium, dla którego pracuję, czyli telewizją. Za to niezwykle interesuje mnie proces powstawania gwiazdy.

— Nigdy nie prowadziłam tak wyrafinowanej rozmowy z psem. Nie mogę wystąpić w twoim programie, Aquinasie. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Miło się nam jednak rozmawia. W telewizji wydajesz się znacznie większy. I jesteś szalenie interesujący. Nie wiem, czy nazwać cię psem, czy sztuczną inteligenqą, a może jeszcze inaczej, ale niewątpliwie jesteś autentyczną osobą. Masz głębię, prawda? Moim zdaniem powinieneś rzucić pop-kulturę by, na przykład, napisać książkę.

— Nie umiem czytać — wyznał pies.

Podano wafle. Maya zajęła się nimi entuzjastycznie.

— Głupio tak przyjechać do Des Moines i niczego nie uzyskać — poskarżył się Aquinas.

— Zrób wywiad z burmistrzem — poradziła mu Maya. Mówiła z pełnymi ustami.

— Nie sądzę, by to coś dało.

— To wróć do Europy i porozmawiaj z Helene Vauxcelles-Serusier. Wyrównaj rachunki.

— Dlaczego niby miałbym z nią rozmawiać? — zainteresował się pies. — I gdzie ją mogę znaleźć?

Karl wrócił do stolika. Przyniósł jej prezent od Paula i Benedetty. Maya odsunęła wafle, otworzyła pudełko, zdjęła wyściółkę. Prezentem okazał się aparat fotograficzny — stary ręczny aparat fotograficzny z rodzaju tych, którymi kiedyś robiło się zdjęcia na rolkach kolorowego filmu. Ten antyk został przystosowany do zdjęć cyfrowych i wyposażony w zestaw wejść do sieci. Był piękny, ciężki, solidny. W porównaniu ze współczesnymi sprawiał wrażenie wykutego z granitu.

Dołączona była do niego kartka papieru z kilkoma napisanymi ręcznie zdaniami.

„Nie wierz w to wszystko, co o nas mówią”, nabazgrała Benedetta.

„Po pierwsze i najważniejsze, kochamy naszych heretyków i wybaczamy im”, napisał Paul równym, czytelnym charakterem pisma.

* * *

Daniel mieszkał teraz w Idaho. Zszedł na ziemię.

Maya poczuła granicę jego prywatnego królestwa, liczącego sobie jakieś osiem hektarów. Granicy nie wyznaczał płot ani ogrodzenie, chodziło raczej o samą substancję ziemi. Być może była to kwestia pierwiastków śladowych? Może jakiś skutek stosowanych przez niego metod ogrodniczych? Czy sama inteligencja jest w stanie sprawić, by drzewa szybciej rosły?

Drzewa, krzaki, ptaki, nawet owady… nic tu nie sprawiało wrażenia całkiem właściwego. Wyglądało to raczej tak, jakby ktoś poświęcał im fantastyczną wręcz uwagę. Gałęzie niczym z obrazów mistrzów, ptaki śpiewające z precyzją artystów operowych.

Jej były mąż kopał ziemię szpadlem. Daniel miał teraz może metr dwadzieścia wzrostu. Jego kości skróciły się, podobnie jak kręgosłup, mięśnie zaś prężyły się na łydkach i udach niczym u Neandertalczyka. Daniel był stary i nieprawdopodobnie wręcz silny, wydawało się, że jest w stanie bez najmniejszego wysiłku złamać szpadel.

— Cześć, Mia — powiedział ochrypłym głosem. Brakowało mu praktyki w mówieniu.

— Cześć, Danielu.

— Zmieniłaś się — powiedział, mrużąc oczy. — Minęło sporo czasu?

— Dla mnie owszem, minęło sporo czasu.

— Wyglądasz jak Chloe. Pewnie nawet pomyślałbym, że jesteś Chloe, gdybym nie wiedział, że przyjeżdżasz.